Rilla Pawlaczyk przy pracy fot. Max Zieliński

Gdy Rilla ma już zebrane inspiracje i pomysły, tworzy moodboard i customer board. – Muszę wiedzieć, dla kogo projektuję i na jaką okazję. Staram się robić rzeczy dla ludzi, z którymi się utożsamiam, bo najlepiej ich znam. Pracowałam kiedyś dla grupy docelowej 35+ i nie umiałam się w tym odnaleźć. Na podstawie moodboardu tworzy się nastrój, kolory, kształty, które przenoszę na materiał. Potem zasypuję się tkaninami, szukam fasonów, kształtów – mówi. W swoich projektach wykorzystuje głównie dzianiny, takie jak koronki. Oprócz dobrej jakości materiałów bardzo ważna jest dla niej technologia szycia. – Dążę do stworzenia idealnego produktu, w którym nawet gumka dodawana do koronki musi idealnie pasować. Bardzo lubię detale, łamigłówki, jaki efekt uzyskam przy jakim szwie. Często słyszę, że moje projekty są bardzo delikatne, eteryczne. Szukam takiej technologii, która utrzyma tę lekkość, bo łatwo ją zepsuć. Dlatego tak istotna jest kwestia wykończenia materiału, aby wydobyć jego potencjał. Staram się, aby moje rzeczy były idealnie dopasowane, ale liczy się dla mnie również pierwsze wrażenie, to, jak produkt wygląda nie tylko na klientce, ale też w ręku. Dużo rzeczy przymierzam na sobie, bo mam bardzo uśrednione wymiary. Czasem kończy się na pierwszej przymiarce, bo okazuje się, że model dobrze leży.

Kiedy projekt jest gotowy, Rilla organizuje sesję zdjęciową. – Publikuję zdjęcia na blogu i na Facebooku i czekam na odzew, czy ludziom się to spodoba. Zawsze gdy zamieszczam coś nowego, stresuję się, bo wiem, że to ma wpływ na wizerunek. Jeśli odbiór jest pozytywny, model trafia do produkcji. Staram się, aby wszystko było szyte u mnie. Najbardziej pomaga mi mama, która nadzoruje produkcję. Ma duże doświadczenie, bo sama projektowała bieliznę. Nie zawsze zgadzam się z jej decyzjami, chcę postawić na swoim, ale dużo się od niej nauczyłam. Choć mamy czasem różne wizje, współpracujemy i tworzymy team.