FILM: „Nomadland” reż Chloe Zhao

Dom nie musi mieć czterech ścian, wielkiej wanny, trzydrzwiowej szafy i kompletu ręczników z wygrawerowanym imieniem naszej największej miłości. Dom to jest Ziemia, przynajmniej dla Fern i jej rodziny nomadów, bowiem jak mówi o sobie Fern "nie jestem bezdomna, tylko po prostu nie mam domu". Żyje z wiatrem, szumem wzburzonych fal, wśród koron drzew. Mieszka w swoim niewielkim vanie i podróżuje od stanu do stanu, od miejsca do miejsca, wykonując dorywcze prace, a to pakując paczki dla Amazona, smażąc burgery czy zbierając buraki. I choć ucieka w tej drodze przed zderzeniem z przeszłością, samotnością, śmiercią męża i utratą całego dobytku w wyniku recesji to daleko jej do lamentowania i użalania nad sobą. Inaczej ma się z Zachodem, który na oczach rodziny nomadów przehandlował swoją wolność za kolejne cacko i teraz gryzie z rozpaczy własny ogon. Oni nomadzi mają to o czym reszta świata zapomniała, naturę i człowieka, z którymi współistnieją.

Reżyserka Chloe Zhao niczym dokumentalista podgląda swoich bohaterów z ukrycia, pozwala im się otworzyć i po prostu być na ekranie, jak chociażby Frances McDormand, która rolę Fern zbudowała na ciszy i tajemnicy. To mieszanka fikcji i dokumentu, będąca podróżą w głąb siebie, odkrywająca potrzeby, wartości, pragnienia. Podróż zlepiona z Ziemią, amerykańskim krajobrazem pełnym piasku o zachodzie słońca i mgły o poranku. Podróż przypominająca rozterki bohaterów stworzonych w literaturze przez Johna Steinbecka. Zhao wnikliwie portretuje amerykański naród pokazując jak desperacko współczesna Ameryka poszukuje domu, domu, który przez kapitalistyczną klątwę i systemowe zaniedbania zburzyła. I jest to niesamowita mieszanka rozrachunku i katharsis. Opowieść o ludziach, dla których nie ma końca, a droga pełna jest kolejnych spotkań. To słodko-gorzki trakat o istnieniu.

KSIĄŻKA: „Bruksela” Grażyna Plebanek, Wielka Litera

Bruksela oczami Grażyny Plebanek, moja propozycja nie tylko na weekend, nie tylko na dni wolne, ale może jak w przypadku pisarki miejsce do życia. Bruksela, w której narratorka jest "beznadziejnie zakochana", którą pieszczotliwie nazywa Bru i która też jest kobietą. Kobietą o twarzach sprzątaczek, przeorysz, guwernantek, królowych, beginek czy pisarek takich jak ona. Bruksela, która nie pachnie frytkami z majonezem, a wilgotnym materacem bezdomnego czy skorupami muli upychanymi w plastikowej torbie. Plebanek w dotykaniu się z miastem, zaglądaniu w jego podziemia, pod skórę jest jak zwierzę, działa instynktownie, wchodzi tam, gdzie prowadzi ją ciało, zmysły. Zresztą jednym z symboli tego miasta jest Zinneke, czyli sikający pies, dalej Zinneke oznacza osobę dwukulturową. Takie też jest to miasto złożone z różnych, skrajnych kawałków, kolorów, klas społecznych, styli architektonicznych. Jak chociażby Marolles, nie dzielnica bo nie ma ram administracyjnych, a miejsce z duszą. Jedno z najstarszych w Brukseli, gdzie niegdyś mieszkał Peter Bruegel,  gdzie dziś uliczki noszą zwierzęce nazwy, są niczym warkocz spleciony z antykwariatów, sklepów z pamiątkami, kafejkami i miejscem, gdzie kupimy podrobione buty marki Nike.

To nietypowy przewodnik po mieście, w którym autorka przemierza kilometry na piechotę, wcześniej na rowerze, by pokazać to o czym zapominamy serwując sobie podróże w nieznane czyli o tożsamości miast. Miast, także tych, w których mieszkamy, a które oglądamy zza okna samochodu czy tramwaju. Dla autorki chodzenie po ulicach jest jak mantra i ja to doskonale rozumiem. Dlatego namawiam wszystkich przed ruszeniem w świat, by zamiast wylegiwać się pod palmą, albo zwiedzać to co proponuje nam przewodnik ruszyć za własnym instynktem. Zaufać sobie. Tak jak mówi w tej książce Grażyna Plebanek: "ten kto wie jak pachnie miasto rano, w południe, wieczorem i nocą, może powiedzieć, że w nim był. I ten, kto się w miasto wsłucha." Dla mnie jest to książka o pielęgnowaniu ciekawości, ciekawości którą sprzedaliśmy za wygodę i nadmuchany jak balon luksus.

WYSTAWA: „Rośliny i zwierzęta. Atlasy historii naturalnej w epoce Linneusza”, Muzeum Pałacu Króla Jana III w Warszawie

Po niespełna roku od inauguracji wystawa „Rośliny i zwierzęta. Atlasy historii naturalnej w epoce Linneusza” doczekała się nowej odsłony. Prezentowana pierwotnie w Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie, tym razem wchodzi w dialog z zabytkowymi wnętrzami Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie. Na wystawie niczym w soczewce spotykają się przeszłość i teraźniejszość, skłaniając nas do zachwytu nad pięknem świata, wyrażenia podziwu dla twórców atlasów historii naturalnej, ale także do refleksji o tempie rozwoju cywilizacyjnego i do bardziej zrównoważonego korzystania z zasobów naszej planety. Widzowie mają okazję zapoznać się z unikatową artystycznie kolekcją rycin oraz albumów przyrodniczych. Wśród nich na szczególną uwagę zasługują dzieła Ulissesa Aldrovandiego, Georges’a Cuviera i Georges-Louisa Leclerca hr. Buffona.

Wystawa to także okazja do wyjątkowego „spotkania” zachowanych w polskich zbiorach edycji najważniejszego dzieła Marii Sibylli Merian, podsumowującego prowadzone przez nią badania nad florą i fauną – przede wszystkim owadami – Surinam. To arcydzieła natury i kunszt nowożytnych technik graficznych, feeria kolorów prezentowanych obiektów w połączeniu z rozmachem królewskiej rezydencji oraz bogactwem otaczającej przyrody zostały wykorzystane do stworzenia niezwykłej, wielowarstwowej opowieści. Wizualna uczta dla miłośników sztuki, interesująca propozycja dla reprezentantów nauk biologicznych. 

BALET: „Mayerling”, Teatr Wielki Opera Narodowa

To jest pałac myśliwski zwany Mayerling położony na lodowatym odludziu wśród Lasu Wiedeńskiego. I to jest noc z 29 na 30 stycznia 1889 roku. To właśnie wtedy samobójstwo popełnił 30-letni Rudolf, następca tronu monarchii austro-węgierskiej. Razem z nim umarła 17-letnia baronówna Mary Vetsera. Historia o tej burzliwej miłości i prawda o śmierci kochanków nigdy nie została ustalona. Dwór szybko zatuszował sprawę. I jest to opowieść, która stała się tematem baletu z muzyką Ferenca Liszta, uznanego pianisty, wszechstronnej osobowości świata muzyki XIX wieku. Baletu w choreografii Kennetha Macmillana, wybitnego twórcy powojennej choreografii, który starano się pokazać na scenie Teatru Wielkiego Opery Narodowej już pod koniec XX wieku, jednak wówczas na straży stała żona mistrza, dyktująca wymagania, które dopiero dziś za sprawą Krzysztofa Pastora i zespołu Polskiego Baletu Narodowego udało się sprostać. I właśnie siłą tej klasycznej realizacji jest zespół, któremu stawia się zadania warsztatowe i aktorskie, który przełamuje konwencję baletu romantycznego.

Jest w tej mrocznej inscenizacji ubranej w wystawne projekty scenograficzne i kostiumy Nicholasa Georgiadisa dużo zmysłów, niczym jak u Viscontiego, pikanterii i prawdy, o uczuciu, które może doprowadzić nas do obsesji, szaleństwa. Nieczęsto w inscenizacjach baletowych otrzymujemy tyle emocji, dramatu i rozterek, z którymi musieli zmierzyć się odtwórcy roli Rudolfa. To bardzo trudny pod kątem zadań aktorskich balet, z którym polski zespół poradził sobie doskonale. "Mayerling" potwierdza, że klasyka wciąż jest żywa i warto było czekać na tak udany powrót w mury Teatru Wielkiego po zabójczym tańcu w czasach pandemii.