Do Olivera Frljića przypięta została w Polsce łatka skandalisty. A to za sprawą przedstawienia „Klątwa”, które wyreżyserował w Teatrze Powszechnym w Warszawie kilka lat temu. Parę krzykliwych osób, które nie widziały sztuki, a jedynie słyszały co podczas niej się dzieje, zorganizowały narodowe poruszenie, które zakończyło się protestami pod teatrem i przepychankami z twórcami i widzami spektaklu. W efekcie tego „Klątwa” ma nie tylko zaciekłych przeciwników, ale również zagorzałych wyznawców.

W mojej opinii jedni i drudzy w swojej ideologicznej zapiekłości, nie zwracają szczególnej uwagi na walory artystyczne tego wystawienia. Dla mnie – uwaga! narażam się wyznawcom – przedstawienie w Powszechnym jest reżysersko niedopracowane. Mam poczucie, że aktorzy, którzy starają się jak najlepiej wywiązać z powierzonego im zadania, zostali odrobinę wykorzystani i pozostawieni przez reżysera samym sobie. Jest to o tyle dziwne, że sztuki Frlijća wystawiane w zachodnich teatrach są wyreżyserowane z mistrzowską precyzją. Tak jak chociażby znakomity, niezwykle poruszający „Raport dla Akademii” Franza Kafki, który Frlijć zrealizował w Maxim Gorki Theter w Berlinie. Sukces tej sztuki spowodował, że rok później w tym samym teatrze pokusił się o odważne odczytanie klasyki literatury, epokowej i epickiej „Anny Kareniny” Lwa Tołstoja.  

ZOBACZ: „Droga” Grzegorza i Patrycji Markowskich: Biegnij, dokąd chcesz [RECENZJA]

Współpracujący z Frlijćem scenograf Igor Pauska w sztuce „Anna Karenina oder Arme Leute” (w wolnym tłumaczeniu „Anna Karenina lub biedni ludzie”) wyczarowuje świat carskiej Rosji, używając do tego metafory torów – czegoś, co z niezmierzoną Rosją kojarzy się do dziś. Tory na scenie doskonale służą inscenizacji, przybliżając i oddalając bohaterów widzom, ale są również metaforą przemijania i tego dogłębnego ludzkiego poczucia, że nieustannie spóźniamy się na właściwy pociąg, przez co nie „załapujemy się” na sytuację, modę czy epokę. Jedyną stałą w tej sytuacji wydaje się być miłość. Ale czy jest? Czy łzy, które wylewamy w chwili rozstania z ukochaną osobą są prawdziwymi łzami z solą nieszczęścia, czy są tylko wodą jak sugeruje jedna z bohaterek przedstawienia?

Wielkie dzieło Tołstoja zostało potraktowane przez reżysera komiksowo, dzięki czemu nie jesteśmy przytłoczeni jego potęgą. W dramat wpleciony został również Dostojewski, dzięki czemu berlińska „Anna Karenina” jest bardziej opowieścią o rewolucji społecznej niż o wielkiej miłości. Zastępowane kolejno, tworzące tło dla akcji portrety carów, Lenina, Stalina i Putina podkreślają polityczny przekaz wystawienia, a feministyczne teksty Kollontai i Solanas sprawiają, że to nie Anna Karenina ze swoim niezdecydowaniem jest główną postacią sztuki, a inne bohaterki, które w pewnym momencie muszą odpowiedzieć sobie na pytanie: „Co mam wybrać? Mężczyzn? Swoją klasę? Czy swoją płeć?”.

CZYTAJ TEŻ: James Bond: „Nie czas umierać” – nowe zdjęcia z planu. Jak dużo zdradzają z fabuły?

Najjaśniejszymi promykami „Anny Kareniny” (obok zawsze znakomitego mistrza berlińskiej sceny Tilla Wonki!) są Anastasia Gubareva i Emre Aksizoglu. Oboje magnetyczni, pełni świeżości, szczerości i blasku. Ich bohaterowie są niewinni, samotni, szukający uczucia, ale niestety nieustannie mijający się ze sobą na torach życia.

  • Anna Karenina oder Arme Leute
  • Lew Tołstoj, Fiodor Dostojewski
  • reż. Oliver Frljić
  • Maxim Gorki Theater w Berlinie

---------

Tomasz Sobierajski - socjolog z zawodu i z pasji, badacz społecznych zjawisk i kulturowych trendów. Naukowiec 3.0 nie bojący się trudnych wyzwań i multidyscyplinaroności. Autor kilkunastu książek o sprawach ważnych. Wykładowca akademicki i akademik z ambicjami. Znakomity słuchacz oraz wnikliwy obserwator. Kustosz dobrych manier i trener poprawnej komunikacji. Apostoł dobrej nowiny i przeciwnik złych emocji. Z zamiłowania sportowiec i podróżnik. Wegetarianin, cyklista i optymista. Nowojorczyk z duszy, berlińczyk z miłości i warszawianin z wyboru.