FILM: „Helmut Newton. Piękno i bestia” reż. Gero van Boehm, Best Film

Gero von Boehm podjął się zadania niemożliwego do rozwiązania, postanowił uchwycić w filmowym kadrze fenomen jednego z największych fotografów XX wieku, kontrowersyjnego Helmuta Newtona, który zwyczajnie lubował się w rozbieraniu kobiet przed obiektywem. Pracował z największymi nazwiskami w branży, liczył się jak mało kto i rozkładał przed najpotężniejszymi magazynami swoje karty. Ciężko przyznać, że dokument von Boehma w kwestii formy jest czymś świeżym, wręcz przeciwnie to klasyczny schemat gadających głów, w którym brakuje nowatorskiego podejścia, przynajmniej takiego jakie miał Helmut Newton. Ale w tym wszystkim najważniejszy jest właśnie sam fotograf i jego muzy (Grace Jones, Claudia Schiffer czy Isabella Rossellini), które oddając mu hołd omijają wszystkie niewygodne tematy z kontrowersyjnego życia artysty, są u wierne tak jak niegdyś on im. A więc trzymając się zdania Newtona, że wszystkie filmy o fotografach są nudne to niech to będzie dla Was zachęta do podróży do dalszej podróży w głąb twórczości geniusza.

KSIĄŻKA: „Miła robótka. Polskie świerszczyki, harlekiny i porno z satelity" Ewa Stusińska, Wydawnictwo Czarne

To jest książka nie tylko na dziś, ale na każdy dzień pełen miłości - "Miła robótka. Polskie Oto opowieść o latach 90. o życiu po 89' kiedy to podczas obrad okrągłego stołu, zapowiedziano zniesienie cenzury i to wystarczyło by w zaledwie kilka tygodni pornografia wyskakiwała nam z lodówki. W ciągu kilku miesięcy na bocznych ścianach kiosków pojawiło kilkadziesiąt nowych tytułów, gazet erotycznych, wyrastały sex shopy jak ten warszawski Pana Pawła, który w zaledwie trzy dni wyprzedał cały asortyment, peep showy i niezliczona ilość wydawanych i kopiowanych kaset vhs. W telewizji na Polsacie "Różowa landrynka", w RTL7 "Sexplozja". Pomiędzy tym wszystkim sex telefon, na który dzwonili wszyscy, chociażby żeby usłyszeć głos Katarzyny Figury. Do tego organizowane w szkolnej świetlicy małego miasteczka pokazy filmów pornograficznych dla nauczycieli i ich znajomych i europejska gwiazda przemysłu porno Teresa Orlowski, duma narodowa z Dębicy, która trzęsła na zachodzie całym przemysłem. A potem lata 90. minęły i Polki i Polacy wrócili na łono katolickiej monogamicznej rodziny, w której już nikt nie ukrywa w pawlaczu czy pod bielizną świerszczyków, i jak pisał Tadeusz Sobolewski nastał chichot nasza specjalność, odwrotna strona polskiej pruderii. Warto zajrzeć do książki Stusińskiej, by przekonać się, że z naszą tożsamością i fantazjami zawsze było coś nie tak, bo zamiast sięgnąć po kapitalistyczne marzenia i pragnienia o drugiej Ameryce, my nieco nieudolnie stworzyliśmy ją w wersji fastfood. Rumieniec jest i czyta się to jak wspomnienia z własnego gwiezdnego pyłu, osiedlowego podwóreczka, gdzie przeżywało się pierwsze rozkosze. To jest o nas wszystkich, myśmy wszyscy z tych sex shopów!

WYSTAWA: „Henryk Streng/Marek Włodarski i modernizm żydowsko-polski”, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

Dawno mnie tak nic nie zaskoczyło i zachwyciło w stołecznych galeriach jak monograficzna wystawa Streng/Włodarski. Artysta to przede wszystkim postać, która rozbija stare sposoby myślenia o sztuce polskiej w XX stuleciu i wspiera dekolonizowanie wiedzy o kulturze w tej części Europy. Twórca oryginalnego modernizmu i zarazem nieortodoksyjny socrealista. Artysta czerpiący z kultury polsko-żydowskiej i ocalały z Holokaustu, który pozostał przy tożsamości zagładowej. Świadek historii obarczony dehumanizującym doświadczeniem dwóch totalitaryzmów, nazizmu i stalinizmu. Śledząc jego losy i twórczość, wystawa daje wgląd w zjawiska artystyczne o fundamentalnym znaczeniu dla Europy Środkowo-Wschodniej przed, w trakcie i po II wojnie światowej. Zamiast odniesień do awangardy francuskiej, uwidacznia lokalne adaptacje modernizmu. Zza fasadowego socrealizmu wydobywa szerokie spektrum sztuki zaangażowanej społecznie w postaci faktorealizmu lat 30. i nowoczesnej sztuki socjalistycznej z przełomu lat 40. i 50. W miejsce wykluczającej, bo zbyt jednorodnej wizji kultury polskiej podkreśla złożoną tożsamość, w której mieści się polsko-żydowsko-ukraiński tygiel kulturowy wieloetnicznego Lwowa. Stawia wreszcie w centrum uwagi graniczne doświadczenia wojenne, które odcisnęły się w artefaktach obozowych, obiektach artystycznych i ingerencjach w dzieła sztuki.

TEATR: „Matka Joanna od Aniołów” reż. Wojciech Faruga, Teatr Narodowy w Warszawie

W ostatnich, niełatwych miesiącach dla polskiego teatru postawiono na niesłusznie zapomnianego Jarosława Iwaszkiewicza, jego "Panny z Wilka", opowieść o nim samym i jego skomplikowanej tożsamości czy wreszcie opowiadanie "Matka Joanna od Aniołów", po które skusiły się trzy stołeczne teatry, w tym Teatr Narodowy i debiutujący na tej scenie Wojciech Faruga. Faruga, który wraz z dramaturżką Julią Holewińską do szkieletu Iwaszkiewicza dołożyli scenariusz filmu Kawalerowicza. W ich mistycznej i nieco mrocznej interpretacji w tytułową rolę wciela się powracająca do teatru Małgorzata Kożuchowska, muza mistrza Jerzego Jarockiego, aktorka, która właśnie w teatrze udowadnia, że daleko jej do serialowej szufladki i właśnie tu błyszczy najbardziej. Matka Joanna w jej interpretacji jest opanowana, świadoma swojej władzy nad zagubionym, prostym ludem. Swoje opętanie rozkłada po każdym fragmencie ciała w szalonym, makabrycznym, niemal chocholim tańcu śmierci, który swoje konsekwencje będzie miał w finale opowieści. To ona króluje nad momentami sztywnym, mało śmiałym w przekraczaniu granic swojego ciała i umysłu zespole. A może właśnie oto w tym wszystkim chodzi, by pokazać przerażające wynoszenie zła do roli świętości, by pokazać nas, zagubione stado ślepych owiec, które bezwiednie ulega szaleńcom?