"Nigdy nie ulegaj tej płomiennej rozpaczy, którą nazywają pożądaniem" - notowała w swoich dziennikach naczelna feministka punk rocka Patti Smith, wylegując się w najmniejszym pokoju #1017 słynnego Hotelu Chelsea w Nowym Jorku.

Jest rok 1969. W loftach Kansas City swoje sesje towarzysko-artystyczne urządza stajnia Andy’ego Warhola, a na ulicach słychać awangardowe hymny Velvet Underground i Talking Heads, złożone w hołdzie rodzącej się właśnie Nowej Fali. Od czasów Charlesa Bukowskiego najbardziej znany hotel na Manhattanie przeżywa nową świetność.

klatka schodowa w hotelu Chelsea, fot. East News 

 

Patti Smith i Robert Mappletorphe, fot. East News

Patti Smith w swojej książce-pamiętniku „Poniedziałkowe dzieci”, jak w liście miłosnym, opisuje własne uczucia do ikony amerykańskiej fotografii, Roberta Mappletorphe’a. Czasem artystom udawało się dostać pokój w hotelu Chelsea w zamian za twórczość. Patti przedstawiła więc właścicielowi hotelu swoje pierwsze portfolio, w zamian otrzymując klucz do ciasnej „jedynki”. Pięćdziesiąt dolarów za tydzień mieszkania – tyle wynosił czynsz, bo wówczas wybrańcy traktowali Hotel Chelsea jak dom. W tym czasie, kiedy na Times Square Yoko i John głosili koniec wojny, najintensywniej rozwijała się  wzajemna młodzieńcza fascynacja Roberta i Patti; ich miłość do ludzi, sztuki, muzyki. Włócząc się po dzielnicy zarabiali grosze, ale wracając nad ranem do swojego pokoju, na korytarzach Chelsea poznawali całą ówczesną bohemę jakby autentycznie wyrwaną z nowojorskiego snu: Boba Dylana, Toma Waitsa, Jimmiego Hendrixa, ale i Bruce’a Rudowa – pierwszego i najważniejszego przyjaciela, projektanta szyjącego czarne skórzane kurtki ze srebrnymi nićmi, które później pokazywano w najlepszych magazynach mody.

Patti wspomina: życie w Chelsea było jak życie w targowisku, w którym każdy ma coś do sprzedania […]; był gwarnym azylem dla rzeszy utalentowanych i steranych życiem dzieciaków. Włóczędzy z gitarami i naćpane ślicznotki w wiktoriańskich sukniach. Poeci, narkomani, dramaturdzy, filmowcy bez grosza i francuscy aktorzy. Każdy, kto tu zawija jest kimś – nawet jeżeli dla świata jest nikim.”

Pomieszkiwali tu więc od początku: pisarze Jean-Paul Sartre, Mark Twain i Allen Ginsberg; malarze Hopper, Pollock i Frida Kahlo. Fotografowie Henri Cartier-Bresson i Man Ray, reżyserzy: Kubrick i Forman. W latach 80. pokój #882 niezmiennie zajmowała Madonna, a Ethan Hawke po rozstaniu z Umą Thurman zaszył się tu z gitarą, tworząc później film „Chelsea Walls” (2001). 

Pokój Madonny w hotelu Chelsea, fot. East News

Jack Kerouac napisał w Chelsea biblię swojej generacji czyli „W Drodze”, a G. Kleinsinger hodował w akwarium obok pianina małe piranie, by tak przywracać nieposłusznym palcom powrotną sprawność do uderzania w klawisze. W apartamencie #614 Arthur Miller rozstał się z Marylin Monroe, a pod #205 osiemnastoma szklankami whisky na śmierć zapił się poeta Dylan Thomas.

Janis Joplin, fot. East News

 

Był koniec lat sześćdziesiątych, kiedy w ciasnej, jaskrawożółtej windzie hotelu przy 23. Ulicy pomiędzy Siódmą i Ósmą Aleją przypadkiem wpadli na siebie Janis Joplin i Leonard Cohen. Bez pamięci rzucili się sobie w ramiona, by niedługo potem – już po śmierci Janis – wybrzmiało słynne: „Pamiętam jak kładłaś głowę na mym niezasłanym łóżku, kiedy na ulicy przed hotelem zatrzymywały się kolejne limuzyny” – hymn Cohena na cześć tego krótkiego, ale szaleńczego romansu. 

Lobby w hotelu Chelsea, fot. East News

 

 

 

  

Do najgłośniejszej historii hotelowych par w wielkim gmachu Chelsea przeszedł jednak tragicznie zakończony, narkotyczny związek czołowej groupie czterech gniewnych chłopców z Sex Pistols, Nancy Spungen i lidera grupy Sida Viciousa. Para zajmująca najniższe piętro hotelu (długoletni właściciel Stanley Bard wynajmował piętra w zależności od temperamentu gości – tych, którym chciał zaimponować lokował na 9. piętrze, turystów na trzecim, muzyków na drugim, tzw. „niepewnych” - na pierwszym). Tutaj właśnie zamieszkali na chwilę Nancy i Sid, podobnie zresztą jak Edie Sedgwick – gronostajowa muza Warhola, słynna factory girl (w filmie, w jej rolę zjawiskowo wcieliła się Sienna Miller), która omal nie podpaliła pokoju w czasie, gdy doklejała sobie kolejne kosmyki sztucznych rzęs.

  

Oskarżony za zabójstwo Sid Vicious wychodzi z hotelu Chelsea, fot. East News

Nowojorska antybohaterka Nancy, niezbędny przedmiot do kochania w odurzonym świecie Sida, została znaleziona martwa w swoim pokoju raniona nożem w brzuch. O morderstwo oskarżono basistę, który potem chciał popełnić samobójstwo podcinając sobie żyły. Jednak muzyk zmarł niecałe cztery miesiące później  z przedawkowania heroiny. Tę historię legendarnej pary szczęśliwych dzieciaków bez happy endu wyjątkowo przez kilka sezonów opowiadał nam w Nowym Teatrze w Warszawie Claude Bardouil, przekraczając przy tym znacznie granicę pomiędzy teatrem i performancem. W magnetycznej, nierzadko bardzo zwierzęcej i dramatycznej roli Nancy przekonująco wystąpiła Magdalena Popławska.

Zdjęcia z prób do spektaklu "Nancy. Wywiad" w Nowym Teatrze w Warszawie, reż. Claude Bardouil, na zdj. Magdalena Popławska i Claude Bardouil jako Nancy i Sid, fot. Magda Hueckel

 

Dzisiaj, na oficjalnej stronie hotelu możemy przeczytać: „wierzymy, że najlepsze hotele to te, w których goście mogą czuć się sobą, robić swoje. Hołdujemy indywidualności, kreatywności i wspólnocie.” Istotnie, choć większość pokoi wykupiona jest dzisiaj na własność przez prywatnych właścicieli, a w przyszłości planuje się tutaj otworzyć nietuzinkową sieć butików, Chelsea wciąż pozostaje legendą. Klatki schodowe do dziś zachowały dawny klimat pamiętając niejedną długą noc, a na ścianach dalej wiszą dzieła podarowane niegdyś w zastaw za nieuregulowane rachunki. W 2011, Steven Meisel zrobił sesję , w której androgyniczna modeka Kristen McMenamy w otoczeniu młodych chłopców pozuje we wnętrzach Chelsea ubrana w cętkowaną bieliznę i skórzane rękawiczki. Ten rock’n’rollowy klimat, parny i kuszący znakomicie oddał dawnego ducha Chelsea.

Klatka schodowa w hotelu Chelsea, fot. East News

Rok temu Lana Del Rey na nowo wyśpiewała miłość od muzyki i Nowego Jorku coverem legendarnej piosenki „Chelsea Hotel no. 2” L. Cohena. Utwór zaaranżowała melancholijnie, po cichu, ale tak że w głowie w pełni wybrzmiewa złoty czas modości, buntu i miłości, który wspomina Patti Smith.

A Ty nie chciałabyś przez moment poczuć się jak gwiazda? Zarezerwuj pokój w Chelsea podczas wakacji w Nowym Jorku. Przy odrobinie szczęścia trafisz na taki, w którym kiedyś zasypiała Marylin Monroe albo jadła śniadanie młodziutka Jane Fonda. To na pewno byłby niezapomniany punkt programu. Kto wie, może staniesz się także częścią nowej legendy?

Lana Del Rey, "Chelsea Hotel No. 2", cover utworu Leonarda Cohena, źródło: YouTube

tekst: Aleksandra Adamowska