Ola zdała maturę, trafiła na studia do Paryża, wystąpiła u Louis Vuitton, japońskim „Vogue’u”. Prada chce ją na wyłączność. Wszystko zdarzyło się w kilka miesięcy. A ona mówi o tym bez cienia pychy nastolatki zachwyconej własnym sukcesem. Na wywiad umawia się w swojej ulubionej knajpce na Mokotowie. W ostatniej chwili zmienia ją na kawiarnię w centrum handlowym i jest przed czasem.

OLA RUDNICKA Przepraszam, nie lubię takich miejsc, ale niedaleko stąd mieszka mój dziadek. Przyjechałam do niego rano, ale zrobiły się korki, bałam się, że nie dotrę w porę na Mokotów.

Ukochana wnuczka dziadka?
Mam nadzieję, że tak, mamy bardzo dobry kontakt! Dziadkowie często zajmowali się mną w dzieciństwie. Zapewne przez to teraz wiele osób mówi mi, że jestem z innej epoki. Już w przedszkolu ciągnęło mnie do starszych, nie potrafiłam się bawić, wolałam rozmowy.

Dziadkowie zwykle rozpieszczają. Twoi też?
O nie, wyznaczali mi granice! Szkoła była najważniejsza. Wbijali mi to do głowy od dziecka.

Skutecznie. Dostałaś się na prawo w Paryżu.
W dzieciństwie marzyłam, by studiować archeologię i być dziewczyną Indiany Jonesa. Dziś widzę się raczej w dyplomacji, może w ONZ. Stąd to prawo. Zaczęłam jednak otrzymywać coraz więcej zleceń, przeniosłam się ze studiów dziennych na korespondencyjne. Miałam problem, żeby powiedzieć o tym dziadkowi! Dziś znów zapytał mnie, jak tam te moje studia z… doskoku.

No tak, ale wcześnie zaczęłaś pracować. Podobno odkryła Cię szefowa mody ELLE.
Pierwszy mój kontakt z branżą tak właśnie wyglądał. Ina zauważyła mnie w galerii handlowej. Powiedziała, że jeśli urosnę, to mogę się nadawać na modelkę. A ja wtedy miałam 14 lat, metr sześćdziesiąt i… nadwagę! Dwa lata później zaczęłam pracować i poleciałam na pierwszy kontrakt do Japonii. Sama, bez rodziców.

Puścili Cię samą do Japonii?
Jedynym warunkiem było to, żebym zaliczyła normalnie szkołę. W Tokio mieszkała znajoma mojej rodziny, zna japoński, miałam ogromne wsparcie z jej strony. Pamiętam, że w Tokio na każdym kroku napotykałam imitacje wieży Eiffla. Japończycy są zafascynowani Europą, szczególnie Francją, ale w Paryżu przeżywają wielkie rozczarowanie, wpadają w depresję. Nazwano to syndromem paryskim.

Ciebie nie dopadł ,,syndrom japoński”?
Bałam się samotności, jest najcięższym elementem mojej pracy. Dziwnym doświadczeniem była sesja z fotografem, który w milczeniu „dyrygował” moją twarzą, musiałam podążać nosem za jego palcem. Mało w tym było szacunku dla osoby stojącej przed aparatem.

Przykre. To częste w Twoim zawodzie?
W Europie jest inaczej. W procesie twórczym liczy się zdanie modelki. Może jakoś wpłynąć na wygląd zdjęć, coś zaproponować.

Bywało, że podczas sesji na coś się nie zgodziłaś?
Raz miałam włożyć przezroczyste body. Czułam się w nim niemal naga. Powiedziałam producentce, że mam dopiero 16 lat, ale ona dała mi do zrozumienia, że to jej nie obchodzi. Na szczęście udało mi się przekonać stylistkę, żeby ubrała mnie w coś innego. Po sesji ktoś mi powiedział, że nie należy odmawiać tej producentce, bo ona pracuje w Paryżu i w Londynie. Tylko że to mało mnie interesowało...

Wytyczyłaś sobie jakąś jasną granicę z nagością?
Owszem, wyznaczyłam – to moje samopoczucie. Na zdjęciach zwykle widać, że nie czuję się w czymś komfortowo, o czym szczerze mówię styliście. Zazwyczaj nie ma wtedy problemu ze zmianą.

A prywatnie w czym się dobrze czujesz?
W golfach, swetrach, długich spodniach, czarnych pantoflach – lubię androgyniczne klimaty. Nie jestem przywiązana do marek ani wygórowanych cen. Jeśli mam zapłacić za coś dużo, to musi mieć to ponadczasowy charakter. Swój ulubiony sweter kupiłam za cztery złote w lumpeksie. A pierścionek z miedzianego drutu – od pana na ulicy.

Gdzie jest Twój dom? W Paryżu?
Teoretycznie. Uznaję go za bazę, tam mam wszystkie rzeczy, choć od września byłam tam tylko tydzień. Mama dzwoni, pyta, kiedy będę w domu. A ojczym żartuje: „Może pani Aleksandrze potrzebna jest sekretarka?”. Robi aluzję do tego, że rzadko dzwonię, rzadko odbieram. A ja najbardziej lubię, gdy rozładuje mi się telefon albo kiedy jestem w samolocie. Mam wtedy dobrą wymówkę, bo nie znoszę podtrzymywania kontaktów przez internet, e-maile, Facebooka. Znajomym mówię: „Możemy się spotkać, ale nie chcę siedzieć na czacie przez pół dnia”. Męczy mnie to. Nie chcę żyć w wirtualnym świecie. Choć z siostrą codziennie mam właśnie taki kontakt – przez SMS-y i Skype’a.

Siostra jest młodsza czy starsza?
Młodsza. O cztery lata. Mieszka z tatą w Warszawie. Mamy świetny kontakt, ale długo toczyłyśmy zacięte boje.

Z jakiego powodu?
Z byle jakiego! Powód był najmniej ważny, liczyła się zaciętość i to, czyje będzie na wierzchu! Dziś jestem blisko z siostrą Karoliną i z Agatą – naszą siostrą cioteczną.

Ola Rudnicka podbija świat! (SESJA) >>

fot. Magdalena Łuniewska

A relacje między modelkami? Pełno jest historii o tym, jak łamiecie sobie nawzajem szminki, kradniecie buty…
Właśnie wróciłam z Nowego Jorku. Mieszkałam z dziewczynami, których nie znałam. Okazały się fantastycznymi osobami. Przez cały tydzień pracowałam dla Prady i codziennie wieczorem jedna pilnowała, czy nastawiłam budzik, by się nie spóźnić.

Ten słynny ,,exclusive Prady”? O co w tym chodzi?
Dziewczyna, która go robi, nie może w tym sezonie wystąpić u nikogo innego w danym mieście. Nieważne, czy na wybiegu przejdzie jako druga, czy pięćdziesiąta. Zazwyczaj te dziewczyny robią później kampanię marki.

Super. Jak Cię znaleźli?
Dostałam e-maila, że mam jechać na casting. Mam tylko jedną parę szpilek. I akurat tego dnia… pożyczyłam je koleżance! Pojechałam w płaskich butach.

Tłumaczyłaś się z tego?
Przeprosiłam za brak butów, powiedziałam, że jadę z innego castingu. Nie przyznałam się, że pożyczyłam je koleżance. Było mi głupio, bo przecież to nieprofesjonalne.

Jak wyglądał casting u Prady?
Niepozornie! W pokoju była jedna kobieta. Miałam na sobie czarne spodnie i białą koszulkę. Byłam speszona, bo to był mój pierwszy casting do pokazów na tygodniu mody. Przeszłam się dwa razy, zrobiono mi parę zdjęć. Wyszłam z myślą, że nic z tego nie będzie. Po tygodniu się okazało, że dostałam exclusive’a Prady! „Jak to? Przecież nawet nie miałam butów!” – myślałam.

Może właśnie dlatego! To dla Prady rozjaśniłaś włosy i brwi na platynowo?
Tak. Na początku nie mogłam się przyzwyczaić, szczególnie że ten kolor bardzo przyciąga uwagę. Ale ostatnio babcia mi powiedziała, że wyglądam lepiej niż przedtem! No więc dla babci zostawiam platynę! (śmiech) Dla dziadków najbardziej szokujące są te jasne brwi, nie włosy.

Rzeczywiście, zmiana jest drastyczna. Dwie różne Ole.
Mam nadzieję, że w środku wciąż jestem taka sama!

Czyli jaka?
Dosyć opanowana.

Wczoraj na sesji tańczyłaś i śpiewałaś!
Bo mogłam puszczać swoją ulubioną muzykę! Prywatnie jestem spokojna. Niedawno zrobiłam prawo jazdy (za trzecim razem!) i spokojnie jeżdżę samochodem. Nigdy nie byłam też sportowa. W podstawówce trenowałam taekwondo, ale wysiłek fizyczny nie był dla mnie. Zwykle poprzestaję na ćwiczeniach rozciągających. W domu.

W domu?
Tak. Mam problem z chodzeniem na siłownię i fitness, bo tam są inni ludzie. Teraz przekonuję się do biegania wczesnym rankiem – tak, żeby nikt mnie wtedy nie widział.

Modelka, która nie lubi, jak się na nią patrzy? Niezłe!
Może faktycznie to zaskakujące, ale nie jestem jakimś szczególnym wyjątkiem. Zresztą wiele dziewczyn nie mówi o sobie: „Jestem modelką”, raczej: „Pracuję jako modelka”.

A na co wydajesz to, co zarobisz?
Chcę zrobić licencję pilota. Zawód modelki daje mi pieniądze i dużo atrakcji. Ale dobra materialne, choć ważne, nie mają dla mnie takiej wartości, jaką mają po prostu rozmowy z ludźmi. Na szczęście w tym zawodzie spotykam ludzi, którzy są wolni od stereotypów i nie twierdzą, że modelki należą do niższej kategorii intelektualnej.

Ten stereotyp mocno się trzyma?
Opinie na temat świata mody często są stereotypowe. Będąc w środku, można się przekonać, że wiele z nich opiera się na jednostkowych przykładach. Mimo że to otwarte środowisko, niekiedy można odczuć brak równouprawnienia – wydaje się, że modele mają więcej praw! Modelce nie wypada pytać o stawkę, a modelowi tak. Bo jest facetem.

Naprawdę?!
Tak. Może to jedna z sytuacji, które usprawiedliwia się ludzką naturą. Ja bym powiedziała, że to nie kwestia natury, ale źle pojętej tradycji czy obyczaju – mężczyzna powinien zarobić na rodzinę, a kobieta modelką może być hobbystycznie, bo lubi ładnie wyglądać, ubrać się fajnie, przy okazji pojeździć i mieć większe powodzenie. Walczę z tym. Nie lubię nawet, gdy mężczyźni przepuszczają mnie w drzwiach. Mówię: „Nie, proszę, panowie przodem”.

Wyznajesz feminizm w stylu Kazi Szczuki, która w ,,odwecie” całuje mężczyzn w rękę?
To nie kwestia feminizmu. Mam w ogóle kłopot z przyjmowaniem takich gestów. Nie lubię, gdy ktoś za mnie płaci w restauracji. A wracając do modelek – coraz więcej jest tych po studiach. Niektóre dopiero wtedy zaczynają. I bardziej się sprawdzają niż 15-latki, które mają udawać 25-latki – kobiety świadome swojego ciała i seksualności.

Czyli takie jak Ty?
Ja mam dopiero 19 lat. „Kobietą się nie rodzi, kobietą się staje” – mówiła Simone de Beauvoir. W liceum byłam nią zafascynowana. Nosiłam czarne golfy, nie malowałam się, spinałam włosy. To była totalna inspiracja. De Beauvoir przeciwstawiała się narzucanemu modelowi kobiecości. Imponuje mi, że była tak nowoczesną i otwartą kobietą, nawet jak na obecne czasy, a żyła w latach 40.!

Żyła w Sartre’em w otwartym związku. Mogłabyś tak żyć?
Jeszcze nie wiem. Mam zbyt mało doświadczenia. Choć ostatnio słyszałam, że Ola Rudnicka łamie serca! (śmiech)

Też słyszałam, że łamie. I mężczyznom, i kobietom!
Kobietom? A to ciekawe…

A ostatnio?
Jestem szczęśliwa. Cieszy mnie to, jak wygląda moje życie. Czuję rodzaj harmonii dzięki temu, że pracuję i jednocześnie się uczę. Mam motywację do robienia obu rzeczy. Myślę, że nie ma rzeczy niemożliwych. Muszę tylko wybrać miejsce, w którym w przyszłości osiądę. Choć nie miejsce, ale ludzie są najistotniejsi. Broniłam się przed Nowym Jorkiem, ale po ostatniej wizycie polubiłam to miasto. Każde miejsce kojarzy mi się tam z jakimś filmem albo teledyskiem...

Ola Rudnicka podbija świat! (SESJA) >>

ROZMAWIAŁA Agnieszka Sztyler