Anna Luboń, ELLE: Spotykamy się w poniedziałek, po emisji drugiego odcinka serialu „Rojst”. Sprawdziłeś już oglądalności?

Jan Holoubek: Nie wiem, gdzie to się sprawdza, a Ty wiesz? (uśmiech) Mam zamiar dopiero zadzwonić do producenta i spytać o wyniki. Mam nadzieję, że oglądalność jest dobra. Serial robi się z myślą o widzach, nie do szuflady.

Akcję serialu umieściłeś w bliżej nieokreślonym mieście, gdzieś na zachodzie Polski, w latach 80. To kraina Twojego sentymentu, czy strachu? Rzeczy czule zachowanych w pamięci, czy tych mrocznych, zepchniętych w cień?

To mieszanka. W serialu wracam do swoich wspomnień, także tych związanych z lękiem, który pamiętam z tamtych lat. Nie chodzi tylko o lęk dziecięcy, który przeżywa każdy, ale także o lęk, który czułem przez skórę, nawet nie do końca świadomie, jako echo tego, co działo się w Polsce. To były mroczne, nieciekawe czasy - i przy okazji one doskonale pasują do historii kryminalnej. Nie wymaga szczególnego tłumaczenia, dlaczego kryminał w tamtych czasach byłby mroczny, prawda? Nie trzeba niczego udawać, wystarczy przenieść na ekran tę atmosferę, autentycznego zagrożenia i klaustrofobii.

To ciekawe, bo ludzie, których dzieciństwo przypadało na czasy PRL-u często mówią, że nie pamiętają niczego złego, bo byli dziećmi i wszystko wydawało im się zabawą.

Moje wspomnienia z tego czasu mają charakter emocjonalno-intuicyjny, nie intelektualny. Nawet jeśli jako dziecko nie rozumiałem kontekstu politycznego, to instynktownie czułem grozę tamtego czasu. Widocznie coś było w moich rodzicach, czy otaczających mnie ludziach - jakiś lęk, niepokój. Dziecko jest jak gąbka, chłonie emocje otoczenia. Dzieci czują dużo mocniej, nawet jeśli sobie tego nie uświadamiają lub zapominają jako dorośli. We mnie zostało to poczucie, że lata 80. były czarne.

Dosłownie czarne?

Tak. Mam taką przypadłość: zapamiętuję cyfry, dekady i dni tygodnia w kolorach. Niedziela jest niebieska, sobota żółta, lata 80. mają w mojej głowie kolor czarny.

To ciekawe. Jakiego koloru jest współczesność?

Białego. Ale proszę nie dopisywać do tego żadnej symboliki.

A dzisiejszy dzień, poniedziałek jaki ma kolor?

Brązowy. Nie brnijmy (śmiech).

Moje dzieciństwo też przypadało na lata 80. Oglądając serial przypomniałam sobie, że tęskniłam wtedy za lepszym światem. Widziałam go w filmach, czułam jego istnienie, był jak muzyka grająca za ścianą. Jak wyglądało Twoje dzieciństwo?

Pewnie nie najgorzej na tle dzieciństwa innych ludzi. Byłem synem pary znanych aktorów i niewątpliwie miałem dostęp do lepszej wersji świata PRL, ale to wszystko i tak było śmieszne, kiedy się porównywało naszą rzeczywistość do tej za żelazną kurtyną. Pamiętam jak pojechaliśmy z ojcem i mamą do Austrii, pod koniec lat 80. Ojciec, jako jeden z czołowych aktorów, miał Poloneza - symbol polskiego luksusu. To nic, że w bagażniku wieźliśmy kanister benzyny. Na autostradzie przy prędkości stu kilometrów otworzyła nam się klapa od maski i zawinęła na dach. Spięliśmy ją gumowymi pasami i tak wjechaliśmy do Wiednia: polonezem z wygiętą w kształcie łyżki klapą. Oto jak wyglądał status czołowego aktora w PRL-u. Wszystko było właśnie tak relatywne.

Zobacz też: Monika Brodka w coverze "Wszystko, czego dziś chcę" zapowiada serial "Rojst" >>

W serialu jest dużo „brudnych” elementów z epoki, które niesamowicie budują nastrój. Dziennikarze mają palce poplamione kalką maszynową, przez którą powielało się tekst. Siedzą w kłębach dymu papierosowego. Popijają wódeczkę w środku dnia. Skąd się bierze takie detale?

Akurat detal o poplamionych palcach zdobył Dawid Ogrodnik, który przygotowując się do zdjęć przez kilka dni pracował w redakcji Rzeczposoplitej, gdzie trafił na dziennikarzy pamiętających tamte czasy. Ale nie trzeba było tego przeżyć, żeby wnieść te wszystkie elementy do serialu. Nie jest przecież tak, że filmy o wojnie mogą kręcić tylko ludzie, którzy ją przeżyli, a o wyprawie na księżyc ci co tam polecieli. Są książki, reportaże, filmy dokumentalne, świadectwa rodziców, dziadków etc. Stąd się czerpie wiedzę o świecie. Jeśli chodzi o lata 80-te, akurat zaskakująco dużo pamiętam z tego czasu - choćby coś, czego nie zawarłem w serialu – że na ulicach było pełno pijanych ludzi, także w dzień. No i wszyscy palili, wszędzie. Mój ojciec palił w szczelnie zamkniętym samochodzie, wioząc mnie do Zakopanego. (Śmiech)

W jednym z wywiadów przyznałeś, że relacja głównych bohaterów granych przez Dawida Ogrodnika i Andrzeja Seweryna przypomina Twoją relację z ojcem.

Postać Dawida jest dużo bardziej zbuntowana i niezależna niż ja kiedykolwiek byłem wobec mojego ojca. Niemniej, dyskurs między młodością i starością, który umieściłem w serialu nie wziął się znikąd. Wiele zawdzięczam temu, że mogłem przebywać w towarzystwie ludzi starszych i mądrzejszych.

Czyli nie miałeś fazy buntu?

Przeciwko ojcu? Nie miałem powodu. Ojciec był wobec mnie bardzo wyrozumiały, nigdy nie był surowy, nie lokował we mnie swoich własnych ambicji. Poza tym był młody duchem, miał wspaniały i ciekawy światopogląd. Nie był człowiekiem sztywnym, nudnym, ani zamkniętym - jak widać brakowało tych elementów, przeciwko którym buntują się młodzi ludzie. Poza tym moi rodzice jako artyści, mieli nieco inne, luźniejsze jak sądzę, podejście do życia.

A musiałeś się odważyć, żeby zostać filmowcem z takim nazwiskiem?

Dlaczego nikt się nie dziwi, kiedy syn kowala zostaje kowalem, syn cukiernika przejmuje interes ojca, a syn lekarzy idzie na medycynę? Trudno, żebym zajmował się w życiu czymś, co mnie kompletnie nie interesuje tylko dlatego, by uniknąć porównań. Byłbym wówczas nieszczęśliwym i sfrustrowanym człowiekiem. Filmowaniem zainteresowałem się mając 12 lat i nigdy nie miałem wątpliwości, że to chcę robić. Od pierwszej klasy w liceum chodziłem na kółko filmowe, które prowadził Józef Gębski, reżyser filmów dokumentalnych i fabularnych. To on pomógł mi przygotować się do szkoły filmowej. Rodzice stali z boku i kibicowali.

Czy dziś w robieniu filmu pozostało dla Ciebie coś z radosnej zabawy?

Robienie filmu jest najlepszą zabawą świata! Nie można sobie wymarzyć lepszej zabawy. Jest też oczywiście ogromna odpowiedzialność, ale w chwili kręcenia to czysta radość.

Jesteś autorem zdjęć do innego, rewelacyjnie ostatnio odebranego serialu, „Kruk. Szepty słychać po zmroku”. Dlaczego nie realizowałeś sam zdjęć do „Rojsta”?

W „Rojście” zrobił  je Bartek Kaczmarek. Chciałem, żeby ktoś inny wyobraził sobie to, co napisałem. Tak, jak ja wyobrażam sobie świat scenarzysty i reżysera, kiedy pracuję jako operator. To była dla mnie nowość i wielka przyjemność odkrywać swój świat przefiltrowany przez czyjąś wyobraźnię i talent.

Dawid Ogrodnik i Andrzej Seweryn zagrali razem w filmie „Ostatnia rodzina”. To, że ponownie obsadziłeś ich w głównych rolach wywołało masę komentarzy i emocji. Internet uważa, że to świetna gra z widzem.

Te wszystkie podejrzenia o cynizm i celową grę są przesadzone. Tak się po prostu złożyło. Chciałem, żeby te role zagrali naprawdę wielcy aktorzy. Zresztą, obaj są w „Rojście” kompletnie inni niż jako Beksińscy. To aktorzy, którzy w każdej roli są totalnie różni. I nigdy niepodobni do siebie samych, mają wielką umiejętność metamorfozy.

A jednak bawisz się z widzem. W jednej ze scen przy barze siedzi Piotr Fronczewski, w tle leci piosenka Franka Kimono. Twój ojciec był bardzo zaprzyjaźniony z tym aktorem, prawda? Czy jego obecność w serialu miała dla Ciebie szczególne znaczenie?

Piotr Fronczewski był dla mojego ojca duchowo jak syn. Wiele lat ze sobą współpracowali w teatrach Dramatycznym i Ateneum. To on przemawiał na pogrzebie taty. Tak, jego obecność w serialu jest ważna. Był dla mnie od dziecka kimś niesamowicie bliskim. Miłość do niego przejąłem po ojcu i stąd ten wybór. Poza tym jest to aktor takiej klasy, że grzechem byłoby go nie zaprosić do obsady. Co ciekawe, zapraszając Piotra do zagrania roli dyrektora hotelu, nie miałem świadomości tego, że widownia zareaguje tak emocjonalnie - nieoczekiwanie stał się twarzą serialu, bo widzowie tak mocno kojarzą go z latami 80.

W „Rojście” można znaleźć design, modę, czy inne przejawy kultury materialnej z tamtych lat, ale też pokazujesz jak wyglądały relacje między ludźmi. Poruszające są losy młodego małżeństwa - granego przez Zofię Wichłacz i Dawida Ogrodnika. Między nimi zbiera się masa niedomówień, ale większość rzeczy robią, bo tak trzeba. To dotyczy również swery seksualnej.

To akurat nie jest kwestia realiów PRL-u, tylko czegoś o wiele mocniej zakorzenionego w naszej kulturze, tradycyjnego, polskiego modelu rodziny. Ludzie wtedy wcześnie się pobierali, od razu rodziły się dzieci. Nie było opcji, jak dziś, że kobieta koło 40-tki rodzi pierwsze dziecko, bo wcześniej chce sobie pożyć i zrobić karierę. Para naszych serialowych bohaterów też wcześnie się pobrała i wcale nie mają pewności, czy dobrze zrobili. Nie chcę zdradzać akcji serialu, ale są między nimi pewne tajemnice. Ona nie zdążyła sobie nawet uświadomić swojej seksualności, a już jest w ciąży. Nawet jej do głowy nie przyjdzie, że mogłaby odejść, wychować dziecko sama, takie sytuacje zdarzały się wtedy rzadko. Ludzie byli ze sobą za wszelką cenę, nawet jeśli czuli się nieszczęśliwi.

Podobnie dziś robi dobra literatura kryminalna: nie tylko opowiada historię, ale pokazuje też tło społeczne.

Dla mnie to było ważne - intryga kryminalna intrygą, ale chciałem, żeby opowieść rosła jednocześnie na wielu płaszczyznach: psychologii, pokazania związków między ludźmi, kontekstu społecznego i historycznego. Będę szczęśliwy, jeśli widzowie to dostrzegą.

Myślisz, że w dzisiejszych, tych naprawdę dobrych serialach, ważniejsza jest opowieść, czy atmosfera?

Serial musi opowiadać historię. Ale dla mnie atmosfera jest na równi ważna. Widzowie wybierają seriale nie tylko ze względu na historię, ale też atmosferę, która ich wciąga. Mówią wtedy: ma fajny klimat. Sam się na tym łapię - że czasem bardziej wciąga mnie świat serialu, niż sama opowieść.

 

"ROJST" – nowe odcinki w każdy piątek na platformie Showmax.