On - wybitny jazzowy saksofonista. Słychać go niemalże na każdej polskiej płycie, grał w legendarnym zespole Jazz Carriers oraz w Studio Jazzowym Jana Ptaszyna Wróblewskiego. Koncertował na całym świecie m.in. z Ewą Bem, Anną Marią Jopek, Wojciechem Karolakiem, Andrzejem Jagodzińskim, Jarosławem Śmietaną. Nagrał wiele płyt, między innymi znaną “More love” i “Lyrics”, za którą otrzymał Fryderyka.

Ona - miała zostać skrzypaczką, ale wybrała śpiew. Nagrywała z Tomaszem Stańką, Cesarią Evorą, koncertowała z Nigelem Kennedym, współpracowała z Włodzimierzem Nahornym, Ewą Bem, Wojciechem Młynarskim, Grzegorzem Turnauem. W tym roku „Jazz Forum” uznał ją za najlepszą polską wokalistkę. I wreszcie, po latach, zrobili z ojcem wspólną płytę.

Jak Pan to zrobił, że macie taką niezwykłą więź?

Henryk: Od najmłodszych lat uczyłem Dorotę muzyki. Towarzyszyła moim dzieciom (Dorota ma brata Michała, perkusistę, współtworzącego znane na świecie Trio Marcina Wasilewskiego) specjalnie przeze mnie wybrana muzyka. Przywoziłem płyty z zagranicy, bo w Polsce jazz był wtedy mało dostępny. Podrzucałem różne swoje ukochane dźwięki i mówiłem: „posłuchaj, jakie to fajne, jakie piękne, jaki rytm”. Żona, która też jest muzykiem i prowadziła w szkołach zajęcia umuzykalniające, podsuwała te bardziej dziecięce dźwięki. Ja pokazywałem jazz.

Dorota: Tata nigdy nie kazał nam słuchać muzyki. On po prostu nie wstydził się nią zachwycać. I nas intrygowało to, co robi na nim takie wrażenie. Podpowiadał: „O tu jaki talerz, och jaki rytm, zobacz jaki wokal!”… Wtedy się inaczej słucha, wyłapuje się rzeczy istotne. Słuchaliśmy muzyki razem i z odpowiednim komentarzem.

Henryk: Chciałem, by dzieci poszły naszą muzyczną ścieżką, bo oboje z żoną byliśmy muzykami, mój ojciec grał amatorsko, znałem ten świat i kochałem.

Na czym grał Pana ojciec?

Henryk: Ojciec był kolejarzem, w Lubuskiem. W soboty i w niedziele grał na weselach i zabawach. To były czasy, kiedy muzykę do tańca grało się na żywo, nie znano DJ-ów: ) Grał na saksofonie i klarnecie, a nauczył się tego u organisty na wsi, niedługo po wojnie. Jako młody chłopak uwielbiałem muzyczne wyjścia z ojcem, szedłem z nim na całą noc, by pograć. Już wtedy uczyłem się w ognisku muzycznym, umiałem co nieco. Grałem na akordeonie, trochę na saksofonie. Te wesela to był mój raj! Gdy tylko jakiś muzyk zaniemógł na chwilę, a na imprezach to się zdarza (uśmiech), to ja natychmiast wskakiwałem za bębny (jeśli zasłabł bębniarz), czy za akordeon (jeśli padł akordeonista) i grałem. Muzyka była od początku moją pasją. Oczywiście występowałem we wszystkich możliwych akademiach w szkole i grałem, pisałem nuty, ustawiałem chórki. Na ile umiałem. Profesor, który uczył mnie wtedy muzyki powiedział, że koniecznie muszę iść dalej, kształcić się w tym kierunku, bo widział, że kocham muzykę.

Jesteście znani z jazzu, a słuchacie czasem popu?

Dorota: Tak, ale głównie artystów już nie żyjących. Tata przywiózł kiedyś koncert Diany Ross, z wielkim big bandem – uwielbiałam go! Zawsze lubiłam Michaela Jacksona.

Henryk: Dawne piosenki popowe były świetne. Miały oryginalne melodie, swoich kompozytorów, autorów, aranżerów, wykonawców. Do dziś je pamiętamy.

Dorota: Dzisiaj często przetwarza się starsze utwory, aranżuje na nowo, bo jest to po prostu materiał, na którym da się pracować. Ciekawe, ile z dziś powstającego popu przetrwa kilkadziesiąt lat? Zobaczymy.

Od początku czuł Pan, że Dorota pójdzie Pana śladem?

Henryk: Posłaliśmy dzieci do podstawowej szkoły muzycznej i uznaliśmy, że wtedy okaże się, czy to ich droga. Taka szkoła to też otwarcie na muzykę i uwrażliwienie dziecka. W szkole radziły sobie dobrze i stało się oczywiste, że pójdą dalej.

Dorota: Zaczęło się od skrzypiec, ale od początku czułam, a nawet wiedziałam, że chcę śpiewać. Zawsze coś nuciłam pod nosem. Pod prysznicem czy w piwnicy robiłam występy śpiewając do dezodorantu, a paletka od ping ponga służyła mi za gitarę. W liceum poczułam, że chcę śpiewać profesjonalnie. I tak, jak do wielu innych zajęć trzeba mnie było ciągnąć za uszy, tak do śpiewania, na rozmaite kursy, zgłaszałam się sama. Miałam fajną klasę w muzycznym liceum, koledzy i koleżanki inspirowali. To oni zabrali mnie na pierwsze warsztaty jazzowe. Na tamtym etapie zanurzyłam się w śpiewaniu. Zasłuchiwałam się w Alu Jarerau, Billie Holliday, Elli Fitzgerald.

Kto zdecydował, że powstanie płyta „Nasza Miłość”?

Dorota: Teoretycznie ja, ale jak się okazało, tata czekał na tę decyzję latami. A że w tym roku świętujemy jego 70-lecie, uznaliśmy rodzinnie, że nagramy wspólną płytę. Miał być prezent dla taty, ale stał się prezentem dla nas wszystkich. Jak zawsze na moich płytach, jest tu Grzegorz Turnau, który napisał tekst jednej piosenki. Większość utworów, które znalazły się na płycie skomponował tata – są wśród nich napisane przez niego lata temu melodie instrumentalne, do których dopiero teraz stworzone zostały teksty, na przykład skomponowana w wieku 16 lat ballada “Słowa w głowie” z tekstem Andrzeja Poniedzielskiego. Jest utwór premierowy „Co minęło, niech wróci” z tekstem poetki Ewy Lipskiej. Pewnym powrotem do przeszłości jest piosenka “Nasze senne sprawy” ze słowami Wojciecha Młynarskiego. Przed laty śpiewała ją Ewa Bem. A piosenkę “Czy nasza miłość” stworzyliśmy z bratem do tekstu Bogdana Loebla. Brat oczywiście też zagrał na płycie. To pierwszy raz, kiedy z bratem coś skomponowaliśmy i nasza pierwsza wspólna płyta.

Będziecie koncertować, kiedy tylko otworzą się możliwości?

Henryk: Ciężki to czas dla muzyka, który pięćdziesiąt lat jeździ na koncerty i spotyka się z publicznością… Dlatego czekamy na koncerty z utęsknieniem.

Dorota: Teraz był czas właśnie na nagrywanie płyt i występów on-line. Te koncerty w Internecie wynikały z naturalnej potrzeby spontanicznego dzielenia się swoją twórczością. Nasze życie bardzo zwolniło, ale nie ukrywajmy, jest w tym też coś miłego. Spokojniej wchodzimy w każdy dzień. Może to było nam potrzebne?

W tej waszej pięknej komitywie jest także mama, prawda?

Dorota: Tak! Mama jest od lat menedżerem taty, pracowała z różnymi artystami. Lubi i umie nas motywować do pracy. Ma na nas naprawdę ogromny wpływ. W naszej rodzinie wszystko się przenika, żyjemy tym samym. Generalnie się rozumiemy, a w temacie muzyki - rozumiemy się bez słów.

Płyta „Nasza miłość” ukazała się nakładem wydawnictwa AGORA. Tak mówi o niej Jan Ptaszyn Wróblewski: „Jeśli Miśkiewiczowie zbiorą się do kupki, to już wiem, że „grozi” mi coś fantastycznego. Tak jest i tym razem. Dorota specjalizuje się w intymnościach. Kiedy śpiewa to jakby szeptała nam do ucha najciekawsze sekrety, a Henryk potrafi to podgrzać tym swoim ciepełkiem, które przypomina żar kominka w paskudny, zimowy wieczór. No i robi się atmosfera, w której wszystko topnieje i kruszeje – nawet Pianohooligan zmienia się w „arbitra elegantiarum”.

Wszystko jednak do czasu… Henio nie byłby sobą, gdyby się czasami nie rozsierdził i nie zaatakował jak struś pędziwiatr - łamiąc i tratując wszystko, co po drodze. Chuliganowi w to graj, więc sekunduje mu blisko bariery dźwięku, a i Dorocie taka zmiana klimatu bynajmniej nie wadzi. A sekcyjka? Potrafi i pogłaskać i przyłożyć, kiedy trzeba. W sumie mieszanka bardzo kontrastowych nastrojów, jak nie cichy lot szybowca to pikowanie odrzutowcem.