Międzynarodowy Legion Pończoch Pogardy. Trafiłam idealnie, dziś przecież tzw. niedziela jojczenia. „Mam ostatnio »bad body image day« i jest mi smutno na widok ładnych ludzi” – pisze jedna z dziewczyn. Inna: „Jutro zaczynam nową pracę i boję się okrutnie”. Czytam, czytam… i w końcu pojawia się ulga. Nie jestem sama! Jest co najmniej kilkadziesiąt kobiet na świecie, które dzisiaj też czują się fatalnie i możemy wspólnie ponarzekać. Kiedy zaczęła się narodowa kwarantanna, facebookowe grupy wsparcia zaczęły wręcz pękać w szwach. Wszyscy jak nigdy jeszcze dotąd potrzebowaliśmy siebie nawzajem. A skoro nie można wychodzić z domu, internet zamienia się w lokalny ryneczek.

Mój terapeuta dr Internet

– I o to właśnie chodzi. Miałaś poczuć się lepiej. To jeden z powodów, dla którego należymy do przeróżnych grup na Facebooku. To współczesne grupy wsparcia. Nigdzie nie musisz iść, nigdzie nie musisz jechać. Włączasz komputer, rozsiadasz się wygodnie na kanapie i znajdujesz dokładnie to, czego szukasz, bo tu jest wszystko – tłumaczy Beata Nowicka-Misiewicz, psycholożka, coach, założycielka grupy „Jak odzyskać poczucie kontroli nad apetytem i spokój w temacie jedzenia”. Rzeczywiście jest wszystko. Sama należę do kilku grup macierzyńskich, związanych z jedzeniem, figurą, dbaniem o siebie. Lubię też grupy kilku pisarek. Każda zaspokaja różne moje potrzeby i koi moje różne nastroje. Międzynarodowy Legion Pończoch Pogardy założyła dwa lata temu Marta Dziok-Kaczyńska, pseudo Riennahera, młoda matka, blogerka mieszkająca w Londynie. – Miałam 13 lat, kiedy zaczęłam intensywnie korzystać z internetu. Kiedyś cieszyłam się, że mogę rozmawiać z kimś w Maroku, potem byłam przerażona ilością hejtu, teraz cieszę się grupami, dzięki którym chyba każda kobieta ma poczucie, że nie jest sama z problemami – mówi. Przyznaje, że swoją grupę założyła jak większość blogerów i blogerek: by budować swoją społeczność.  – Chciałam stworzyć miejsce, w którym będę bezpieczna. A grupy, szczególnie te zamknięte, dają poczucie intymności. Poza tym chciałam zrobić coś prawdziwszego i na przekór tej iluzji piękna i sukcesu, która obowiązuje w mediach społecznościowych. Niedziela jojczenia wzięła się pewnego dnia ze złego nastroju Marty.  – Potrzebowałam się tym podzielić. Pomyślałam: „I co? Napiszę, jaki mam beznadziejny nastrój?”. Nie, to malkontenckie. Pomyślałam: „A gdyby tak każda z nas mogła sobie raz w tygodniu ponarzekać, np. w niedzielę? Może dzięki temu przez resztę tygodnia mogłybyśmy skupić się na pozytywach? Założyłam wąteki poszło. Zasada niedzieli jojczenia jest prosta – nigdy nie mówimy, że czyjś problem jest mniej lub bardziej ważny i nie pouczamy. Wyrzucamy z siebie to, z czym jest nam źle. Ktoś pisze, że zmarła mu bliska osoba, a ktoś inny narzeka, że ma okres. Nikt nie ocenia. Po prostu nie są zależne od nas – podsumowuje. I choć w grupie Riennahery są nie tylko kobiety, to głównie one się zwierzają. To potwierdzają zresztą badania. Hootsuite i We Are Social opublikowały raport „Digital 2019”, czyli coroczny zbiór istotnych informacji na temat tego, w jaki sposób używamy internetu, urządzeń mobilnych i social mediów. W 2018 roku w interneciepojawiło się 360 milionów nowych użytkowników. Portalem, z którego najchętniej korzystamy, niezmiennie jest Facebook. Spędzamy tu średnio 2 godziny i 16 minut. A my, kobiety, najczęściej korzystamy z mediów społecznościowych, częściej je komentujemy i angażujemy w rozmowy.

Od naczyń w zlewie do najgorszych randek

– Mąż mnie wkurzył, dzieci zdemolowały pół mieszkania, pies choruje, w pracy miazga. Naprawdę mam ochotę strzelić sobie w łeb, ale jeszcze muszę poczytać bliźniakom książkę przed snem. Usypiają, nalewam sobie kieliszek wina, odpalam Fejsa i grupę „Chujowa Pani Domu po godzinach” i... pozamiatane. Po chwili nie pamiętam już o problemach. Co chwila wybucham śmiechem. Mój partner dopytuje się, co się dzieje, i ucisza, a za chwilę śmieje się ze mną, bo jakaś dziewczyna założyła wątek o nieudanych randkach. Kilka tysięcy samych komentarzy. Jedna opisuje, jak facet siedział z nią na mrozie na ławce, bo żal mu było pieniędzy na kawę w kawiarni. Inna – jak gość przez dwie godziny opowiadał o swojej eks. Czytam i przypominam sobie swoje wszystkie swoje nieudane spotkania z mężczyznami. I przysięgam, płaczę ze śmiechu. Endorfiny krążą w ciele, łaskawiej patrzę na męża, humor wraca – opowiada Weronika, prawniczka, stała bywalczyni facebookowych grup. I dodaje: – Kocham Magdę Kostyszyn, założycielkę bloga „Chujowa Pani Domu po godzinach” i grup wokół niego. Poleciła mi ją koleżanka. „Zniżka formy? Wizyta na CHPD i od razu ci lepiej” – rekomendowała. – Zaskoczył mnie sukces „Chujowej Pani Domu po godzinach” – wyznaje Magdalena Kostyszyn. – Założyłam grupę, bo chciałam, żebyśmy mogły spokojnie rozmawiać. To było dwa lata temu, dziś jest nas 130 tysięcy osób. Oprócz mnie moderują jeszcze dwie osoby. Sama bym nie dała już rady. Codziennie czeka na zatwierdzenie kilkaset postów. Na początku dziewczyny pisały głównie o domowych wpadkach, dzieliły się swoimi patentami na prowadzenie domu i ułatwianie sobie życia. Dziś rozmawiają o rozwodach i śmierci. Dostaję mnóstwo mejli z podziękowaniami, że ktoś znalazł swoje miejsce na ziemi.

Zacznij ze mną od nowa

– Ponad rok temu zostawił mnie partner – opowiada Karolina. – Byliśmy razem 10 lat, mamy pięcioletnią córkę. Gdy z mojego mieszkania zniknęły jego ostatnie rzeczy, zapadłam się. Co teraz będę robić? Jak będę żyć? Wszyscy dookoła bliscy w związkach, szczęśliwi. Nie chciałam się im żalić od rana do nocy. Znajoma z pracy, rozwódka, rzuciła: „Musisz wejść na grupę »Zaczynam od nowa«. Uratowała mnie kiedyś przed depresją”. Wieczorem wysłałam prośbę o dołączenie. A następnego dnia znalazłam się w świecie kobiet, które były w podobnej sytuacji jak ja. Przesiedziałam całą noc, czytając setki zwierzeń, a potem już codziennie zaczynałam dzień od wizyty na grupie. I gdy było mi źle, po prostu pisałam: „Przytulcie”. – Łatwiej się otwieramy, gdy łączy nas podobny problem – tłumaczy Beata Nowicka-Misiewicz. – Czujemy się bezpieczniej, dzielimy doświadczeniami. Na grupach wsparcia są przecież osoby na różnym poziomie radzenia sobie z daną sytuacją. Nowicjusze i ci, którzy już przez to przeszli. I to są najbardziej motywujące przykłady dla innych – dodaje. Karolina przyznaje, że niektóre kobiety pisały też o rozstaniu z perspektywy czasu, bez emocji. Wrzucały zdjęcia z nowymi partnerami. Motywowały do walki o każdy dzień. To dodawało jej sił. – Taki też był pomysł – mówi Monika Pryśko, blogerka i założycielka grupy „Zaczynam od nowa”. Sama byłam po rozstaniu i opisywałam swoją sytuację na blogu. Dostawałam setki wiadomości. Odpisywałam na nie, ale w końcu pomyślałam, że nie czuję się na siłach brać odpowiedzialności za tyle osób. Skąd pewność, że dobrze pocieszam? Stworzyłam grupę, żeby było nas więcej do pocieszania.

Dobry psycholog na szybko

– Na „Zaczynam od nowa” dostałam nie tylko wsparcie, ale też adresy dobrych adwokatów z mojego miasta, wskazówki, jak rozmawiać z eks, a raczej jak nie rozmawiać, tylko mejlować, jak nie ulec jego manipulacjom w walce o córkę, a jednocześnie jak łagodzić spory, żebyśmy mogli osiągnąć jak najzdrowsze kontakty – wspomina Karolina. – Ten wątek informacyjny jest nieoceniony w grupach, bo część z nich działa jak sprawdzony Google – mówi Beata Nowicka-Misiewicz. – I są to informacje wszelakie – od takich, gdzie kupić sukienkę, przez adresy lekarzy, ciekawe miejsca, po psychologiczne porady. Ona sama już dawno opowiadała przyjaciółce, że chciałaby stworzyć grupę wsparcia. Temat wrócił, gdy została coachem dietetycznym. Zauważyła, że wszystkie spotkania z klientkami dotyczące odchudzania kończą się tak samo. Dwie, trzy sesje i wiadomo: zajadanie emocji. 
– Zaczęłam robić warsztaty „Emocji się nie je”, potem okazało się, że właściwie powinnam robić też warsztaty z asertywności, radzenia sobie ze stresem i umiejętności wychowawczych. Dlaczego? Ponieważ zajadamy naprawdę bardzo wiele rzeczy. Poczułam, że tym chcę się zajmować. Wiele kobiet doświadcza trudności w temacie jedzenia, tyje albo nie może schudnąć. Słyszy: „Jedz mniej, ćwicz więcej”, próbują to robić, to nie wychodzi i wtedy czują się fatalnie. A przyczyny i rozwiązania ich problemów leżą zupełnie gdzie indziej. Poczułam, że chcę im to uświadamiać. Wtedy przyszła do mnie odpowiedź – istnieje przecież świat online. On pozwala dotrzeć do kobiet w Polsce i na całym świecie. Swoją grupę założyłam w styczniu 2016 roku i mam wrażenie, że od tego czasu pomogłam naprawdę wielu kobietom. Jedna z nich napisała ostatnio do mnie, że za to, co robię, powinnam być bogata jak Chodakowska – śmieje się Beata.

Cześć, jestem Anka

Wiele grup opuszczamy, gdy już poradzimy sobie z problemem. I to jest w porządku. Karolina wyleczyła się z eks, dziś już raczej nie zagląda na „Zaczynam od nowa”. To jak z przyjaźnią „na jakiś czas”, odgrywa swoją rolę i się kończy. Naturalnie wygasa. Choć zdarzają się grupy, które trzymają się od lat.  – Od ponad 14 lat jestem na jednym z pierwszych forów internetowych dla matek – opowiada Kamila, dziś już mama nastolatka. – Na początku tylko pisałyśmy, potem zaczęłyśmy się widywać. Kilka lat temu przeniosłyśmy się na Facebooka. Stworzyłyśmy zamkniętą społeczność „Mózg wariata”. Na początku tematy dotyczyły naszych dzieci, dziś rozmawiamy o wszystkim: mężach, rodzicach, pracy. Przeżyłyśmy razem kawał życia. Wiele z nas się rozwiodło, emigrowało, zmieniało pracę. Ale ciągle trwamy – dodaje Kamila i przyznaje, że miała moment, że wybierała grupę kosztem innych znajomości. – Grupy wciągają, bo dotyczą interesujących nas tematów – tłumaczy Beata Nowicka-Misiewicz. – Super być wśród innych dziewczyn, które mają te same problemy, ale trzeba też uważać. Warto śledzić swoje emocje i zaangażowanie, bo jeśli to przesiadywanie w sieci pochłania za dużo energii i czasu albo jeśli wolę napisać kolejny komentarz w grupie, zamiast pobawić się z dzieckiem, to powinnam się zaniepokoić.
Ukochana grupa to szybkie zaspokajanie potrzeb na wielu poziomach – mówi Kamila. – Rozrywka, wsparcie, informacje, zabawa, podglądanie. To znacznie bardziej kuszące niż praca. Dlatego teraz już bardzo się pilnuję. Zaglądam na grupę rano, potem jeszcze wieczorem, w weekendy staram się w ogóle nie wchodzić. Podstawą jest umiar. Szczególnie teraz, w czasach przymusowej kwarantanny, kiedy wiele aktywności przeszło do internetu i staje się to w jakimś stopniu normalne. Trzeba umieć wyważyć, ile godzin spędzimy w sieci, a ile tak naprawdę z sobą w realu. Chyba ma rację, bo ja ten tekst pisałam o trzy dni za długo. I jeśli mam być szczera, to właśnie przez kilka grup, które uwielbiam.

Tekst: Katarzyna Troszczyńska

Artykuł ukazał się w czerwcowym numerze ELLE Polska 2020