GÓRECKI NA WEEKEND: KSIĄŻKA

„Miron, Ilia, Kornel. Opowieść biograficzna o Kornelu Filipowiczu” Justyna Sobolewska

Wydawnictwo ISKRY

Kornel Filipowicz posiadał wiele twarzy, posiadał też wiele imion, którym przyglądała się przez lata pracy na tą książką biograficzną Justyna Sobolewska. Na chrzcie greckokatolickim w Tarnopolu dostał imię Miron. Miron Eustachy Kornel Filipowicz. Dla bliskich, szczególnie matki był Mirusiem, dla innych Filipkiem, dla syna Aleksandra zaś Illią. Był też świetnym nowelistą, powieściopisarzem, który przez lata całkiem niesłusznie stał w cieniu, cieniu kobiet swojego życia, najpierw malarki Marii Jaremy, później Wisławy Szymborskiej. Urodził się przed wybuchem pierwszej wojny światowej, ponoć w pokoju hotelowym, a potem dzieciństwo i tylko dwie zabawki; ołowiane żołnierzyki i widokówka, no i jeszcze trochę guzików od niemieckich i rosyjskich mundurów. Potem dorastanie w Cieszynie, gdzieś na granicy, granicy na której stykały się różne światy; ewangelicy, katolicy i żydzi. W domu matka, która była przeciwna teorii ewolucji i ojciec co pachniał miętą. Były i lekcje i spotkania ze wspaniałym Julianem Przybosiem, autorytetem, nauczycielem polskiego i propedeutyki filozofii, który nigdy nie narzucał poglądów, zawsze szukał dialogu i sporu. I potem dorasta ten Kornel by stać jednym z tych należących do młodego pokolenia zaangażowanego w politykę, jest świadkiem sporu dawnych braci, którzy niegdyś walczyli o niepodległość, a potem stali się największymi wrogami. Jest świadkiem rosnącej nietolerancji, nienawiści, oenerowskich wieców. I wpada w świat sztuki, kręgu Grupy Krakowskiej, gdzie nikt nie ma pieniędzy, nikt nie dba o kulturę, ale się tworzy, fascynuje Picassem, Chagallem, wiążąc koniec z końcem. I Justyna Sobolewska przypomina nam dzięki Filipowiczowi jak ciągle odbijamy się w tym samym lustrze. My ubodzy artyści. My natchnieni poeci. My Polacy, albośmy jacy tacy. My narodowcy. Na dziś jak znalazł.

GÓRECKI NA WEEKEND: FILM

„Życie przed sobą” reż. Eduardo Ponti

Netflix

Na ten moment musieliśmy czekać dekadę, ale oto powróciła ikona kina Sophia Loren. Urodzona w Rzymie roku 1934 wielka włoska legenda X Muzy, którą pokochał cały świat, łącznie z Charlie Chaplinem, Marlonem Brando czy Robertem Altmanem. Aktorka, która jako pierwsza w historii otrzymała Oscara za rolę w filmie nieanglojęzycznym, a było to w 1960 roku. W zeszłym tygodniu na platformie Netflix premierę miał długowyczekiwany obraz „Życie przed sobą", film, do którego zaprosił ją Edoardo Ponti, prywatnie syn aktorki. Opowieść o Madame Rosie, starej żydowskiej prostytutce ocalałej z Holokaustu, która pewnego dnia w nadmorskiej włoskiej miejscowości przyjmuje pod swój dach 12-letniego Momo - senegalskiego muzułmanina, który ją okradł. Obraz Ponti'ego nie należy do najdoskonalszych, to sprawnie zrealizowane kino, które często zostaje upraszczane przez reżysera. Ponti wpada momentami w ckliwe tony, brakuje mu świeżości i tego rzemiosła, które nieśli ze sobą włoscy mistrzowie kina, u których grała aktorka. Ale posiada też wielką wartość w postaci wybitnej Sophi Loren, która kradnie każdą sceną tuszując swoim doświadczeniem i świadomością niesionej postaci wszelkie niedoskonałości syna.

GÓRECKI NA WEEKEND: WYSTAWA

„Notes ryski. Śladem linii Wacława Szpakowskiego”

Muzeum Sztuki w Łodzi

Czasy takie, a nie inne, że sztuka przenosi się do sieci. W ostatnim czasie w Internecie odbyło się otwarcie wystawy w Muzeum Sztuki w Łodzi, które postanowiło zmierzyć się z twórczością Wacława Szpakowskiego (1883-1973). Szpakowski urodził się w Warszawie, by potem wraz z rodziną przeprowadzić się do Rygi. To był początek XX wieku. Tam zaczął studiować architekturę na tamtejszej politechnice. Poza studiami bardzo pochłaniała go meteorologia. Dogłębnie analizował zjawiska atmosferyczne, takie jak huragany, cyklony czy sztormy, a dotyczące ich fakty i obserwacje zapisywał w swoich notesach. Także w Rydze Szpakowski zaczął tworzyć swoje podobne do labiryntów rysunki wykonane pojedynczymi, ciągłymi liniami. Prace te objaśnił potem w traktacie zatytułowanym „Linie rytmiczne” (1969). Niedługo po ukończeniu studiów, w 1911 roku, wrócił na teren Polski, gdzie pracował jako architekt i inżynier budowlany, nadal w wolnym czasie rysując. Jego prace po raz pierwszy zostały pokazane publicznie dopiero w 1978 roku w Muzeum Sztuki w Łodzi. Szpakowskiego interesowały niewidoczne rytmy, które spajają świat, przebłyski porządku. Można je dostrzec w zjawiskach przyrody i organizacji życia. Te zagadnienia badał nieustannie na wycieczkach terenowych, gdy zbierał obserwacje, przekładane potem na niezliczone notatki, a następnie na rysunki. Prezentowane na wystawie prace pokazują niefiguratywne sposoby widzenia, rozumienia, przedstawiania i wchodzenia w relacje z otaczającym nas światem. Wystawa do zobaczenia do 28 lutego 2021.

GÓRECKI NA WEEKEND: MIEJSCE

Park Rzeźby na Bródnie

W ostatnim czasie pozostaje nam tylko spacer. Spacer po lesie, parku, gdzieś na łonie natury. Ale można to połączyć ze sztuką i odwiedzić na warszawskim Bródnie Park Rzeźby powstały w 2009 roku jako wspólna inicjatywa artysty Pawła Althamera, Urzędu Dzielnicy Targówek i Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. W Parku Bródnowskim, który został zaprojektowany na terenie dawnych upraw rolnych i ogrodniczych przez inżynier Stefanię Traczyńską rozsianych jest kilkanaście prac w tym rzeźby wspomnianego Althamera „Sylwia" czy „Raj", a także m.in. Nik Kosmas „Drabinka", Ai Weiwei "Do odnalezienia" czy Honoraty Martin „Zadomowienie". Projekt ten został podzielony na „rozdziały” - raz do roku w parku pojawia się nowa rzeźba. Park Rzeźby pełni funkcję ewoluującej wystawy sztuki współczesnej, prezentowanej pod gołym niebem i dostępnej dla widzów przez 24 godziny na dobę.