Mieszkanie, w którym mieszkam, składa się z łóżka, kolekcji magazynów, które zbieram od 30 lat, i roślin. Jest też ministudio: komputer, kilka monitorów i archiwum negatywów. Po 15 latach zacząłem
wyrastać z tej przestrzeni. Szukałem czegoś nowego, ale nie udało mi się znaleźć drugiego mieszkania obok, więc kupiłem je kilka ulic dalej. Oba są podobne, ale tam jeszcze nie spałem. Śmieję się, że mam trochę jak Coco Chanel, która nocowała w Ritzu, mimo że po drugiej stronie ulicy miała swój apartament.Tam przyjmowała gości i klientów, miała swoją pracownię. Ja do nowego mieszkania zapraszam znajomych, pijemy wino, witamy wschód słońca, czasami służy mi za plan zdjęciowy. Potem zamykam je i wracam tutaj. To moja megaprywatna baza, gdzie naprawdę bywa niewiele osób. Zawsze mam tu porozwalane walizki między życiem w świecie a kolejnymi projektami tutaj. To mieszkanie po latach jest miksem moich prób designersko-estetycznych. Jedna ściana jest w banany, druga w kwiaty, na trzeciej są ręcznie malowane tapety z paryskiej wytwórni de Gournay.

Czerpałem różne pomysły z czasów, gdy mieszkałem w Madrycie czy Lizbonie, podróżowałem po Ameryce Południowej czy Indonezji. Na początku mój styl był francuski, trochę kolonialny,
a teraz bardziej kręci mnie modernizm, klasyka lat 50. i 60. To obecnie w świecie designu największy trend, a w Polsce ciągle kojarzy się z komuną. Niestety, na Instagramie widać, że u nas
wszystkie wnętrza są podobne. To smutne. Dziwię się, że Polacy nie sięgają do takich wzorców jak Morris Lapidus – stworzył przestrzenie, w których nagrywano ikoniczne filmy hollywoodzkie
– czy Ludwig Mies van der Rohe, na których wzorują się dziś najlepsi architekci na świecie. Mamy niewielu projektantów, którzy łamią stereotypy, łączą style i mają odwagę bawić się kolorami
i wzorem. Dlatego sam zacząłem urządzać wnętrza. W mieszkaniu nie wszystko musi z sobą grać. Nie ma nic gorszego niż komplecik: łóżko, kanapa, serwetka i trzy filiżanki. Nie da się też zrobić
wyjątkowego wnętrza w jeden dzień, bo ono rodzi się przez całe życie – to są pamiątki, sztuka, wszystkie elementy, które powodują, że jest ono niepowtarzalne.

Od lat kolekcjonuję przedmioty o wyjątkowym designie zaprojektowane przez Gio Ponti czy grafiki najsłynniejszych mistrzów XX wieku, jak Joan Miró, Antoni Tàpies, Salvador Dalí, Bernard
Buffet. Bardzo lubię oryginał pracy „Wszystko o mojej matce” zrobiony przez Oscara Mariné dla Pedro Almodóvara. Leciała ze mną z Hiszpanii, leżąc na pięciu siedzeniach w samolocie, bo nie można
było jej zgiąć. To było dość trudne logistycznie zadanie. Dziś szczególnie przyjemny jest wakacyjny klimat w południowym stylu, który przeniosłem do salonu m.in. dzięki grafikom. Mam kanapę z widokiem na morze – chwilowo jedynym dostępnym. Często tam siedzę, myślę, pracuję. Z kolei z łóżka w sypialni doskonale widzę swój tropikalny ogród na tarasie. Moja mama śmieje się, że rośliny egzotyczne to już nie tylko moje hobby, ale i obsesja. Jednak duża wiedza, którą mam w tym temacie, zaczyna owocować. Przygotowuję kilka okazałych, niecodziennych ogrodów. Niedługo zaproszę do Tysia pod palmy. Dziś nie można pod nie pojechać, ale można je mieć je w ogrodzie albo na tarasie.

Tekst: Małgorzata Dziewulska

Artykuł ukazał się w czerwcowym numerze ELLE 2020