Gdyby żył Andy Warhol to być może z uwagi na jego introwertyczną naturę nie znalazłby się dziś w pierwszym rzędzie najnowszego pokazu Louis Vuitton na jesień-zimę 2014/2015, ale już z całą pewnością namówiłby do niego swoją naczelną superstar i modową porte-parole Edie Sedgwick, słynną nowojorską factory girl z legendarnego atelier przy 47. ulicy, wzorzec nowej kultury dla tamtejszego Vogue’a i lifestylową mimikrę lat 70’. Kusząco wywrotowa, pociągająco lekkoduszna i perfekcyjnie wpasowana w ówczesny nurt pop-artowskiego światka, a przy tym emocjonalnie rozedrgana, naiwna i zalotnie speszona światłem reflektorów była dla wielu społecznym ucieleśnieniem panującej wówczas mody. Była dokładnie taka, w jakiej sądząc po najnowszym pokazie LV zakochałby się dziś Nicolas Ghesquière, nowy dyrektor kreatywny Louis Vuitton (następca po Marcu Jacobsie), do niedawna serce francuskiej Balenciagi i twórca pierwszego pokazu od czasu zmiany stanowiska tak flirtującego z funkcjonującym od dawna, emblematycznym już właściwie kodem marki LV. Wybór Ghesquièra był niemalże oczywisty - to jeden z najbardziej uzdolnionych i kreatywnych, nomen omen, projektantów nowego, młodego pokolenia. Ghesquière stworzył pokaz, który w całości zdaje się być hołdem złożonym dekadom lat 60’ i 70’. "Pani Warhol", jak mówiono o Edie Sedgwick, z pewnością bez wahania wykupiłaby całą zaprezentowaną kolekcję, a niewykluczone nawet, że stałaby się nową twarzą dla kampanii marki.

Wszystko tutaj idealnie ze sobą współgra: delikatny rock’n’roll, synergiczne brzmienia Skream i Kelis (otwierające pokaz), pop-artowska prostota - niejednoznaczna, dekadencka, przewrotna, czasem odrobinę zachowawcza i intrygująca. Ponadto, pochwała architektury, dynamiczność, zmysłowość, ruch. Paradoksalnie, kolekcja zachwycała jeszcze bardziej biorąc pod uwagę oszczędność środków i przejrzystą formę wybiegu, którego jedynym ozdobnikiem były jakby zakreślone jedynie w powietrzu trasy poruszania się modelek. Choreografia pokazu wyglądała jakby kierowana była ledwie tylko widocznym palcem-drogowskazem, przyjemnie zastygła w nienaruszonej przestrzeni geometrycznego kadru. Nie mamy tutaj bowiem do czynienia z żadnym ornamentem scenograficznym. Doznanie porządku i purystycznej ciągłości dla tej minimalistycznej kwadratury wybiegu (całość przypominała oczywisty do rozwiązania labirynt przedzielony rzędami widowni) wzmagało powstały najzupełniej naturalnie efekt delikatnych świetlnych załamań odbijających się od poziomych pasów żaluzji okiennych, w których jak po drganiach wody płynnie przechadzały się modelki. Ta zmysłowa "gra brył w świetle", jakby powiedział Le Corbusier, stanowiła dodatkową uciechę dla oka. Przełamanie kolekcji stanowiły natomiast pstrokate, zwiewne sukienki z rękawami przypominającymi lekką falbankę kwiatowej główki. Dzisiaj, podczas gdy światowi projektanci prześcigają się nad coraz wymyślniejszymi aranżacjami dla swoich pokazów, Ghesquière na odwrót - rozbiera scenę, ogałaca ją z niepotrzebnych detali i oczyszcza, na piedestał wyciągając to, co ma do pokazania, a nie pośród czego. Zaproszenie do nowego działu w historii domu mody LV było wydarzeniem bezprecedensowym. Wszystko to z wielką klasą, nienachalnie, w gotowości na ocenę tego, co z projektów stało się nagle żywym, ruchomym obrazem.

Na wybiegu królowały głównie geometryczne, proste, wręcz sztywne formy uszczuplone klepsydrowym kształtem litery A i krótkie spódnice o połyskujących, skórzanych fakturach. Górę zajęły wzorzyste bluzy z niemal nieodłącznym suwakiem (nadają nowoczesności i nieco sportowego looku), obcisłe ramoneski i kosmate kołnierzyki w matematycznych proporcjach. Pojawiły się też nienagannie przylegające, metaliczne płaszczyki z krokodylej skóry (wszystko w długości znacznie nad kolano), spodnie z wysokim stanem zwieńczone - podobnie jak spódniczki - nonszalanckim supłem paska oraz wysokie białe golfy zakrywające szyję. Sportowy sznyt stylizacji przypomniał nam lusksusowe kurorty narciarskie z lat 70. i charakterystyczny styl aprés-ski. Elementy ultrakobiece w kolekcji to: głęboko wycięte, opinające ciało skórzane sukienki albo czarno-białe, panelowe duety tkanin z lakierowanymi wykończeniami i dekoltem w kształcie litery V. Nie zabrakło także legendarnego kuferka, tym razem jednak w znacznie pomniejszonej wersji. Torebki stanowiły zresztą ważny element stylizacji (to one są w końcu głównym znakiem rozpoznawczym marki), nie zawsze jednak opatrzony logo firmy. Dół to z kolei lakierowane botki z krzyżującym się naprzemiennie zapięciem w odcieniach oddających nastrój całej kolekcji. Rządziły więc: beże, brązy, szampan, kawa z mlekiem i nieagresywna rdza; momentami pojawiły się też nuty błękitne i zielenie. Obowiązkowo, czerń i biel.

Nowa, przełomowa kolekcja domu mody Louis Vuitton to zupełnie nowa odsłona marki. Świeża, lekka, zmysłowa, flirtująca z przeszłością, ale w nowoczesnym stylu. Modelki wyglądały jak młode, energiczne i twórcze dziewczyny z Warholowskiej fabryki, a zaproszeni goście (w pierwszym rzędzie m.in.: Catherine Deneuve, Charlotte Gainsbourg, Joana Preiss, Chiara Mastroianni, Isabelle Huppert, Haley Bennett, Antoine Arnault Natalia Vodianova) na nowo mogli poczuć młodzieńczy, rock’n’drollowy klimat lat 70’. Przy okazji pierwszego, otwierającego nową historię marki pokazu, udało się Nicolasowi Ghesquièrowi uniknąć zbędnego efekciarstwa, o które w przypadku „debiutantów” (choć tutaj ciężko mówić już o debiucie) bardzo łatwo. Wygląda na to, że nowy dyrektor kreatywny na dobre wkupił się w łaski międzynarodowej publiczności Paryskiego Tygodnia Mody. Jak poradzi sobie następną wiosną? Uważnie będziemy śledzić kolejne kroki tego zdolnego projektanta trzymając kciuki za sukces równy jego inauguracyjnej kolekcji nowego LV.

Aleksandra Adamowska