Filip Pławiak: Nie jest łatwo ze mną rozmawiać, bo niedużo mówię i niełatwo się otwieram.

Grzegorz Kapla: Ale łatwo otwierasz się na ekranie i to w niespodziewanych obszarach, mówię o „Czerwonym Pająku”. Wieje złem.

Tak, wiem. Może zawsze jest coś za coś? Ale takie miałem zadanie i po prostu w to wszedłem.

Rozumiem, że kiedy robi to Bartłomiej Topa, to stoi za nim dwadzieścia parę lat doświadczeń, a jak ty to robisz? Są takie ujęcia w tym filmie, że człowiek patrzy na ciebie, nic się nie dzieje, tylko patrzysz a widz czuje lęk.

Gdzieś tam, w głębi, w każdym z nas tkwi okruch zła, miejsce którego lepiej nie dotykać. Moje zadanie polegało na tym, żeby tam dotrzeć. I sobie na to pozwoliłem. Na tę fascynację. I to w stu procentach. Tak, żeby nie zostawić sobie żadnych granic. Oczywiście tylko w wyobraźni, bo przecież aktor, kiedy przygotowuje się do roli nie próbuje nikogo zabić. Miałem takie momenty, kiedy przygotowywałem się do tego filmu. Szedłem ulicą w Krakowie. I całkiem przypadkiem szła przede mną dziewczyna. Myślałem, że mógłbym jej coś zrobić teraz. I co by to mogło być. I nagle poczułem jej strach, co jakiś czas się odwracała. W normalnym życiu zrobiłbym wszystko, żeby ten jej lęk jakoś rozgonić. Ale teraz nie. Karmiłem się tym lękiem. Pozwoliłem sobie. Powiedziałem, okej, zaraz i tak skręcę po te papierosy, a ona pójdzie w swoją stronę. 

Nie wiesz jak to przeżyła.

Mam nadzieję, że nie kosztowało ją to zbyt wiele.

W „Chyłce” zadanie było inne, musiałeś pokazać jak twój bohater dojrzewa. Jak się zmienia. No i zmierzyć się z wyobrażeniami czytelników.    

Z mojego punktu widzenia liczy się, że to było coś zupełnie innego, niż rola w „Nielegalnych”. Inna opowieść, inny klimat, no i nie grałem złego człowieka. Ja się zresztą staram obronić moich bohaterów, nawet kiedy są mordercami, czy szpiegami, i muszą czasem zrobić coś złego w imię wyższej konieczności. Obiektywnie to są złe rzeczy. Ale taką mają służbę. Muszą sobie z tym radzić. W „Chyłce” miałem więcej przestrzeni, inne emocje, lżejszy wizerunek, było miejsce nawet na odrobinę humoru. Istotnym elementem tej opowieści jest budowanie relacji pomiędzy postacią którą gra Magda Cielecka i moim bohaterem. To było interesujące zadanie.

Nie miałeś tremy kiedy trzeba było po raz pierwszy stać przed kamerą z aktorką słynącą z postaci kobiet pięknych, ale niekoniecznie sympatycznych od pierwszego słowa.

To ciekawe, bo na to budowanie relacji pomiędzy postaciami jakie graliśmy nakładał się proces budowanie naszej zawodowej relacji. Pracować z nią to dla każdego aktora i członka ekipy wyróżnienie. Kiedy mieliśmy zaczynać jakimś przypadkiem Magda Cielecka przyjechała godzinę za wcześnie. I ja też przyjechałem za wcześnie. Nikogo jeszcze nie było, więc poszliśmy na kawę. I ten niespodziewany czas, ta rozmowa pozwoliła przełamać lody. Magda jest wspaniałą, inteligentną, dowcipną kobietą. Przypomniałem jej, że graliśmy już razem w „Wenecji”.

Pamiętam! Znakomita opowieść o wojnie, pełna jakiegoś niezwykłego magicznego realizmu

Tak, Nakręcił to Jan Jakub Kolski. Grałem młodego księdza, który w jednej ze scen przynosi Magdzie Cieleckiej herbatę. Tylko tyle. Do dzisiaj pamiętam, jakie to było dla mnie wówczas ważne.

„Chyłka” zebrała znakomite recenzje i chyba nie ma wątpliwości, że będzie ciąg dalszy?

Tak, to pierwszy polski serial nagrany specjalnie dla platformy Player, a nie dla telewizyjnej więc nie było pewności jak to będzie, ale nie ma wątpliwości, że się powiodło. Nie zdradzę żadnej tajemnicy mam nadzieję, bo po ostatnim odcinku pojawia się napis „Chyłka powróci”, ale zdjęć jeszcze nie zaczęliśmy. Nie czytałem jeszcze scenariusza więc trudno mi o tym mówić, bo w planie jest serial na podstawie pierwszej części serii Remigiusza Mroza, a opowieść o tym jak Kordian poznaje Chyłkę już wykorzystaliśmy.