Offowy klub, Marysia Sadowska miksuje muzykę, na parkiecie tłum. Za didżejką stoi mama Marysi. To po to, żeby oswoiła się ze znajomymi córki i przestała denerwować, że grywa w dziwnych miejscach. Po imprezie razem wracają do domu. Sytuacja nie do pomyślenia we wcześniejszych pokoleniach dziś jest na porządku dziennym. Aż 30 proc. Polek i 44 proc. Polaków między 25. a 34. rokiem życia wciąż mieszka z rodzicami. I nie chodzi tylko o ekonomię. Raczej o nowy typ relacji między rodzicami a dziećmi. Rodzice więcej akceptują, dzieci rzadziej się buntują. Matki i córki słuchają podobnej muzyki, wymieniają się książkami, ubierają w tych samych sklepach. To buduje więź, której żadnej ze stron nie chce się przerywać tylko dlatego, że tak podpowiada metryka. 

RAZEM RAŹNIEJ

Nie wyobrażam sobie, że miałabym wracać do pustego domu”, mówi Joanna Burkot, 25-letnia absolwentka polonistyki. „Jestem przyzwyczajona, że w mieszkaniu zawsze ktoś jest”. Joanna po studiach próbowała swoich sił w mediach, odbyła staż w telewizji i w dużym ogólnopolskim dzienniku. Chciała tam zostać, ale ze względów fi nansowych zaczęła szukać innej pracy. Od kilku miesięcy jest redaktorką strony internetowej Uniwersytetu Warszawskiego. Pisze też scenariusze dla telewizji internetowej. Przyznaje, że z pieniędzy, które zarabia, przy obecnych cenach trudno byłoby jej samodzielnie wynająć mieszkanie i jeszcze mieć jakieś przyjemności – kino, obiad na mieście czy nowy ciuch. Ale niezależnie od tego mieszka jej się z rodzicami po prostu bardzo dobrze. „Kiedy byłam mała, ojciec rzadko był w domu, bo często wyjeżdżał do pracy do Niemiec. Cały czas spędzałam z mamą. Traktuję ją jak przyjaciółkę, rozmawiam z nią o wszystkim. Mamy podobne zainteresowania – lubimy gotować i słuchać poezji śpiewanej. Teraz mama namawia mnie, abyśmy zaczęły uprawiać nordic walking”, opowiada Joanna. Razem jeżdżą do supermarketów, bo mamie trudno się połapać w gąszczu półek. Razem chodzą po zakupy, bo inaczej jest ryzyko, że Asia kupi za małe ubrania. Razem jeżdżą na wakacje, bo po prostu tak lubią. Ostatnio były w Puszczy Białowieskiej. We trzy, bo dołączyła starsza siostra Joanny. Siostra od ponad roku jest mężatką, ale raz w tygodniu przyjeżdża do nich na noc. Wspólnie gotują, jedzą lody, oglądają filmy. 

 

Joanna Burkot z mamą Anielą. (fot. Marcin Kempski)

Jeśli Asia wychodzi ze znajomymi, mówi zawsze dokąd i z kim idzie. Bywa, że nocują u niej znajomi lub chłopak. Mama nie widzi w tym najmniejszego problemu. Asia nie chciałaby jednak, żeby jej chłopak wprowadził się do jej rodzinnego domu. „Po prostu inne relacje łączą mnie z rodzicami, a inne z partnerem. Nie chciałabym tego mieszać, bo nic dobrego by z tego nie wyszło”, tłumaczy Joanna. Jakieś konflikty? Tylko o sprzątanie. „Mama jest pedantką i często kłócimy się o widoczny tylko dla niej pyłek kurzu pod lodówką”, śmieje się Asia. Stara się jednak pomagać mamie i nie zostawiać wszystkiego na jej głowie. Docenia też to, że gdy wraca z pracy, ma podany obiad. Gdy jednak myśli czasem o wyprowadzce, to nie boi się samodzielności, tylko tego, że będzie miała dla mamy jeszcze mniej czasu. „Bywa, że wychodzę, a ona siedzi sama przed telewizorem. Wtedy jest mi przykro, bo wiem, że chciałaby, żebyśmy spędziły wieczór razem”, mówi. „Kiedyś było jasne, że młodzi wyprowadzali się, kiedy szli do pracy. Dziś ta reguła zupełnie się nie sprawdza”, zauważa Andrzej Wiśniewski, psychoterapeuta, kierownik Studium Terapii Rodzin w Laboratorium Psychoedukacji. Jest sceptyczny wobec tego zjawiska. „Okres buntu i wychodzenia z gniazda jest trudny dla rodziców i dzieci. Dobrze rozwiązany może być bardzo konstruktywny dla obu stron, szczególnie dla dziecka. Przez bunt dzieci wchodzą na drogę samodzielnego życia, uczą się stawiać granice, walczyć o swoje. Próbują same się utrzymywać, budują pierwsze stałe związki. Dorosłości nie można dostać, trzeba ją sobie wziąć”, zachęca.

 

WRESZCIE SAME

Gdy Justyna Brzezińska, 27-letnia lektorka angielskiego, czasem zabaluje i po całonocnej imprezie śpi do 16, jej mama wkurza się, że w mieszkaniu jest bałagan. Wtedy Justyna wstaje, sprząta i idzie spać dalej. Justyna długo mieszkała z dużą rodziną: dziadkowie, rodzice, młodszy brat i ona. Gdy rodzice się rozstali, Justyna została z mamą i bratem. „Wtedy uświadomiłyśmy sobie, jak ojciec nas blokował, ograniczał, wpędzał w kompleksy. Teraz jest nam dużo łatwiej. Kiedyś rozmawiałyśmy o wszystkim w kategorii pobożnych życzeń czy marzeń. Teraz to jest dla nas absolutnie realne i osiągalne. Nauczyłyśmy się, że życie nie składa się tylko z pracy i siedzenia w domu. Już nie szkoda nam czasu ani pieniędzy na nową sukienkę, randkę czy obiad na mieście. Wcześniej to było niewyobrażalne. Wierzyłyśmy, że sens mają tylko nauka i praca”, wspomina Justyna. Nabrała pewności siebie, patrząc, jak mama staje się silniejsza. Obie zaczęły pracować nad sobą i poznawać się jako dwie dorosłe kobiety. „Okazało się, że oprócz tego, że jesteśmy matką i córką, możemy być też przyjaciółkami, partnerkami, uczyć się od siebie nawzajem. Kiedy mieszkałam z dziadkami, nie wierzyłam, że będę umiała sama ugotować sobie obiad, posprzątać, zadbać o dom. A teraz okazuje się, że to wszystko potrafię i jeszcze umiem na to zarobić”, mówi. Przyznaje, że na samodzielne mieszkanie nie byłoby jej stać z lektoratów. „Pracuję i robię doktorat. Lubię swoją pracę, choć mam świadomość, jak mało jest stabilna. Czasem wstaję o 6 rano tylko po to, by w tramwaju przeczytać SMS, że zajęcia są odwołane. Mama jest operatorem DTP i siedzi w pracy po 10 godzin dziennie. Z dwóch pensji jesteśmy w stanie opłacić nasze mieszkanie, dom opieki, w którym przebywa babcia, i jeszcze pomóc bratu, który z dziewczyną wynajmuje mieszkanie”. Justyna wie, że gdyby mieszkała sama, miałaby większe poczucie samodzielności. Choć przecież niczego przed mamą nie ukrywa. Mama zaakceptowała to, że Justyna jest lesbijką, wie o randkach i związkach, poznała kolegów gejów, czasem chodzą nawet razem do klubów. „Obie jesteśmy na tyle dojrzałe i inteligentne, że potrafi my się dogadać. Na świat patrzymy podobnie. Jeśli się spieramy, to o częstotliwość sprzątania czy tego rodzaju głupstwa. Mama często powtarza, że żyjemy w otwartym związku, gdzie każdy może robić to, co chce”. Dopóki są w tym związku we dwie, będą na pewno mieszkać razem. Kiedy któraś z nich pozna osobę, z którą będzie chciała dzielić życie, Justyna się wyprowadzi. „Na obecnym etapie po prostu dobrze mi z mamą. Mam poczucie, jakbym mieszkała z przyjaciółką”, mówi. Niechęć do wyprowadzania się z domu to zjawisko popularne w całej Europie. Szczególnie powszechne jest we włoszech. Tamtejsi „bamboccioni”, czyli duże dzieci, wzbudzili nawet niepokój ministra gospodarki, który dwa lata temu zaapelował do rodziców o wyrzucanie z domów trzydziestolatków. W Polsce wygląda na to, że młodzi coraz częściej po prostu dobrze się czują w towarzystwie swoich rodziców. „Skończyły się czasy, w których rodzice byli na usługach dzieci”, zauważa socjolog Tomasz Sobierajski. „Teraz obie strony ustalają jasny podział obowiązków i funkcjonują na zasadach partnerskich. Rodzice uczą się od dzieci nowinek technicznych, dzięki nim wiedzą, co jest na czasie. Dzieci z kolei czują się w ich towarzystwie pewnie i bezpiecznie, wiedzą, że nie muszą niczego udawać ani ukrywać. Doceniają, że to rodzice są im najbliżsi”.

 

JESZCZE DO NICH WRÓCĘ

Tak jest u Marysi Sadowskiej. Piosenkarka dziś mieszka sama, ale mieszkała z rodzicami jeszcze po studiach. Co ciekawe, wróciła do domu po kilku latach spędzonych poza domem. „Pierwszy raz na dłużej opuściłam dom, gdy miałam 19 lat. Wyjechałam wtedy do Stanów nagrywać płytę. Wróciłam do Polski, gdy tylko się okazało, że przyjęli mnie do łódzkiej filmówki. Cztery lata mieszkałam w akademiku. Po studiach nie było mnie stać na własny kąt, więc na jakiś czas wróciłam do rodziców. Mimo że od ośmiu lat mieszkam sama, to tam wciąż jest mój drugi dom”, deklaruje. W domu rodziców ma studio nagraniowe, w którym pracuje. Oni, też artyści (ojciec jest kompozytorem, mama piosenkarką i nauczycielką śpiewu), zawsze dbali o jej rozwój artystyczny. Pierwsze noce zarwała, mając 16 lat, za ich przyzwoleniem podczas dżemów jazzowych na Jazz Jamboree. Mama uczyła ją śpiewu, co kiedyś rodziło konflikty, bo wymagała od córki więcej niż od innych uczniów. „Dziś te role się wyrównują. Kiedyś oni zabierali mnie na koncerty, teraz ja zabieram mamę do filharmonii, na mprezy, do kina, do teatru. Czasem gramy razem koncerty rodzinne”, opowiada. I choć łączy ich wrażliwość artystyczna, rodzicom trudno było się pogodzić z tym, że ona zajęła się muzyką klubową. Dlatego właśnie zabierała mamę do klubów, żeby przekonać ją, że to nie takie straszne. „Dzieli nas różnica pokoleń, ale mamy świetny kontakt. Potrafi my rozmawiać na najbardziej abstrakcyjne tematy. Uwielbiamy też razem jeździć na wakacje. Mama jest wariatką podróżniczką. Z plecakiem zjeździłyśmy Meksyk i Dominikanę”. Teraz Marysia spodziewa się dziecka. Odkąd jest w ciąży, coraz częściej myśli, żeby zrobić przy domu rodziców przybudówkę i tam zamieszkać. „Trochę się boję utraty suwerenności, ale wiem, że byłoby nam łatwiej. Ja czułabym się spokojna, wiedząc, że nic im nie jest, a oni mogliby zajmować się upragnionym wnukiem”.

TEKST: MARTA KRUPIŃSKA

Źródło: magazyn ELLE