Każda z nas może opowiedzieć przynajmniej jedną historię o tym, jak pod wpływem chwili kupiła coś oryginalnego lub, delikatnie mówiąc, bardzo wyrazistego. Mogła to być np. patchworkowa kolorowa torebka z wielkim logo, krótka tweedowa ramoneska inspirowana żakietem Chanel, sukienka do ziemi z dużym dekoltem na plecach. Nieraz dałyśmy się ponieść porywom serca podczas wakacyjnych wyjazdów. Wzorzysty szal kupiony w małej włoskiej manufakturze, botki z obcasem z pleksi upolowane na wyprzedaży w legendarnym Bergdorf Goodman w Nowym Jorku czy kolorowa sukienka w stylu lat 40. z kultowego berlińskiego sklepu vintage Picknweight. I nie byłoby w tych zakupach nic złego, gdyby nie fakt, że po przyjeździe do domu widać gołym okiem, że te ubrania i dodatki kompletnie nie pasują do naszego stylu, a w szafie nie wisi nic, co mogłybyśmy z nimi zestawić. Brzmi znajomo?

Staram się unikać nietrafionych odzieżowych zakupów od kilku lat. Zanim podejdę do kasy, pytam siebie, czy dana rzecz mówi do mnie „mamo” (specjalistka od japońskiej sztuki sprzątania Marie Kondo zadałaby pewnie pytanie: „Czy wywołuje moją radość?”). Ta metoda zwykle się sprawdza. Tak parę lat temu stałam się szczęśliwą właścicielką fioletowego płaszcza w czarne łaty COS i klapek z ćwiekami od Isabel Marant. Wybrane z namysłem i trafione. Ale i mnie wciąż zdarza się popełniać błędy. Robiąc niedawno porządki w garderobie, natrafiłam na kilka ciekawych artefaktów: okazyjnie kupione kolorowe sandałki na platformie, połyskująca sukienka z dzianiny w odcieniu brudnego różu (na modelce wyglądała fenomenalnie!) czy pudełkowa marynarka w stylu Balenciagi. Przymierzając przed lustrem każdą z tych rzeczy, pytam: „Co ja sobie myślałam?”. Na szczęście teraz mogę dać im drugie życie, wystawiając je w komisach takich jak Bazar Miejski czy Crush w Warszawie.

Okazuje się, że zaplanowane zakupy też nie muszą być udane. Moja przyjaciółka przez lata szukała szpilek doskonałych. Tak trafiła do butiku Christiana Louboutina w Londynie. – Po latach polowania na idealne buty na obcasach, które chyba zawsze okazują się „nie do noszenia”, kupiłam louboutiny. Przecież uchodzą za najwygodniejsze szpilki świata. Przymierzyłam te 10-centymetrowe i to było TO! Idealnie wyprofilowane „buty marzeń”, w których wygląda się jak milion dolarów. Kilka minut później, lżejsza o 600 funtów, stałam się dumną właścicielką szpilek ze słynną czerwoną podeszwą. Czar prysł w domu. Okazały się kolejnymi pięknymi niewygodnymi butami. W salonie Louboutina podłoga była wyłożona wykładziną na gąbce, dającą wrażenie niewypowiedzianej miękkości. Zwykłe twarde klepki skutecznie odarły buty z „efektu poduszki” – wspomina znajoma. Inna bliska koleżanka, kupując elegancką sukienkę, prawie uległa sugestiom sprzedawczyni, wmawiającej jej, że wygląda bosko. Stała przede mną w tej strasznej bombce do kolan, a ja w milczeniu tylko przecząco kręciłam głową. To niespecjalnie fortunny krój dla wysokiej dziewczyny o szerokich biodrach. Czasem dobrze wybrać się na zakupy z kimś zaufanym.

Sylwia Antoszkiewicz, doradca wizerunku i coach stylu, z podobnymi historiami spotyka się nieustannie. Szafy jej klientek są pełne nietrafionych nabytków. – Na zakupach dajemy się ponieść emocjom. Muzyka, zapach, gra świateł… Przymierzamy sukienkę i wydaje nam się, że wyglądamy super. W domu okazuje się, że nie pasuje ani do naszej sylwetki, ani stylu i oczywiście do tego, co mamy już w szafie – mówi. Często decydujemy się na daną rzecz, bo na kimś wygląda ekstra. – Kiedy pytam klientki, dlaczego kupiły marynarkę z szerokimi ramionami albo spódnicę z wysokim stanem, słyszę, że widziały ją na Kate Moss, Meghan Markle albo na skandynawskich influencerkach. – I mówią to dziewczyny o zgoła innych sylwetkach. Chcąc być na czasie, padamy ofiarą trendów. – Jeżeli modne są cętki, to zamiast wkładać je od stóp do głów, zacznijmy metodą małych kroków. Od dodatków: paska albo okularów przeciwsłonecznych – radzi Sylwia Antoszkiewicz.

W naszych szafach nie brakuje też rzeczy w złym rozmiarze, zwykle za małych. Lata płyną, a my nadal wierzymy, że uda nam się jeszcze wbić w dżinsy z liceum. Bywa też, że celowo kupujemy za małe ubrania. W sklepie nie ma pasującego rozmiaru, ale coś podoba nam się tak bardzo, że postanawiamy przejść na dietę. Czasem ubieramy się z myślą o innych. Sylwia miała klientkę, która kupowała ubrania specjalnie na spotkania z mamą.

Nietrafione zakupy mogą jednak nas czegoś nauczyć. Pokazują, co naprawdę cenimy w modzie, w czym czujemy się dobrze, co nam służy, a co zupełnie nie pasuje do naszego stylu życia. Odpowiedź na te pytania zwykle leży na dnie szafy.

Jak zatem nie popełniać błędów? Przymierzając nową rzecz, zadajmy sobie cztery proste pytania: „Czy faktycznie pasuje do mojej sylwetki?”, „Czy gdy ją wkładam, mówię »wow«?”, „Czy na pewno mam ubrania, które będą się z nią komponować?” i na koniec – „Jak często będę ją nosić?”. Warto zrobić to także podczas zakupów online. Większość sklepów zapewnia darmową przesyłkę i zwroty. W rezultacie w sieci kupujemy dużo więcej i najczęściej z nudów. Przypomina mi się „wieczorna zabawa w kupowanie” Kasi Nosowskiej. Artystka w jednym z wywiadów opowiedziała, że podczas zakupów online najpierw dodaje do koszyka wszystkie drogie torebki i ubrania, które jej się podobają, i jak ma już finalizować zamówienie, zamyka komputer i idzie szczęśliwa spać. Polecam ten sposób. Z korzyścią dla portfela i środowiska.

Tekst: Gabriela Czerkiewicz