fot. serwis prasowy

"Zrobiliśmy ten film dla niej. To miał być eksperyment, rodzaj ćwiczenia" - mówi o Juliette Binoche reżyser filmu "Sils Maria", Olivier Assayas, który poznał się z aktorką trzydzieści lat temu. Oboje byli debiutantami. Assayas napisał scenariusz, a Binoche zagrała początkującą aktorkę, uwikłaną w romans. Tak powstało "Randez-vous", które uczyniło z niej gwiazdę. Siedem lat temu Binoche zagrała małą rolę w dramacie Assayasa "Pewnego lata", i zaczęła domagać się większej. Reżyser zaczął myśleć o historii odwołującej się do ich znajomości. I wymyślil film o aktorce, która kiedyś grała młodą kusicielkę doprowadzającą do samobójstwa zakochaną w niej pracodawczynię. Artystka wraca do tej samej sztuki. Tylko tym razem ma zagrać pracodawczynię.

Maria przygotowuje się do roli w w odosobnionym, położonym wysoko w Alpach domu. Towrzyszy jej młoda asystentka (Kristen Stewart), która ma zupełnie inne spojrzenie na świat. Kobiety w każdej rozmowie przystawiają sobie nawzajem lustra i powoli zmieniają przekonania, przyzwyczajenia, zasady. Bardziej jednak zmienia się aktorka.

Można ten film porównywać z wieloma innymi na podobny temat - z "Premierą" Cassavetesa, czy "Birdmanem" Inarritu. Ale to, co wyróżnia "Sils Maria" to bohaterka, która akceptuje swój wiek. Tylko nie umie pogodzić się z tym, że pewien etap ma już za sobą. To jest film o zawodzie aktora, a nie starości.

Trochę przydługi, trochę staroświecki, ale na swój sposób ciekawy.

"Sils Maria", reż. Olivier Assayas, premiera: 20 marca.