Marcin Zwierzchowski: Co możesz nam powiedzieć o Lutherze na początku drugiego sezonu „Umbrella Academy”?

Tom Hopper: Jest sam. Pracuje jako bramkarz, bije się też za pieniądze. Oparcie znalazł w nowo poznanej osobie, która jest dla niego jak ojciec. Zobaczymy też nową wersję Luthera, doświadczonego już przez prawdziwe życie. Innego niż w sezonie pierwszym, gdzie przez swoją izolację [na Księżycu – przyp. red.] był nieco aspołeczny, co skutkowało podejmowanymi przez niego złymi decyzjami. Luther jest więc innym człowiekiem. Zmienił go ten podziemny światek, którego stał się częścią, zahartował go. Zmieniła go konieczność mierzenia się z codziennością, bo on wcześniej tak nie żył – był pełnoetatowym superbohaterem, a do tego ze względu na swoje rodzinne bogactwo nigdy nie musiał martwić się o to, że czegoś mu zabraknie. Nigdy nie musiał sam się o siebie troszczyć; jego ostatnią pracą było siedzenie na Księżycu i słanie raportów na Ziemię. 

Dlaczego Luther jest sam? Co oddzieliło go od rodzeństwa?

Cóż, nie wiemy. W finale pierwszego sezonu rodzeństwo znika i po prostu zostają rozdzieleni. Nie wiedzą dlaczego.

Skoro nie możesz powiedzieć nam, co wydarzy się w sezonie drugim, cofnijmy się do samych początków. Luther to bardzo specyficzna postać, choćby ze względu na jego wygląd. Jak zareagowałeś, gdy przedstawiono Ci tę rolę?

Najpierw przedstawiono mi ogólne założenia co do serialu. Następnie oczywiście zacząłem grzebać w sieci za bardziej szczegółowymi informacjami i trafiłem na wizerunki postaci. Od razu zwróciłem uwagę na tego ogromnego gościa, z maleńką główką i pomyślałem: „Muszę go zagrać!”. Od początku więc coś mnie do niego ciągnęło. Potem, jeszcze przed spotkaniem ze Stevem (Blackmanem – showrunnerem „Umbrella Academy”) zagłębiłem się w komiks, bo w przypadku produkcji będących ekranizacjami zawsze chcę się upewnić, że jestem w stanie swoją grą oddać sprawiedliwość oryginałowi. Steve opisał mi Luthera jako potężnego faceta, z ogromnym sercem i wrażliwością dziecka. To bardzo mnie zaintrygowało, bo rzeczywiście w przypadku Luthera nie da się pominąć tego, jak wygląda, ale też jego wygląd nie przesądza o tym, jakim jest człowiekiem. Dlatego nieustannie walczy ze swoim wizerunkiem. Drugi sezon ciekawie to rozwija, bo w pewnym sensie Luther godzi się z tym, jak wygląda i co potrafi, i przyjmuje to jako część siebie. Bardziej akceptuje siebie.

Jesteśmy przy wyglądzie Luthera, nie mogę więc nie zapytać o kostium, który musiałeś dźwigać każdego dnia na planie.

To faktycznie ciężki kawałek chleba, ale ostatecznie trzeba się po prostu z tym pogodzić. Nie ma co się frustrować, bo to niczego nie zmieni. Oczywiście projektanci starają się, by było ci jak najwygodniej, ale tkwi się w tym kostiumie po 12-14 godzin dziennie, a kręcimy latem, więc i tak mam przed sobą kilka przesiąkniętych potem miesięcy.

Oprócz wyzwania gry w kostiumie, zwłaszcza Luther miał w pierwszym sezonie wiele scen z szympansem Pogo, czyli postacią tworzoną cyfrowo. Jak sobie z tym radziłeś?

Pogo powstał dzięki technologii motion capture, więc na planie wcielał się w niego Ken Hall, który ma jakieś 140 cm wzrostu. Ubierali go w ten specjalny szary strój z różnymi kuleczkami i graliśmy z nim – a Ken to świetny aktor. Jego obecność, zwłaszcza w co bardziej emocjonalnych scenach, była dla mnie darem, bo w takich sytuacjach bardzo polegasz na reakcjach drugiej osoby. Wkład Kena w tę postać był więc fundamentalny.

Kręcąc te sceny z Kenem Hallem w szarym stroju, miałeś jakieś wyobrażenie, jak będzie wyglądać Pogo?

Nie, tak naprawdę Pogo zobaczyliśmy już w gotowym pilocie, gdy w zasadzie kończyliśmy prace nad 1. sezonem. Samego Adama Godleya, który udzielił Pogo swojego głosu, poznałem zaś jakoś dopiero po premierze serialu, może chwilkę przed. Co było niesamowicie dziwne, bo Adam powiedział mi wtedy, że przez ostatnie sześć miesięcy nagrywał swoje sceny w małej budce, za towarzystwo mając twarze na ekranie, nie poznając wcześniej żadnego z nas. Dla niego było więc to naprawdę osobliwe.

Jak porównałbyś swoje doświadczenie z planu „Gry o tron” z planem „Umbrella Academy”?

„Gra o tron” pod względem produkcji to prawdziwa bestia. Nie było na świecie niczego podobnego, stąd nie sposób porównywać tej skali do „Umbrell Academy”. Czego się jednak nauczyłem, grając również w innych produkcjach z bardzo szeroką obsadą, to tego, że trzeba działać jako zespół, że wszyscy muszą czuć się równi. Zdarzało już się w innych serialach, że ego niektórych aktorów stawało na przeszkodzie produkcji, bo ci czuli, że ich bohaterowie są ważniejsi od innych postaci i wymagają więcej uwagi.           

 

W „Umbrella…” strasznie podoba mi się, że każdemu poświęca się dużo uwagi, że każde z nas ma swój rozbudowany wątek fabularny. A jednocześnie cała obsada gra zespołowo i na pierwszym miejscu stawia dobro serialu. To przekłada się na dobrą atmosferę na planie, a w efekcie na artystyczną swobodę, środowisko otwarte na eksperymenty i ostatecznie większą radość z pracy.

---------

Marcin Zwierzchowski - z wykształcenia biotechnolog, z zawodu redaktor i dziennikarz. W Storytel odpowiada za projekt Storytel Original. W "Nowej Fantastyce" selekcjonuje teksty zagraniczne. Stały współpracownik "Polityki", Lubimyczytac.pl i "Książek". Publikował m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku", "Playboyu" oraz w serwisach naekranie.p, Filmweb i Onet.

ZOBACZ: Co oglądać w pierwszy weekend sierpnia? [FILMY I SERIALE NA WEEKEND]

CZYTAJ: Cały czas Jessy Lanzy, koleżanki i koledzy Zeldy Klimkowskiej i festiwal "Dwa Brzegi" na starcie [GÓRECKI NA WEEKEND #12]

WIĘCEJ: "The Umbrella Academy”: nowa produkcja Netflixa o superbohaterach