„Potrzeba matką wynalazku” – to stare powiedzenie legło u podstaw jednej z najbardziej pożądanych i rozpalających wyobraźnię marek kosmetycznych na świecie: Drunk Elephant. Kosmetyki z logiem „pijanego słonia” (o etymologii tej niecodziennej nazwy za chwilę) potrzebowały zaledwie 2-3 lat, aby stać się globalnym fenomenem, zdobywać liczne nagrody i znaleźć się w czołówce produktów polecanych przez najsłynniejszych influencerów oraz redaktorów beauty. Już od 9 marca będziecie mogli kupić je online wyłącznie na Sephora.pl, a od 22 marca – stacjonarnie. Z tej okazji postanowiłyśmy przybliżyć wam filozofię Drunk Elephant, o której opowiedziała nam sama założycielka marki.

Jak „pijane słonie” zrewolucjonizowały rynek beauty?

Za sukcesem Drunk Elephant stoi jedna kobieta, pochodząca z Teksasu Tiffany Masterson. Tak jak wiele z nas, ma za sobą historię zmagań z problematyczną, kapryśną cerą. Żaden z dostępnych na rynku kosmetyków nie był stanie jej pomóc, a niespełnione obietnice producentów wywoływały frustrację. Po latach bezskutecznej walki, zamiast szukać cudownego środka na swoje dolegliwości, Tiffany postanowiła… stworzyć go sama. I to był strzał w dziesiątkę, bo osób takich jak ona, które potrzebowały kosmetyków przyjaznych trądzikowej, wrażliwej skórze, było mnóstwo.

Swoją markę nazwała, trochę przekornie, Drunk Elephant – od opowieści o słoniach, które po zjedzeniu owoców z drzew marula zachowują się jak pijane (co wywołane jest fermentacją owoców w ich brzuchach). Marula jest tu rośliną nieprzypadkową, bo właśnie olej z jej pestek stał się ulubieńcem Tiffany i ważnym składnikiem wielu jej produktów. Ale cała idea Drunk Elephant opiera się na tym, czego w kosmetykach nie powinno być – czyli szkodliwych, alergizujących i powodujących trądzik substancji nazwanych „Suspicious 6”, czyli „podejrzana szóstka”. Co kryje się pod tą nazwą i dlaczego ich wyeliminowanie może odmienić twoją skórę? Między innymi o to zapytałyśmy Tiffany Masterson z okazji premiery jej marki w Polsce.

ELLE.pl: Zanim stworzyłaś markę Drunk Elephant, sama narzekałaś na problemy z cerą. Mieszana, tłusta w strefie T, „wrażliwa”, skłonna do trądziku – podejrzewam, że dla większości Polek i Polaków brzmi to znajomo. Dziś twoja cera wygląda fantastycznie! Gdybyś miała porównać swoją dawną rutynę pielęgnacyjną z tą obecną, jakie widzisz różnice?

Przed stworzeniem Drunk Elephant tak naprawdę nie miałam żadnej stałej rutyny pielęgnacyjnej. Byłam sfrustrowana, miotałam się od jednej do drugiej marki i próbowałam wszystkiego, co mogło pomóc mojej skórze. Jednak nic nie działało, a przynajmniej nie na dłuższą metę. Dawniej miałam cerę bardzo reaktywną z początkami trądziku różowatego, mieszaną, z tendencją do wyprysków, przetłuszczania się i z rozszerzonymi porami. Ale gdy tylko wyeliminowałam „podejrzaną szóstkę”, moja skóra wróciła do swojego normalnego, szczęśliwego stanu. To było jak reset i powrót do skóry, jaką cieszyłam się w dzieciństwie – gładkiej i zdrowej. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam jakikolwiek pryszcz!

Wspomniane już składniki, które nazywasz „podejrzaną szóstką” to SLS, alkohol, filtry chemiczne, sztuczne zapachy i barwniki. Zastanawia mnie obecność na tej liście także silikonów i olejków eterycznych, które można znaleźć w ogromnej liczbie produktów na rynku. Dlaczego osoby ze skórą problematyczną powinny ich unikać?

Silikony mogą zapychać cerę, zwłaszcza te cięższe i bardziej okluzyjne (dimethicone). Poza tym utrudniają one penetrację w głąb skóry składników aktywnych, np. witaminy C, przez co uniemożliwiają im działanie. Mogą też odwadniać cerę.

Co do olejków eterycznych, to zawarte w nich lotne związki są z natury uwrażliwiające. Nie mają żadnych korzyści dla skóry, których nie mogłyby dać inne, pozbawione zapachu składniki. Uważam, że jakiekolwiek zalety olejków eterycznych przysłania związane z nimi ryzyko podrażnień. W naszych kosmetykach wykorzystujemy zamiast nich inne, bezzapachowe olejki i ekstrakty roślinne, które mają takie same właściwości.

Obok „Suspicious 6”, kolejnym słowem-kluczem, które opisuje kosmetyki Drunk Elephant, jest „biokompatybilność”. Co ten termin oznacza w praktyce?

Biokompatybilność oznacza, że czujemy się zobowiązani używać wyłącznie składników, które albo bezpośrednio przyczyniają się do poprawy stanu cery, albo są niezbędne dla zachowania prawidłowej formuły kosmetyku. Dlatego nasze produkty mają optymalny odczyn pH i są „rozpoznawane” przez skórę dzięki małej masie cząsteczkowej, która jest łatwo absorbowana. Skupiamy się też na składnikach aktywnych, które wspierają odbudowę i pomagają utrzymać w dobrej kondycji barierę ochronną skóry.

Flagowym produktem twojej marki jest olej marula. Dlaczego akurat ten rodzaj oleju i co dobrego daje skórze?

To silnie nawilżający, leczniczy olej, bogaty w antyoksydanty i kwasy tłuszczowe omega. Ma niesamowitą zdolność do odżywiania, zwalczania wolnych rodników i zwiększania elastyczności skóry. Olej marula jest też zupełnie nietłusty, a dzięki wysokiemu stężeniu kwasów Omega-9 penetruje do głębszych warstw skóry nie zatykając porów. Znakomicie działa na cerę problematyczną – ma właściwości antybakteryjne, dzięki czemu zwalcza nagromadzone na skórze bakterie, pozwala utrzymać skórę dłużej czystą i zapobiega powstawaniu wyprysków. Skóra chłonie olej marula niezwykle szybko, pozostawiając niesamowity glow. Nazwałam nasz produkt Virgin Marula, bo jest nierafinowany i nie zawiera nawet domieszki innych składników. Uwielbiam jego naturalną „orzechowość”. Jest znacznie bardziej odżywczy niż wersja rafinowana i może różnić się nieco zapachem oraz kolorem, co świadczy o jego naturalnym pochodzeniu. Wbrew schematom, chciałam zostawić ten produkt takim, jaki jest, nie zmieniać jego aromatu i koloru. To cechy Virgin Marula, które pokochali moi klienci.

Otwarcie mówisz o tym, że unikasz tradycyjnej reklamy swoich kosmetyków i nie współpracujesz z influencerami. To w dzisiejszych czasach prawdziwa rzadkość. Dlaczego zdecydowałaś się na taką strategię i w jaki sposób starasz się docierać do ludzi ze swoim przekazem?

Dla mnie najważniejszym elementem budowy silnej marki jest stawianie na pierwszym miejscu konsumenta i dawanie mu czegoś naprawdę unikalnego, skutecznego. Kierując rozwojem Drunk Elephant zawsze myślę o tym, jaki kosmetyk ma być z mojej perspektywy. Staram się przyjąć punkt widzenia klienta, bo sama jestem konsumentką. Dzięki temu nigdy mnie nie kusi, żeby iść na skróty – chcę najlepszej jakości dla siebie i innych; pragnę, żeby ludzie, którzy wydają swoje ciężkie zarobione pieniądze na moje produkty, dostali to, za co zapłacili. Mocno wierzę, że jeśli kosmetyk naprawdę działa, ludzie będą zadowoleni i powiedzą o nim swoim znajomym. Ten naturalny przekaz z ust do ust jest kluczowym czynnikiem, który sprawił, że Drunk Elephant tak bardzo się rozwinął i odniósł sukces.

Markę Drunk Elephant stworzyłaś w 2013 co oznacza, że działasz w branży już 8 lat. Czego nauczył cię ten czas? Masz jakąś złotą radę dla kobiet, które chcą odnieść sukces w biznesie?

Nauczyłam się tak wiele, właściwie każdy dzień był dla mnie jakąś lekcją. Ale najważniejszą radą, jaką mogę dać, jest trzymanie się swojej wizji i niedopuszczanie do tego, aby pod wpływem głosów innych rezygnować z wyznaczonej sobie ścieżki. Każdy ma prawo do opinii, to jest zrozumiałe, ale musisz trzymać się swojej strategii i zaufać przeczuciom. Tylko dlatego, że nikt wcześniej czegoś nie zrobił nie oznacza, że jest to niemożliwe!

Jesteś bizneswoman i założycielką jednej z najbardziej kultowych marek beauty na świecie, a przy tym matką czworga dzieci. Zdradzisz swoją tajemnicę, jak udaje ci się łączyć sferę prywatną z pracą?

To nie jest żadna tajemnica! Uwielbiam ćwiczyć, a pod koniec dnia spędzać czas przy kominku i pracować, nawet w lato. Ta sama filozofia, która definiuje moją markę, dotyczy też innych obszarów mojego życia: relacji z innymi, diety, self-care. Brzmi ona: skupiaj się na pozytywach, odcinaj się od negatywnego myślenia. Staram się zdrowo odżywiać, często ćwiczę, dużo pracuję, staram się wysypiać, spędzać czas z przyjaciółmi. Gotuję, wyprowadzam psa, spędzam czas z moim mężem i dziećmi i traktuję innych ludzi tak, jak sama chcę być traktowana. Te rzeczy sprawiają, że zachowuję równowagę i zdrowie.

Kuracje Drunk Elephant określasz jako smoothies, bo wszystkie kosmetyki DE można ze sobą miksować. Podzielisz się swoim ulubionym przepisem?

Rano zazwyczaj aplikuję smoothie z serum C-Firma, kremem A-Passioni i Lala, a następnie nakładam Umbra Tinte. Wieczorem myję twarz Slaai lub żelem Beste, w zależności od tego, czy noszę makijaż oczu. Potem aplikuję Marula Oil, serum B-Hydra, T.L.C. Framboos i odrobinę kremu Protini.

Jakie są trzy największe hity Drunk Elephant, w które warto zainwestować, aby przekonać się o sile twojej marki?

Potrzebujesz tylko jednego: zestawu The Littles! Zawsze polecam go osobom, które są początkujące. The Littles składa się z 8 produktów w formacie podróżnym, które starczają na 30-45 dni stosowania. Używane codziennie, zaspokajają wszystkie potrzeby skóry i pozwalają ci przetestować na własnej skórze filozofię Drunk Elephant. Zaczynając od The Littles, możesz sprawdzić, które kosmetyki służą twojej cerze i jakie ma potrzeby.

Drunk Elephant to nie tylko kosmetyki do twarzy, ale i do włosów oraz do ciała. Co planujesz dalej? Myślałaś o linii produktów do makijażu?

To ciekawy pomysł i rzeczywiście istnieje zapotrzebowanie na kosmetyki kolorowe w stylu Drunk Elephant. Jesteśmy otwarci i jeśli tylko będziemy mogli zrobić to po swojemu, dostarczając ludziom coś wyjątkowego, zrobimy to. Tylko musi to być spójne z naszą marką i dobre dla skóry. Zobaczymy!