Inspirują Cię silne, niezależne artystki. Uważasz, że kobietom jest trudniej przebić się w branży muzycznej?

Bardzo poruszyło mnie niedawne wystąpienie Madonny. Choć wydaje się bezkompromisowa i bezczelna, pokazała swoją wrażliwą stronę, mówiąc o tym, jak trudno było jej być kobietą w show-biznesie, z jaką dyskryminacją ze strony mężczyzn się spotkała.
A Ty spotkałaś się z dyskryminacją? W polskim świecie muzycznym ten problem wciąż istnieje?

Na pewno, tylko ja sobie na niego nie pozwalam. Mam silny charakter i nie dopuszczam do takich zachowań. Zaangażowałaś się w „czarny protest” i poparłaś Natalię Przybysz, która przyznała się do aborcji. Nie bałaś się hejtu? 

Jestem kobietą i prawa kobiet są dla mnie bardzo ważne. Nigdy nie chciałam angażować się w politykę, ale w obecnej sytuacji wydaje mi się, że ciężko jest pozostać bez opinii. Polska jest podzielona na dwa obozy i każdy na pewnym poziomie opowiada się po którejś stronie. Ważne jednak, żeby dążyć do dialogu, porozumienia.

Widzisz siebie na stałe za granicą?

Być może, choć nie wiem, czy i kiedy to nastąpi. Mogę mieszkać gdzie chcę, na razie jestem w Polsce z własnego wyboru, bo dobrze się tutaj czuję, mam rodzinę, przyjaciół, fanów. Ale kocham podróże, bardzo ich potrzebuję. Staram się tak układać plany, żeby spędzać przynajmniej trzy miesiące w roku poza Polską. Jestem tam anonimowa, choć zdarzają się niespodzianki. Na Filipinach, w wiosce w górach, spotkałam parę z Polski. Nie mogli uwierzyć, co tam robię. Ludziom chyba się wydaje, że jeżdżę na Malediwy i śpię w pięciogwiazdkowych hotelach, a ja bardzo lubię podróże z plecakiem. Chciałabym poznać Amerykę Południową, odkryć kolejne miejsca w Azji. Cały mój dom jest zastawiony pamiątkami z podróży od laleczek kokeshi z Japonii po ozdobne fajki do palenia opium z Wietnamu, pełniące funkcję czysto dekoracyjną
(śmiech). 

Pasję do podróży masz po tacie, który z zespołem folkowym zjeździł pół świata. Radzisz się go w kwestiach zawodowych? 

Był pod dużym wrażeniem „Clashes”. Tata zaszczepił we mnie miłość do muzyki, słuchał dużo klasyki, folku. Im jestem starsza, tym bardziej widzę, jak jesteśmy do siebie podobni. Zabawne, że wykonuję ten sam zawód co on, choć nigdy tego nie planowałam. Myślę, że moja mama nie do końca tego chciała – jako żona muzyka wiedziała, jaki to ciężki kawałek chleba, zwłaszcza dla kobiety. Ale tak się ułożyło, że popłynęłam z tą falą. Do pewnego momentu to była przygoda, ale od wydania „Grandy” traktuję muzykę jako swój zawód, który przynosi mi ogromną satysfakcję. 

Ostatnią płytę nazwałaś „Clashes”, czyli zderzenia. Z czym sama musiałaś się zderzyć? 

Sama dla siebie jestem zderzeniem. Muszę czasami walczyć ze swoimi wątpliwościami, lękami, niewiarą w siebie, z tym, że coś mi nie wychodzi, mam długie okresy, gdy nie potrafię niczego stworzyć.

Jesteś bezkompromisowa, ale przyznajesz też, że bardzo wszystko przeżywasz. Jak udaje Ci się zachować równowagę?
Prowadzę bardzo normalne życie. Moi bliscy i te zwykłe rzeczy dają mi dystans. To największy zgrzyt u każdego artysty, że z jednej strony potrzebuje emocjonalnego rollercoastera, który stymuluje go do tworzenia, a z drugiej marzy o stabilizacji w życiu prywatnym. Trzeba nauczyć się to zdrowo łączyć. Nie dążę do nudnego życia, ale staram się zachować balans, żeby było ciekawie i na pełnych obrotach, jednocześnie się nie spalając.
Widzisz siebie kiedyś jako żonę, matkę?
Czemu nie? Jeśli to się wydarzy, to się wydarzy. Nie wiem, gdzie będę za 5-10 lat. Widzę się w miejscu, w którym będę szczęśliwa. Jeżeli będzie się to wiązało z posiadaniem rodziny i przystopowaniem na chwilę, to wspaniale. Jeżeli z zagraniem na głównej scenie Glastonbury, to też świetnie. Byle to było miejsce, które – najbanalniej
mówiąc – przyniesie mi szczęście.


Trasa „Clashes” trwa do 30 maja i kończy się w Szczecinie. Monika Brodka zagra też 30 czerwca na Open’erze.