Przez lata byłaś „córką Joanny Klimas”. Teraz, kiedy grasz w popularnych serialach, Twoja mama słyszy: „Czy pani jest mamą Natalii Klimas?”?
NATALIA KLIMAS Coś takiego jeszcze się mi się nie przydarzyło! Czuję, że dopiero zaczynam, i mam w sobie dużo pokory. A nazwisko mojej mamy istnieje w świadomości Polaków od 20 lat. Zawsze miałam wrażenie, że znają je nawet ci, którzy nie interesują się modą.

Przeszkadzało Ci to?
Teraz już nie, moja mama jest fantastyczną kobietą. Kojarzenie mnie z mamą przeszkadzało mi, kiedy byłam nastolatką. Wyjazd do Nowego Jorku był taką podświadomą ucieczką w poszukiwaniu siebie, swojej tożsamości. Jako nastolatka miałam muchy w nosie, pryszcze i kompleksy. Chociaż jak patrzę na dzisiejsze nastolatki, to mi się wydaje, że byłam wyjątkowo grzeczna (śmiech). Mama dawała mi wolność, akceptowała moje wybory. Takie podejście powodowało, że byłam w kropce. Bo jak w takich warunkach się buntować! To dopiero dramat dla nastolatki! Śmiać mi się chce, gdy dziś patrzę na swoje zdjęcia sprzed lat: w bordowych vansach, z grubą tapetą na twarzy. Mama próbowała mi powiedzieć, że wyglądam ładnie bez tego makijażu, bo wtedy widać moje piegi. A ja mówiłam „nie!”. Dziś bardzo lubię swoją buzię bez makijażu. Moje przyjaciółki też lubię w wersji sauté. Lubię zmarszczki wokół oczu, które dodają kobietom charakteru. Lubię piegi na nosie, lubię naturalne rumieńce. Ale w czasach nastoletnich byłam kłębkiem nerwów i kompleksów.

Mimo ewidentnej urody?
Dziękuję, ale przecież uroda ma niewiele wspólnego z poczuciem własnej wartości. Gdyby tak było, świat byłby dużo prostszy. Bo dlaczego niektórzy mimo braku ewidentnych atutów potrafią iść przez życie jak burza? A ci piękni i bogaci lub bardzo utalentowani czasem wręcz odwrotnie? Pamiętam, jak wybitna pani pedagog Grażyna Matyszkiewicz, do której chodziłam na zajęcia z głosu, obserwowała mnie przez chwilę, po czym się uśmiechnęła i powiedziała: „Niby jesteś taka śmiała i otwarta, pierś do przodu, amerykański »cheese«, a jak się pozna ciebie bliżej, to można dostrzec delikatnego, wrażliwego nerwusa”. Wiedziała, o czym mówi.

Polki różnią się w kwestii pewności siebie od Amerykanek?
Skąd. Wszędzie jest tak samo. Kobiety nigdy i nigdzie nie miały łatwo. Także dziś, kiedy się wydaje, że tyle już sobie wywalczyłyśmy. Dlatego im jestem starsza, tym chętniej myślę jak feministka. Mężczyźni są uczeni od dziecka, żeby być zadowolonymi z siebie, odważnymi, że powinni inwestować w siebie, rozwijać się. A my? Stajemy ciągle wobec sprzecznych wymagań: masz być delikatna, kobieca, rodzinna i uległa, a jednocześnie masz być kobietą sukcesu, niezależna. No i oczywiście być symbolem seksu, a jednocześnie oddać się macierzyństwu. To wszystko sprawia, że jest nam trudniej, nawet jeśli z domu wynosimy pozytywne wartości. Sporo czasu straciłam na strach przed porażką, odrzuceniem, na myślenie o tym, że jestem niewystarczająco szczupła, ładna, zdolna, mądra.

Czego nie zrobiłaś?
Nie cieszyłam się życiem tak, jak mogłam. Żałuję tego. Teraz częściej myślę sobie: „Dobra, do przodu! Robisz to i już!”.

Polki różnią się w kwestii pewności siebie od Amerykanek?
Skąd. Wszędzie jest tak samo. Kobiety nigdy i nigdzie nie miały łatwo. Także dziś, kiedy się wydaje, że tyle już sobie wywalczyłyśmy. Dlatego im jestem starsza, tym chętniej myślę jak feministka. Mężczyźni są uczeni od dziecka, żeby być zadowolonymi z siebie, odważnymi, że powinni inwestować w siebie, rozwijać się. A my? Stajemy ciągle wobec sprzecznych wymagań: masz być delikatna, kobieca, rodzinna i uległa, a jednocześnie masz być kobietą sukcesu, niezależna. No i oczywiście być symbolem seksu, a jednocześnie oddać się macierzyństwu. To wszystko sprawia, że jest nam trudniej, nawet jeśli z domu wynosimy pozytywne wartości. Sporo czasu straciłam na strach przed porażką, odrzuceniem, na myślenie o tym, że jestem niewystarczająco szczupła, ładna, zdolna, mądra.

Czego nie zrobiłaś?
Nie cieszyłam się życiem tak, jak mogłam. Żałuję tego. Teraz częściej myślę sobie: „Dobra, do przodu! Robisz to i już!”.

Takie chwile zwątpienia czy lęku wpływały czasem na Twoją pracę, castingi, na Twoją karierę?
Na pewno. Wiesz, ja generalnie jestem typem późnodojrzewającym. Wszystko dzieje się u mnie później niż u moich rówieśników, dotyczy to zarówno mojego życia zawodowego, jak i prywatnego. Amerykanie mają na to trafne określenie ze świata botaniki: „late bloomer”, czyli późno zakwitający.

Kilka dni temu jeszcze się nie znałyśmy. Zadzwoniłam do Ciebie: „Dzień dobry, pani Natalio...”, a Ty od razu: „Cześć, kochanaaa!”. To Stany?
Naprawdę? (śmiech) Tak, to właśnie Stany! Taka wcześniej nie byłam. Dziś jestem bardzo otwarta, czasami za bardzo. W Ameryce inaczej się nie da. Nauczyłam się tego nie w szkole teatralnej, ale jako kelnerka w restauracji przy Broadwayu. Pamiętam pierwszy dzień w pracy. Miałam 19 lat, nigdy nie pracowałam, no i do tego angielski nie był przecież moim językiem ojczystym. Byłam beznadziejna i przerażona, ale właścicielka, Azjatka, podeszła do mnie po koniec wieczoru i powiedziała: „Ja cię nauczę. Jesteś bystra, będziesz dobrą kelnerką”.

Zaprzyjaźniłaś się z kimś?
W Polsce mam prawdziwych przyjaciół. A w Stanach? Dużo czasu mi zajęło, nim ich zyskałam. Choć na początku byłam pewna, że mam ich mnóstwo. Także w szkole teatralnej. Co to było za rozczarowanie, gdy się zorientowałam, że wszyscy są po prostu serdeczni dla wszystkich. Ale nikogo tak naprawdę nie obchodzi, jak się masz. Amerykanie od dzieciństwa ćwiczą small talk. Ja byłam nieopierzoną nowicjuszką, ale po latach stałam się w tym mistrzynią! Jak stara nowojorczanka! (śmiech) W Nowym Jorku zostawiłam kilka wyjątkowych osób. Na szczęście jedna z moich przyjaciółek, Sarah, przeprowadziła się do Paryża. Niedawno ją odwiedziłam. Cieszę się, że jest tak blisko. W sierpniu poleciałam do Nowego Jorku na ślub Valerie. Byłam jej druhną. Tak więc nie tracę kontaktu z dziewczynami, bo wiem, że kobieca przyjaźń to przyszłość i moc. Oczywiście nie zawsze jest idealnie. Kłócimy się, walczymy, ale szybko sobie wybaczamy i trzymamy się razem. 

Dziś jest Warszawa. Czujesz się tu szczęśliwa?
Teraz mam taki czas, że najważniejsze są dla mnie rozwój i praca w moim zawodzie, granie w teatrze, w filmach, dobrych serialach. Ostatnie bardzo intensywne pół roku bardzo dużo mnie nauczyło. Praca z takimi aktorami jak Roma Gąsiorowska czy Marcin Hycnar jest świetnym doświadczeniem. Prawdziwie szczęśliwa i spełniona czuję się w tej chwili, będąc na planie, ciężko pracując i ucząc się od najlepszych, sprawia mi to ogromną frajdę i satysfakcję. Ale jednocześnie kiedy będzie czas na rodzinę, dzieci, z wielka chęcią i takim samym zapałem oddam się temu. Nie wyobrażam sobie wiecznego życia tylko aktorstwem.

Natalia Klimas: wreszcie u siebie - Zobacz zdjęcia>>

Rozmawiała Agnieszki Sztyler-Turovsky