Gdybym do knajpki przy Mokotowskiej, najmodniejszej ulicy w Warszawie, wpadła przypadkiem, pewnie nie zauważyłabym, że przy stoliku obok siedzi gwiazda. Zajadająca szparagi drobna dziewczyna, ubrana w czarną letnią sukienkę i płaskie sandały, wygląda skromnie, nie przyciąga uwagi. – Jest drobna, niepozorna. Wystarczy, że założy przeciwsłoneczne okulary i z łatwością znika w tłumie. I jeszcze coś. Ona ma w sobie dystans, który nie zachęca do zaczepek – mówi menedżerka i przyjaciółka Moniki, Olga Tuszewska. Brodka ma wiele twarzy. Superenergetyczna na scenie, gwiazda na wielkich wyjściach, na co dzień pielęgnuje prywatność.

Monika chce, by życie przynosiło jej nowe wyzwania i ekscytacje. Jest odważna i otwarta na eksperymenty. Dzięki temu gładko przeszła drogę od laureatki komercyjnego programu „Idol” (miała wtedy 16 lat!) do autorki płyty „Granda”, która dwa lata temu była objawieniem w świecie muzyki pop. – Na szczęście nie połknęła haczyka masowej popularności. Mogła odcinać kupony od szybkiego sukcesu, a jednak odeszła od komercji na rzecz autorskich, bardziej zbuntowanych dokonań. I paradoksalnie właśnie wtedy zyskała masowe uznanie – zauważa Kayah, której wytwórnia Kayax wydała płytę „LAX”. – Udział w „Idolu” był dla niej chrztem bojowym, poznała zasady działania rynku, mediów. Być może dzięki temu udało jej się nie zostać pieszczochem pism plotkarskich ani telewizji śniadaniowych, co dla większości muzyków kończy się artystyczną śmiercią – dodaje Łukasz Kamiński, krytyk muzyczny „Gazety Wyborczej”. – Brodka nie pasuje do tego modelu. Ma zbyt dużo talentu, energii i potrzeby tworzenia, śpiewania, by tracić czas na bycie jednowymiarową celebrytką.

Monika Brodka fot. Agata Pospieszyńska

Jednowymiarowości na pewno nie można jej zarzucić, a mylenie tropów to jej specjalność. Znając anegdoty o tym, jak potrafi być obcesowa, dziwię się, gdy wita mnie miła, ujmująco grzeczna dziewczyna. Z drugiej strony Monika nie należy do ludzi, z którymi po kwadransie rozmowy wydaje się, że od jutra będzie się przyjaciółmi. Trzyma dystans i nie pozwala zapomnieć, że spotkałyśmy się służbowo.

Otwiera się tylko przy bliskich. Choć bywa, że i oni muszą domyślać się, że coś dzieje się źle. – Kiedy jestem wkurzona, to oznajmiam to wszem wobec. Ale gdy dopadają mnie przemyślenia typu „wszystko jest bez sensu”, mam problemy z komunikacją. Na szczęście są osoby, które potrafią to zauważyć i wszystko wyciągnąć – mówi. Skąd takie przemyślenia? Przyjaciółki są dyskretne. Ale domyślam się, że wydaje jej się czasem, że skończyły jej się pomysły, że z muzyką już koniec i czas zmienić zawód.

Jest indywidualistką, ale w pracy potrzebuje interakcji. Paradoks, ale to pobudza jej kreatywność – zdradza Olga Tuszewska. – Gdy pracowała nad „Grandą”, producent i kompozytor Bartek Dziedzic musiał być z nią non stop. Gdy pisze tekst, czyta mi fragmenty – dodaje. – Moi przyjaciele są mi oddani, a ja staram się być oddana im – mówi Monika. Czy muszą jej coś wybaczać? Pewnie wybuchowość. – Nigdy nie ściemnia, nie bawi się w aluzje. Od razu wiadomo, co myśli. Czasem bywa zła. Ale dobrych emocji też nie trzyma w ryzach. Potrafi być wdzięczna i super-szczodra – opowiada Olga Tuszewska.

Monika Brodka fot. Agata Pospieszyńska

Słynie ze starannie przemyślanych prezentów. Z Turcji przywiozła porcelanę, bo pasowała do czyjejś kuchni. Na Allegro wyszperała torebkę vintage Givenchy, bo była w stylu jednej z przyjaciółek. – Jest otoczona bliskimi ludźmi, ale jestem pewna, że bez nich też znakomicie by sobie poradziła. Jeśli show-biznes jej nie pożarł na początku, to teraz już nic jej nie grozi. Jest bardzo silną osobą – mówi Vasina, stylistka i projektantka, która przyjaźni się z Moniką od początku jej pobytu w Warszawie. Dzieli je prawie 15 lat różnicy, łączy energia i podobne charaktery. No i praca. Vasina odpowiada za jej wizerunek.

Kiedyś Monika po prostu lubiła modę. Wraz z „Grandą” zaczęła świadomie kreować wizerunek. – Zawsze była krok przed wszystkimi – mówi Ina Lekiewicz, szefowa działu mody ELLE. – Gdy za granicą wszyscy nosili kurtki z ćwiekami Christophera Kane’a, tu nosiła je tylko ona. Gdy tam stał się modny styl Agyness Deyn: kapelusze i skórzane kurtki, znów była pierwsza.

Z czasem od bycia na czasie ważniejsza stała się konsekwencja. Oprawa sceniczna, kreacje na koncerty, stylizacje na wieczorne wyjścia muszą idealnie współgrać. – Zależy nam, by przy każdym projekcie Moniki stylizacje były spójne z muzyką. Również te, które pojawiają się w prasie – mówi Vasina. Monice zdarzyło się kilka razy zerwać sesję okładkową. – Muszę być w stu procentach zadowolona ze zdjęć, żeby jej się potem nie wstydzić – tłumaczy. Bywa więc, że na sesjach dochodzi do scysji. O ubrania, które ma włożyć, o pozy, które ma przyjąć. – Studiowałam w Akademii Fotografii i potrafię patrzeć na zdjęcie, jakbym to nie ja na nim była – przekonuje. – I jeśli mi się nie podoba, odrzucam.

Monika Brodka fot. Agata Pospieszyńska

Najgorzej jest, gdy ma się na sesji dziewczęco uśmiechać. – Jest uczulona na słowo „ładna” – mówi Wilson, współpracujący z nią makijażysta. – Ma rację. Jest młoda i śliczna, ale to się nie sprawdza na zdjęciach. – Ona jest drapieżna i zawadiacka, nie znosi, gdy ktoś próbuje zrobić z niej uśmiechniętą lalkę – tłumaczy Vasina.
Monika przyznaje, że nie lubi tego, że wygląda na mniej lat, niż ma: – Tak się złożyło, że moja fizyczność, w moim odczuciu, nie pasuje do mojego charakteru.

Ubiera się u projektantów, w sieciówkach, sklepach vintage i na aukcjach internetowych. Nie kupuje bezmyślnie, każdy ciuch musi być jakiś. Opowiadanie o modzie sprawia jej radość. Szczególnie o polowaniach w second-handach. – W mojej garderobie powstaje minimuzeum mody – zdradza. Ostatnio przybyły trzy czarne sukienki. Wór od Margieli, wełniana z kokardką nad dekoltem z limitowanej serii Balenciagi i, absolutny hit, sukienka-kokon z odstającymi elementami od Vivienne Westwood. – Jest totalnie odjechana, na pewno ją gdzieś włożę – zapowiada.

 – Wybiera ubrania zaskakujące, trochę dziwne – mówi Ina Lekiewicz. Na ubiegłoroczną galę Fryderyków Brodka włożyła komplet Marni: intensywnie różową bluzkę i spódnicę w kwiatowe wzory. Tyle że strój miał niewiele wspólnego z oryginałem. – Oryginalny fason był zupełnie nie dla niej – opowiada Ina, która pomagała Monice wybrać stylizację na tamten wieczór. – Więc go pocięłam, zmniejszyłam, zrobiłam dekolt. Monice tak zależało na tym wzorze, że nie zastanawiałam się nawet, co powiedzą w showroomie na moje przeróbki – śmieje się.

Monika Brodka fot. Agata Pospieszyńska

Przed wyjściem na imprezę Brodka wybiera ubrania kilka godzin. Przebiera się, fotografuje, zdjęcia wysyła Vasinie. Ta odpisuje, że jest świetnie albo że trzeba zmienić torebkę lub buty. Monika wie, że będzie fotografowana, więc kreacje muszą wpisywać się w wizerunek.

Na co dzień nosi szare i czarne dżinsy, T-shirty, płaskie buty. Ale i tak spędza godzinę w garderobie. Bo wszystko musi pasować, musi być jakiś detal, o którym wie tylko ona. – Zabawa modą wymaga trochę czasu i wysiłku, ale jest bardzo przyjemna – uśmiecha się.

Zanim się spotkałyśmy, zajrzała na wyprzedaże do Zary. Kupiła czarny T-shirt i czerwone botki z ćwiekami. Już kombinuje, gdzie je włoży. W ubiegłym roku w Zarze kupiła złote buty w męskim stylu. Przez cały sezon nie mogła się zdecydować. Gdy zobaczyła je na wyprzedaży, uznała, że to znak. Dziś te złote buty są elementem okładki minialbumu „LAX”, na którym są dwie piosenki: „Dancing Shoes” „Varsovie”. – To zamknięcie etapu „Grandy”. Wreszcie mogę bez presji myśleć o nowej płycie. „Varsovie” to piosenka o trudnej miłości do miasta, w którym ciągle jest jesień.

Ona kocha Warszawę. Za to, że jest nieoczywista, że powstaje tu tyle nowych miejsc, że trudno za nimi nadążyć, że otwierają się minimalistyczne restauracje wyspecjalizowane w niszowych kuchniach, że robi się coraz bardziej berlińska. Z zagranicznych stolic najbardziej lubi Berlin właśnie i Nowy Jork. Jako mistrzyni godzenia sprzeczności w tym miejskim krajobrazie stara się żyć po śródziemnomorsku.

Monika Brodka fot. Agata Pospieszyńska

Biesiady z przyjaciółmi, gdzie je się pyszności i rozmawia o jedzeniu, to jej wielka rozkosz. Dużo gotuje, a „na mieście” nigdy nie je przypadkowo. – Gdy jedziemy na koncert, sprawdza w internecie, gdzie można najlepiej zjeść. A potem zamęcza kelnerów. Pyta o składniki, o sposób przyrządzenia – opowiada Olga Tuszewska.

Olga namawia ją na założenie kulinarnego bloga, ale Monika ma inne plany. Chce sprawdzić, jak to jest być początkującym muzykiem. Za granicą. – Nie chodzi mi o wielką amerykańską karierę, raczej o poczucie, że nie jestem zamknięta w granicach Polski. Ciekawa jestem, jak to jest spać na materacu u znajomych i występować przed publicznością, która mnie nie zna. Chcę się sprawdzić, poczuć się jeszcze raz anonimowa. Jeszcze raz coś zdobywać, osiągać – mówi. – To kolejny krok w jej karierze, śmiały i szczery – ocenia Łukasz Kamiński. – To może być dobra lekcja pokory, dobra szkoła bycia artystą. Być może na jej występach pojawi się kilkaset osób, być może kilka. Ale to nie ma znaczenia, liczy się upór, konsekwencja, radość z gry.

Na razie wiadomo, że w lecie wystąpi na festiwalu Positivus na Łotwie i wielkim Sziget w Budapeszcie. Na wiosnę planuje kilkanaście koncertów w Europie. A potem? – Zobaczymy. Może już nie będę chciała tam wracać, a może nie będę chciała grać tutaj.

Na pewno nie będzie jednowymiarowo.

Monika Brodka fot. Agata Pospieszyńska

TEKST: Aleksandra Boćkowska
Zdjęcia: Agata Pospieszyńska  Stylizacja: Ina Lekiewicz

Źródło: magazyn ELLE