„Parasite” to pierwsza w historii Oscarów produkcja nieanglojęzyczna, która wygrała w kategorii najlepszy film. Obraz otrzymał jeszcze statuetkę za najlepszy pełnometrażowy film międzynarodowy, najlepszy scenariusz oryginalny oraz reżyserię. Łącznie cztery Oscary dla filmu, który został stworzony wyłącznie przez ludzi spoza anglojęzycznego kręgu. Brawo!

Już nie brakuje głosów w zachodnich mediach, że te werdykty uratowały tegoroczne Oscary. A właściwie zrobił to południowokoreański reżyser Bong Joon-ho, który jest człowiekiem jedynym w swoim rodzaju. Nie dość, że daje ujmujące, pełne klasy i zarazem skromne przemowy, to jeszcze przy okazji ma natychmiast rozpoznawalny wygląd (te włosy!), co tylko dodaje mu uroku.

ZOBACZ TEŻ: OSCARY 2020: WYNIKI – pełna lista zwycięzców!

Przy zdobyciu Oscara za reżyserię Bong w pewnym momencie podziękował Martinowi Scorsesemu i Quentinowi Tarantino. Po wymienieniu nazwiska Scorsesego cała sala wstała i biła brawo – choć ta chwila należała do Bonga, reżyser „Parasite” w wspaniały sposób przypomniał wszystkim, że na widowni siedzi absolutny mistrz, którego filmy zainspirowały go do stania się tym, kim jest dzisiaj. Był to jeden z czterech najlepszych momentów tego wieczoru – wszystkie oczywiście należały do Bonga.

Zwycięstwo „Parasite” być może przetrze szlak dla nieanglosaskich filmów i Oscary nie będą już głównie lokalnym wydarzeniem filmowym, które nagradza przeważnie przeciętne lub słabe Hollywoodzkie produkcje. Co więcej, Akademia pokazała też, że potrafi zaskoczyć. „Parasite” uznawano za czarnego konia, ale jeszcze przed rozdaniem większość zgodnie przewidywała, że to „1917” zgarnie najwięcej statuetek. Na szczęście ten zaskakująco błahy film wojenny zwyciężył wyłącznie w kategoriach technicznych. Jedna była na pewno zasłużona – za zdjęcia. Roger Deakins to maestro i tutaj nie ma żadnych wątpliwości.

Oscary 2020: reszta werdyktów bez zaskoczeń

Żadnych zaskoczeń za to nie było w kategoriach aktorskich. Wygrali ci, co mieli wygrać. Cieszy jednak, że w końcu doceniono Joaquina Phoenixa, Brada Pitta i Laurę Dern. Inna sprawa, że już dawno temu powinni mieć przynajmniej jedną statuetkę w swoim domu. Lepiej późno niż wcale. W przypadku Renee Zellweger nie jestem przekonany do końca. Jej boleśnie manieryczna kreacja Judy Garland to niestety ten typ aktorstwa, który Akademia nagradza w ciemno. O wiele lepszym i ciekawszym werdyktem byłoby przyznanie statuetki Saoirse Ronan za „Młode kobietki”.

Bardzo dobrą decyzją za to było uhonorowanie Hildur Guonadottir za jej muzykę do „Jokera”. Islandka jest pierwszą kompozytorką od 22 lat, która zdobyła Oscara w kategorii muzyki filmowej. Za to absolutną pomyłką jest przyznanie statuetki Taikiemu Waititiemu za „Jojo Rabbit” w kategorii scenariusz adaptowany. Ten potwornie zły i niesmaczny film (nawet gorszy niż „Życie jest piękne”) w ogóle nie powinien być nominowany do niczego.

Smuci fakt, że „Irlandczyk” Scorsesego nie otrzymał żadnej nagrody. Ta świetna produkcja została zaskakująco pominięta w trwającym od kilku miesięcy sezonie nagrodowym (pomijając stowarzyszenia krytyków). Ale to nie pierwszy raz, gdy Akademia nie docenia Scorsesego. Tym razem możemy im wybaczyć tylko i wyłącznie z powodu Bonga.

Oscary 2020: „Boże Ciało” bez statuetki

W kategorii najlepszego pełnometrażowego filmu międzynarodowego nie było żadnych złudzeń – „Parasite” musiało wygrać kosztem nie tylko „Bólu i blasku” Pedro Almodovara, ale także „Bożego Ciała” Jana Komasy. W tym przypadku sukcesem było już zdobycie nominacji, więc nie ma nad czym rozpaczać. Zresztą zwycięstwo Komasy nie byłoby nawet zasłużone, bowiem przynajmniej dwa filmy były lepsze od jego dzieła. Co jak co, ale trzymajmy się jakości.

Oscary 2020: ceremonia musi się zmienić

Pomijając pewne pozytywne aspekty 92. gali, to wciąż pozostaje wiele problemów do rozwiązania. Brak gospodarza sprawia, że całość wydaje się miszmaszem średnio trafionych pomysłów – są występy muzyczne gwiazd i jakieś monologi komediowe, które raczej mało kogo śmieszą. Ceremonia przede wszystkim trwa za długo – trzy i pół godziny na rozdanie nagród?

Oscary już dawno temu straciły na relewantności (nigdy zresztą nie były tak prestiżowe jak Cannes czy Wenecja), więc organizatorzy mogliby chociaż zrobić coś, co zamieni tę galę w coś, co da się obejrzeć bez wzdrygania i zasypiania w trakcie. Na pewno pomogłyby im wybranie jakiegoś tematu przewodniego dla całego wydarzenia. I zamknięcia całości w godzinę.

Nie da się ukryć, że tych gal filmowych jest ostatnio za dużo, stąd przy Oscarach można odczuwać już duże zmęczenie. Tak, zgodzę się z zachodnią prasą, że „Parasite” uratowało Oscary przed kolejnym pośmiewiskiem. Problem w tym, że za rok taka sytuacja może się nie powtórzyć, więc dobrze będzie, jeśli Akademia Filmowa pomyśli nad zmianą formuły i zacznie sprawiedliwie nominować filmy.

Oscary 2020 oglądaliśmy na żywo w CANAL+. W nocy z 9 na 10 lutego 2020 stacja transmitowała zarówno wydarzenia z czerwonego dywanu, jak i ceremonię wręczenia statuetek.