Sobota, 21 czerwca 2014
Warszawa
Dom Towarowy Bracia Jabłkowscy

Chcemy, by była to dziewczyna ELLE – pewna siebie, seksowna, inteligentna i o oryginalnej urodzie. Taka jak Marta Dyks, 25-latka z Bydgoszczy, która po latach w branży trafiła na wybiegi Diora, Burberry i Fendi. Trzy miasta mody, wizja trzech fotografów (Bartka Wieczorka, Frederica Pineta i Paula Farrella) i trzech różnych stylistek ELLE. Pierwszy raz spotykamy się z Martą na dachu warszawskiego Domu Towarowego Bracia Jabłkowscy.

To tutaj, w Warszawie, stawiałaś swoje pierwsze kroki jako modelka?
Marta Dyks W Polsce dla modelek praca jest tylko w stolicy. Warszawa kojarzy mi się z pierwszymi sesjami i pokazami. Teraz to mój dom, ale wcześniej nie lubiłam tego miejsca. Kiedy tylko mogłam, wracałam do Bydgoszczy, do rodziców.

Może dlatego, że bycie modelką nigdy nie było Twoim wielkim marzeniem?
To prawda. Nigdy nie wyszukiwałam sobie agencji, nie śledziłam tego, co dzieje się w modzie, co okazuje się dość typowe dla modelek. Pierwszy kontrakt z agencją podpisałam, jak miałam 16 lat, ale szybko z niego zrezygnowałam. Nie byłam gotowa. Nie lubię, gdy ktoś wywiera na mnie presję. Jestem zodiakalnym Bykiem, więc nie jest ze mną łatwo i często robię rzeczy na przekór. Ciężko mnie do czegokolwiek zmusić.

Pogodziłaś się z Warszawą?
Zdecydowanie! Tutaj studiowałam polonistykę, zaręczyłam się ze swoim narzeczonym i kupiłam mieszkanie. Większość czasu spędzam w Nowym Jorku, jednak zawsze cieszy mnie myśl o czasie, który mogę spędzić w Warszawie. Teraz, kiedy tylko mogę, staram się do niej wracać. Zobacz, jakie wszystko jest przewrotne!

Ostatnio prowadzisz też własną firmę?
Tak, zajmuję się carsharingiem, czyli wspólnym podróżowaniem, dzieleniem samochodu. To taki umówiony autostop i nie chodzi tylko o zaoszczędzenie pieniędzy. Bardzo ważne jest dbanie o ekologię, zmniejszanie korków. Sama staram się żyć ekologicznie. Na ten projekt dostałam dotacje z Unii Europejskiej, a dziś zatrudniam kilka osób.

Sobota, 28 czerwca 2014
Paryż
Hotel Amour
Po tygodniu spotykam się z Martą na Montmartre w Paryżu w awangardowym hotelu Amour, który kiedyś był domem publicznym. W pokojach hotelowych zachowano dawny klimat. Panuje półmrok, na ścianach królują czerwień i ciemny brąz. Dekoracje to erotyczne obrazy w stylu retro.

Podoba Ci się taki rockowy, lekko niegrzeczny klimat sesji?
Uwielbiam takie romantyczno-rockowe historie. Klasyczny rock to mój ulubiony rodzaj muzyki. Słucham Guns N’ Roses, Nirvany i Led Zeppelin. Czuję, że dzisiaj nie muszę niczego udawać. Ta sesja odzwierciedla to, co gra mi w duszy. Cieszę się, że mogę ją zrobić ze swoim narzeczonym Borysem. Interesuję się architekturą i wystrojem wnętrz. Dorzucając do tego duszę tego miejsca... to wisienka na torcie!

Lubisz Paryż?
Na początku nie bardzo się polubiliśmy. Brzmi trochę jak Warszawa? Pierwszy ważny pokaz w Paryżu zrobiłam po dwóch lub trzech sezonach castingów. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Nie rozumiałam paryżan – ich sposobu bycia i podejścia do świata. Widać to wszędzie – w zachowaniu ludzi na ulicach, w restauracjach, sklepach. Mówiąc o branży, w której pracuję, jest to miasto, w którym nikogo nie obchodzi, że jest trzecia w nocy, a na korytarzu czeka jeszcze kilkadziesiąt modelek. Przecież trzeba jeszcze zapalić papierosa i chwilę pogadać. To mnie frustrowało. Zajęło mi trochę czasu dostrzeżenie, że ci ludzie też tam pracują, też zarywają noce i też chcą wrócić do domu.

Paryskie castingi i przymiarki są trudne?
Są bardzo męczące. Trzy godziny snu w ciągu doby to luksus. Wielu pokazów po prostu nie pamiętam, byłam tak zmęczona. To część tej pracy i drogi na szczyt. Ludzie spoza branży nie mają świadomości, jak to wygląda od kulis. Jedyne, co widzą, to wymęczone dziewczyny na wybiegu. Potem jest trochę łatwiej. Najlepsze modelki nie robią pokazów bądź pojawiają się na kilku wybranych. Jednak na to trzeba sobie zapracować.

Historia z paryskich pokazów, której nigdy nie zapomnisz?
Podczas mojego pierwszego sezonu dostałam semi-exclusive’a u Céline. To wielkie wyróżnienie, zwłaszcza dla new face. Polega to na tym, że jesteś dla danej marki praktycznie na wyłączność do czasu pokazu. Wtedy czekałam na swoją przymiarkę 13 godzin i puściły mi nerwy. Podeszłam do bardzo szanowanego dyrektora castingów i powiedziałam mu, że wychodzę, nie muszę tu być, nie chcę być tak traktowana i że nie podoba mi się jego zachowanie. Moja agencja się załamała. Finał? Pokaz zrobiłam. Po pokazie się dowiedziałam, że za to mnie właśnie lubi i ceni. Umiem walczyć o swoje. A my pracujemy razem do dzisiaj, chociaż wyciągnęłam z tego ważną lekcję na przyszłość.

A paryscy projektanci?
To zupełnie normalni ludzie, którzy dzięki swojemu talentowi mogą kontynuować dzieło stworzone przez tych największych – Coco Chanel czy Christiana Diora. Uwielbiam Rafa Simonsa z Diora – spędziliśmy sporo czasu razem na pozaparyskich pokazach, dobrze się poznaliśmy. Christophe Lemaire, projektant Hermès, niedawno udzielał mi pomocy, kiedy zdarzył mi się niemiły wypadek w Paryżu, a Karl Lagerfeld nie jest taki chłodny i niedostępny, jak mówią legendy. Robiłam z nim pokaz Fendi i bardzo miło to wspominam. Ma szacunek do innych ludzi i ich czasu.

Sobota, 5 lipca 2014
Londyn
Hotel Town Hall

Ostatnie spotkanie z Martą. Całą ekipą czekamy na nią w pokoju w hotelu Town Hall w Londynie. Kosmetyki są już przygotowane, ubrania rozwieszone. Wchodzi ubrana w dżinsowe ogrodniczki i top z długim rękawem. Jest zmęczona – dopiero przyleciała z Nowego Jorku, ma straszny jet lag, a jutro robi jeszcze zdjęcia do kampanii marki COS.

Lubisz podróżować?
Cenię to, że podróż samolotem to jedyny moment, kiedy mogę spokojnie pójść spać, odrobić zaległości w pracy, w czytaniu czy w odpisywaniu na e-maile.

Podobno przyjaźnisz się z dumą brytyjskiej mody Christopherem Kane’em?
Nie nazwałabym tego przyjaźnią, bo przyjaciół mam niewielu. Z Christopherem się kumpluję. Nieraz byłam w jego prywatnym domu. Jego siostrzenica jest najsłodszym dzieckiem na świecie. Uwielbiam patrzeć, jak rośnie, jak zaczyna chodzić i mówić.

Londyńskie castingi są przyjemniejsze niż paryskie?
Atmosfera w Londynie jest cieplejsza. Uwielbiam Brytyjczyków. Londyńscy projektanci są młodzi, na luzie i bardzo przyziemni. Jedynym minusem tygodnia mody tutaj jest to, że odbywa się zaraz po nowojorskim, bez przerwy i trwa raptem trzy dni. Tam nie ma spania!

Londyński pokaz, który wyjątkowo wspominasz, to...
Burberry! Londyński klasyk. To może brzmieć infantylnie, ale naprawdę bardzo się na nim wzruszyłam. Kolekcja była piękna, muzyka genialna, a spadające płatki róż zaskoczyły nawet modelki. To była po prostu przyjemność.

Chociaż ciężko w to uwierzyć, podobno Twoje nazwisko sprawia problemy za granicą.
To prawda! Słyszałam je już w każdej konfiguracji – Dickens, Dixon, Dykens, von Dyks itd. Tylko Karl Lagerfeld od razu powiedział – „Dyks, piękne nazwisko. Niemieckie”. W ogóle historia mojego nazwiska jest świetna. Znalazłam kiedyś informację, że „dyks” oznacza człowieka o chwiejnym kroku, co w kontekście mojej pracy jest całkiem zabawne.

Marta Dyks: wszystkie jej miasta - Zobacz zdjęcia>>