Blisko ćwierć wieku temu tabuny młodych ludzi tłoczyły się przed drzwiami Malarni w Teatrze Powszechnym w Warszawie, żeby obejrzeć Dorotę Landowską w monodramie „Jordan”. Spektakl, jeden z pierwszych które wyreżyserowała Agnieszka Glińska, szybko zyskał miano kultowego.  Malutka przestrzeń malarni mieściła jedynie kilkadziesiąt osób, a surowość sceny i bliskość widzów względem aktorki miały ogromny wpływ na odbiór dramatu. Duszna opowieść, duszne wnętrze. I ogromne emocje po wysłuchaniu zwierzeń dzieciobójczyni. 

Tekst Anny Reynolds i Moiry Buffini był bardzo popularny w całej Europie, a Glińska sięgnęła po niego w Polsce po raz pierwszy. „Jordan” to ogromny aktorski i reżyserski sprawdzian. Dla aktorki ważne jest w tej sztuce wyczucie rytmu i pauzy, z czym Dorota Landowska po kilku owocnych sezonach w Teatrze Powszechnym, mimo młodziutkiego wieku, poradziła sobie świetnie. Dla reżyserki szalenie istotna jest umiejętność otoczenia opieką całej historii, zbudowania narracji tak, żeby była wielowymiarowa, żeby widzowie nie byli jednoznaczni w ocenie bohaterki – to styl pracy, który towarzyszy Glińskiej do tej pory. Dla Landowskiej i Glińskiej „Jordan”, w którego powodzenie nikt początkowo nie wierzył, był ważnym, dużym krokiem w ich dalszych karierach. Obie bardzo silnie przez te ćwierć wieku zaznaczają swoją pozycję na teatralnych scenach całej Polski. Mają swój styl, swoją widownię, swoją markę. 

W 2020 roku Dorota Landowska symbolicznie postanowiła przekazać „Jordana” młodszej koleżance, Zuzannie Bernat. Na prośbę Beaty Kawki, twórczyni Teatru Fundacji FETA (pod auspicjami której w zeszłym roku zrealizowany został społecznie ważny spektakl „Projekt Laramie” w reżyserii Michała Gielety), Landowska wyreżyserowała nowego „Jordana”. Podejrzewam, że nie była to łatwa decyzja, bo aktorka bardzo silnie zrośnięta jest z tą rolą. Tym bardziej poczytuję to za plus i w tym miejscu składami głęboki ukłon Dorocie Landowskiej, że swoje teatralne dziecko, z którym ma tyle wspomnień, emocji i doświadczeń, oddała w inne ręce. Na szczęście są to ręce bardzo wrażliwej dziewczyny, która z dużą atencją podeszła do tematu. Bohaterka „Jordana”, Shirley Jones, jest kobietą/dziewczyną rozdartą pomiędzy miłością do partnera i miłością do dziecka, pomiędzy dorosłością i niedojrzałością, pomiędzy byciem matką a byciem podlotkiem. Nic w tym monodramie nie jest takie, jak się wydaje. 

Zuzanna Bernat jest idealna do tej roli. Dziewczęca buzia i nastoletni zaśpiew w głosie, mądre oczy, uśmiech marzycielki i… naiwność, która przypisana jest do młodego wieku. Te wszystkie kolory, które ma w sobie Bernat, wykorzystała Dorota Landowska, szkicując postać Shirley. Najłatwiej byłoby napisać, że bohaterka dramatu jest dzieciobójczynią, która czeka na wyrok sądu w więzieniu. Ale jest to łatka, która tylko w małym procencie oddaje to, co dzieje się w dramacie i na scenie. „Jordan” jest przede wszystkim sztuką o marzeniach, niespełnieniu, zawodzie miłosnym, samotności i braku nadziei. Tekst sztuki, tak fenomenalnie podany przez Zuzannę Bernat, porusza najgłębsze struny, bo - pomimo upływu lat - nadal jest bardzo aktualny.

Nietrudno odnieść sytuację Shirley do tego, co dzieje się w naszym kraju, w którym młode matki, porzucone przez ojców dzieci, torturowane psychicznie i fizycznie przez swoich partnerów nie widzą wyjścia z sytuacji. Wpadają w pułapkę własnej niemocy, tkwią w matni. Nie wiedzą, gdzie szukać ratunku. Sprowadzone do roli reproduktorek, przestają się liczyć jako kobiety, jako ludzie. Z perspektywy widza wszystko wydaje się proste. Przecież bohaterka „Jordana” mogła poprosić kogoś o pomoc! Są instytucje, jest opieka społeczna. Nie musiała doprowadzać się do takiego obłędu. W tekście pojawia się instytucja sędziów przysięgłych, którzy mają wydać ostateczny wyrok. Sędziami w sprawie Shirley są również widzowie. Jedni osądzają bohaterkę od pierwszej minuty, inni płyną za jej emocjami, a jeszcze inni wybaczają jej wszystko. Ogromnym plusem współpracy Landowska-Bernat jest to, że ta ostatnia nie gra małej dziewczynki, którą chciałoby się przytulić i pogłaskać po głowie. Wie, że to, co zrobiła jest haniebne, ogromnie cierpi z tego powodu, jest dumna i nie potrzebuje litości. Ale zawiódłby się ten, kto dumę myli z butą. Bernat ma w sobie siłę kobiety, która z miłości do dziecka jest w stanie posunąć się do granic ostateczności. 

Najważniejszy w tym spektaklu jest rytm, granie pauzą, zatrzymanie. Zazdroszczę Zuzannie Bernat współpracy z Dorotą Landowską. Oprócz tego, że jest ona bardzo dobrą, uznaną, cenioną, mądrą i empatyczną aktorką, to od nikogo Bernat nie byłaby w stanie nauczyć się, jak przy lekkim znieczuleniu wprowadzić widza w stupor. Mistrzyni Landowska to potrafi. Wykorzystywała to, grając Shirley lata temu. I ten rodzaj współodczuwania z widzem przekazała również Bernat. Bardzo życzę Zuzannie Bernat, żeby ten i inne elementy mistrzowskiej lekcji, jaką otrzymała od fenomenalnej Doroty Landowskiej przy tworzeniu tego monodramu, zatrzymała w sercu na całe swoje aktorskie życie. 

Zaopiekowanie aktorki przez reżyserkę czuć w jeszcze jednym akcencie sztuki. To głos Doroty Landowskiej, z offu, wprowadza widza w bajkowy świat ułudy, na którym bohaterka snuje swoją opowieść o wielkiej miłości, oddaniu, zaprzedaniu siebie, kłamstwie i ostatecznie… zbrodni. Dla Zuzanny Bernat, przed którą postawiono karkołomne zadanie, to wsparcie reżyserskie jest jak miękka, powietrzna poduszka, na której można unieść się wysoko. Bernat uniosła się na niej z lekkością, choć to jeden z najtrudniejszych emocjonalnie monodramów jaki napisano. Jej wrażliwość, uważność i dystans uratowały ją przed szarżą. Trzyma emocje swojej bohaterki za lejce i pociąga nimi tak, jak sama chce. To niełatwe. Osiągnęła to, o co bardzo trudno w monodramie, ani przez moment nie widać jej, swoje ciało, głos, emocje, serce oddała w pełni Shirley. Brawo!

„Jordan” to spektakl, który uwrażliwia i zmienia. Na zawsze. Jestem przekonany, że Zuzannę Bernat ten monodram również zmieni. Na zawsze.

  • „Jordan” 
  • Anna Reynolds, Moira Buffini
  • reż. Dorota Landowska
  • Teatr FETA

---------

Tomasz Sobierajski - socjolog z zawodu i z pasji, badacz społecznych zjawisk i kulturowych trendów. Naukowiec 3.0 nie bojący się trudnych wyzwań i multidyscyplinaroności. Autor kilkunastu książek o sprawach ważnych. Wykładowca akademicki i akademik z ambicjami. Znakomity słuchacz oraz wnikliwy obserwator. Kustosz dobrych manier i trener poprawnej komunikacji. Apostoł dobrej nowiny i przeciwnik złych emocji. Z zamiłowania sportowiec i podróżnik. Wegetarianin, cyklista i optymista. Nowojorczyk z duszy, berlińczyk z miłości i warszawianin z wyboru.

ZOBACZ: #ELLEtogether: tak świętowaliśmy wakacyjne wydanie ELLE MAN i ELLE

CZYTAJ TEŻ: Miejska zabawa z Rasmentalism, wizyta w Muzeum Warszawy, a na deser - przegląd francuskich filmów w Kinie Muranów [GÓRECKI NA WEEKEND #7]

FILMY I SERIALE NA WEEKEND: Co oglądać w czwarty weekend czerwca?