W świecie udawania, pozorów, greenboxów i photoshopa rozpaczliwie szukamy czegoś, co jest tak bardzo prawdziwe jak walka. Rzymianie szli do Koloseum oglądać gladiatorów. My mamy inne stadiony. W żużlu nie ma udawania. Albo potrafisz wyrwać przed wszystkimi, jadąc bez hamulców, bez sprzęgła, na sto procent mocy, jaką wyciskasz z maszyny, która ma więcej koni mechanicznych niż waży. Albo dajesz sobie spokój. Nikt na świecie nie potrafi zrobić tego lepiej niż Bartosz Zmarzlik.

Masz dwadzieścia sześć lat, jedziesz po trzecie z rzędu Grand Prix. Nie dokonał tego jeszcze żaden człowiek.

Rzeczywiście w historii Grand Prix wygrać dwa razy z rzędu udało się tylko trzem zawodnikom na świecie: Tony’emu Rickardssonowi, Nicki Pedersenowi i mnie, Bartkowi Zmarzlikowi. Teraz mam szansę na trzeci raz. Wciąż mnie pytają, który medal lepiej smakuje, pierwszy czy drugi, a ja bardzo dobrze wspominam 2016 rok, kiedy zdobyłem brązowy medal mistrzostw świata i dla mnie to było niesamowite uczucie, bo zostałem najmłodszym zawodnikiem, który tego dokonał. Miałem 21 lat. Kiedy miałem 23 lata, zdobyłem srebro i to był niedosyt, bo byłem bardzo blisko złota i patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, wygląda na to, że gdybym pojechał odrobinkę lepiej, to bym miał już te trzy złota z rzędu. Mam dwa, nie wiem, które cenniejsze. Paweł, mój brat, zawsze mówi, że każde z nich jest dla nas wyjątkowe.

Jak zostaje się mistrzem świata?

Nie istnieje żadna złota zasada, tego jestem pewien. Chodzi o zgranie wielu elementów. Żużel jest drużynowym sportem, więc chodzi o współpracę z całym teamem. Z mojej strony najważniejsze są przygotowanie mentalne i fizyczne. Staram się być z każdym rokiem bardziej konsekwentny, lepszy, tak żeby wszystkie decyzje podejmować właściwie i szybko. I żebym w każdym dniu był jakościowym zawodnikiem. Nie da się zaplanować, jak będę jechał za tydzień czy za dwa. Ja walczę o to, żeby być najlepszym właśnie dzisiaj. W niedzielę jadę ekstraligę ze Stalą Gorzów, we wtorek ścigam się w Szwecji, w mojej klubowej drużynie Vetlanda Speedway, do tego starty w Grand Prix. I jeszcze otwarte zawody, na które dostajemy zaproszenia jako goście. Na każdy tor musimy mieć inny pomysł, inną taktykę. Dlatego zawsze mamy ze sobą trzy motocykle i trzy silniki o różnej charakterystyce i dopiero gdy zajeżdżamy na tor, podejmujemy decyzję, który silnik zakładamy. Wszystkie znamy dobrze, bo dużo trenujemy. Dobieramy dysze, zapłony w zależności od temperatury danego dnia. Każdy dzień to osobna walka, mnóstwo decyzji moich ludzi, no i potem moich.
Na początku roku nie byłem zadowolony ze swojej pozycji. Przychodziłem do warsztatu o 9—10 rano i nieraz wydawało się, że na treningach byłem niepotrzebnie, bo nie czułem progresu. To zawsze irytujące, kiedy wiesz, że robisz wszystko najlepiej, jak umiesz. Pojawiały się zwątpienia, myśli typu „strata czasu, nie warto” i poprzez takie sytuacje sam zacząłem sobie zadawać dużo pytań. Jednak z perspektywy czasu widzę, że to wszystko zaprocentowało, bo powoli odnaleźliśmy jako zespół to, czego szukaliśmy. Dzięki temu masz sukces.

Całą rozmowę z Bartoszem Zmarzlikiem znajdziecie w najnowszym, jesiennym wydaniu ELLE MANa, który jest już dostępny w sprzedaży. Zapraszamy do saloników prasowych i kiosków, a także zachęcamy do nabycia prenumeraty naszego magazynu za pośrednictwem strony kultowy.pl.