Jednym z największych problemów, z jakim boryka się obecnie świat, jest przechowywanie rzeczy. Nie mówimy tylko o przedmiotach typu kredens po babci i rodowa porcelana (choć to też), bo przecież każdy z nas ma mnóstwo artefaktów z dzieciństwa – lub tych nagromadzonych przez lata – na które nie ma pomysłu, ale których nie chce się pozbywać. Takie rzeczy trzeba gdzieś przechowywać. No właśnie… Amerykański przedsiębiorca, dyrektor generalny i założyciel serwisu aukcyjnego Amazon – Jeff Bezos – twierdzi, że powinniśmy zainwestować w przechowalnie w kosmosie. Brzmi jak pomysł nie z tej ziemi? To prawda, ale jeśli przeanalizujemy sytuację, w jakiej znajduje się nasza planeta, okaże się, że to rozwiązanie nie jest tak bardzo oderwane od rzeczywistości. Największym problemem jest kurcząca się powierzchnia Ziemi – praktycznie nie mamy już gdzie budować domów, sadzić drzew, bo nasza planeta w większości została zagospodarowana (jeśli widzisz jakieś puste pole albo zielony zagajnik, nie ciesz się zbytnio, wykorzystanie tej przestrzeni najprawdopodobniej zostało już zaplanowane, tylko ty o tym nie wiesz). Na jakie rozwiązania, które uchronią ludzkość choćby przed zasypaniem przez nagromadzone dobra, możemy liczyć w najbliższej przyszłości?

Wiem, roztaczamy tu wizje rodem z filmu „Piąty element” Luca Bessona, ale być może już lada moment będą one normą, czy tego chcemy, czy nie. Bezos już rozpoczął prace przygotowawcze – zlecił wykonanie projektu pierwszej na świecie kosmicznej przechowalni rzeczy i przedmiotów o dużych gabarytach. Podczas zeszłorocznej konferencji Międzynarodowego Sektora Kosmicznego (International Space Development) opowiedział światu o swoich planach. Przechowalnia Amazona mieściłaby nie tylko archiwum i spore zasoby oraz zaplecze firmy, każdy mógłby wynająć tam boks na swoje rupiecie. No właśnie, brzmi pięknie, ale sprawa by się komplikowała, gdyby chcieć zajrzeć do przechowywanych na odległej planecie dóbr – zabranie stamtąd czegoś, co jednak okazałoby się nam potrzebne, trwałoby znacznie dłużej niż podróż na strych do domu rodziców. Bezos się nie zraża, zapowiedział, że przeznaczy 1,4 miliarda dolarów na kosmiczny biznes. Po pierwsze, będą to przechowalnie – wiele firm jest już zainteresowanych wynajęciem takiej przestrzeni, po drugie – cywilne loty w kosmos. Jego firma Blue Origin (inwestująca też w produkcję rakiet) już planuje takie wycieczki, koszt wyprawy to 200–300 tysięcy dolarów od osoby. Są zainteresowani. Bezos chce, by loty w kosmos stały się ważną częścią globalnej gospodarki, obok usług satelitarnych i rządowych projektów eksploracyjnych. Jego pomysł z magazynowaniem rzeczy w kosmosie już podchwyciły amerykańskie organizacje niezależne i rządowe oraz różnego rodzaju firmy.

Kosmiczne plany ma nie tylko Jeff Bezos. Obecnie największym graczem areny międzyplanetarnej jest Elon Musk. Pochodzący z Afryki Południowej przedsiębiorca, filantrop, miliarder, założył w 2002 roku firmę SpaceX, której głównym celem była budowa silników rakietowych i statków kosmicznych, a dziś także załogowych. Z kolei twórca obejmującej ponad 400 firm Virgin Group, Brytyjczyk Richard Branson, w 2004 roku założył Virgin Galactic, która niebawem ma oferować suborbitalne loty kosmiczne. Podobnie jak SpaceX czy Blue Origin będzie inwestować w ogólnodostępną turystykę kosmiczną. Musk twierdzi, że wyprodukowane przez niego rakiety będą niczym promy transportować pierwszych odważnych pasażerów na Marsa z końcem 2024 roku. Tego typu wycieczki wpłyną bezpośrednio na przemysł tekstylny – odpowiednia odzież dla takich podróżnych będzie musiała powstać, i to szybko.

Jeff Bezos uważa, że w kosmos trzeba przenieść cały przemysł ciężki, w tym paliwowy. Według jego szacunków to jedyna szansa dla planety. Gazy, oleje, plastik, toksyczne odpady zatruwają ją niezależnie od szerokości geograficznej. Mikroplastik można znaleźć na całym globie, a emisja dwutlenku węgla wyrządziła już nieodwracalne zmiany, jak globalne ocieplenie. Średnia temperatura będzie rosnąć. Podczas zjazdu Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatycznych padły szacunkowe dane, według których do 2200 roku większość terenów na Ziemi nie będzie nadawała się do zamieszkania. Nas to nie dotyczy, ale może warto pamiętać, że za 150 lat będzie to dom dzieci naszych dzieci. Myślmy o nich więcej i czulej, gdy wyrzucamy kolejną plastikową butelkę w lesie, bo nie ma kosza na śmieci. Szansą na przetrwanie jest powstrzymanie globalnego ocieplenia. Nie możemy pozwolić, by średnia temperatura wzrosła o więcej niż dwa stopnie Celsjusza. To próg bezpieczeństwa. Jeff Bezos przekonuje, że są takie aspekty przestrzeni kosmicznej, które sprzyjają produkcji przemysłowej, np. non stop dostępna energia solarna. Co to oznacza? Nad naszymi głowami mogłaby powstać jedna z największych fabryk. Przechowalnie w kosmosie to pierwszy krok do stworzenia zaplecza dla tej inicjatywy. W nich byłyby trzymane maszyny, sprzęt i narzędzia. Bezos podkreśla, że jego wizja za 100 lat będzie uznana za najlepsze rozwiązanie, oczywiście jeśli chcemy uratować planetę. Celem pośrednim właściciela firmy Amazon jest zainwestowanie w rozwój życia na Księżycu. Pierwsi ludzie mieliby tam zamieszkać niebawem. Chodzi o eksplorację nowych terenów, ale też o to, by sprawdzić, jak człowiek na stałe odnalazłby się w kosmosie. Czy życie na Księżycu mogłoby imitować życie na Ziemi? Czy gotowi jesteśmy stworzyć tam nową jakość naszej egzystencji? Blue Origins pracuje obecnie nad stworzeniem maszyn kosmicznych, które będą mogły przewozić na orbitę materiały ważące więcej niż pięć ton. Maszyny te startowałyby i z Ziemi, i ze statków znajdujących się w przestrzeni międzyplanetarnej bądź na Księżycu. To wszystko powinno wydarzyć się przed końcem 2020 roku. 
Choć wizje naukowców i miliarderów brzmią futurystycznie, nie do końca są pieśnią przyszłości. Ich działania będą miały wpływ na naszą codzienność, tyle że na początku nie będziemy zdawać sobie z tego sprawy. I zanim cały przemysł ciężki wyślemy na orbitę – by również tam zniszczyć to, co jeszcze nienaruszone – pozostaje nam życie na Ziemi. Musimy przyzwyczajać się do zmian wynikających z pogarszającego się stanu środowiska i coraz większych ekologicznych zagrożeń, czyhających na nas na każdym kroku. Od tego, jakie rozwiązania zastosujemy teraz, zależy przyszłość. Nim damy się wystrzelić w kosmos, może warto sprawdzić, co możemy zrobić, by przyszłość naszego ekosystemu nie załamała się pod naporem ludzkiej bezmyślności i chciwości? A jaki przemysł najbardziej zanieczyszcza środowisko? Niektórzy twierdzą, że paliwowy, są jednak  tacy, którzy na pierwszym miejscu wymieniają świat mody. Zanieczyszczenia, które spowodował, przez ostatnie 15 lat wzrosły dwukrotnie – zbadała brytyjska organizacja charytatywna, The Ellen MacArthur Foundation. W dużej mierze to, czy przekroczymy próg bezpieczeństwa i średnia temperatura podniesie się o więcej niż dwa stopnie Celsjusza, zależy od polityki wielkich firm modowych. Chodzi o podpisanie przez nie deklaracji w sprawie ograniczenia emisji dwutlenku węgla w ciągu roku. W przypadku przekroczenia limitów słynne marki musiałyby płacić kary. Proste, prawda? Tym bardziej że emisja dwutlenku węgla, płynąca wyłącznie z sektora modowego, stanowi dziś aż 2 proc. całego zanieczyszczenia spowodowanego tym gazem. Szacuje się, że bez wyżej wymienionej deklaracji nastąpi szybki wzrost emisji z 2 do 26 proc. (mówimy tylko o sektorze tekstylnym) do końca 2050 roku. W świecie mody powiedzielibyśmy, że to najgorszy z możliwych trendów. Na szczęście The Ellen MacArthur Foundation chce temu przeciwdziałać i ma do zaproponowania konkretne rozwiązania, np. gospodarkę o obiegu zamkniętym (ekonomię zrównoważonego rozwoju).

Co to znaczy? Chodzi o zamknięcie cyklu życia produktu. Zapomnij o modelu gospodarki liniowej (surowiec – produkcja – użytkowanie – utylizacja), teraz chodzi o model cyrkulacyjny (produkcja – użytkowanie – wykorzystanie odpadu jako surowca w dalszej produkcji). Na takim planie cyrkulacji opiera się program tekstylnego recyklingu brytyjskiej agencji BRIA (Brooke Roberts Innovation Agency), wdrażającej różnego rodzaju innowacje. Jednym z założeń jest przekształcanie zużytych ubrań z bawełny i wiskozy w biodegradowalne materiały, m.in. kartony, papier i specjalne przezroczyste tworzywo do pakowania, czy substancje wykorzystywane do impregnowania mebli i zabezpieczania wnętrz przed wilgocią. Inaczej ubrania te trafiłyby na wysypisko, a tak – dzięki obiegowi zamkniętemu – służą dalej. Co ważne, te nowo powstałe są w 100 proc. biodegradowalne i można z nich później wytworzyć nowe produkty.

 

Miroslava Duma, dyrektor generalna w zrzeszeniu Future Tech Lab, przewodnicząca Światowego Forum Ekonomicznego, twierdzi, że przetwórstwo tekstylne to przyszłość nie tylko świata mody, ale świata w ogóle. Zarządzana przez nią organizacja FTL co roku inwestuje w gospodarkę obiegu zamkniętego – skupia się na segmencie tekstylnym i włókienniczym. Duma twierdzi, że z większości materiałów można pozyskać użyteczne surowce i produkty. FTL opracowało już ponad 1000 innowacyjnych technologii i sposobów, by np. z bluzy wytworzyć klej. Ale to nie wszystko – celem Dumy jest zbudowanie zrównoważonego rynku modowego, w którym obieg zamknięty będzie normą. 
Poważnym graczem staje się tu firma VitroLabs. Na bazie odzyskanych skór i tworzyw pochodzenia zwierzęcego hoduje – w warunkach laboratoryjnych – nowe produkty na wzór tych pierwotnych. Jeśli otrzyma 100 zużytych toreb ze skóry krokodyla, przerobi je na nieodbiegającą od oryginału sztuczną skórę, z której można wyprodukować nowe modele. VitroLabs jest przyjazne dla środowiska – bazuje na naturalnych komórkach pozyskanych z organizmów krów, krokodyli i strusi, ale nie zabija zwierząt, by wyhodować tworzywa i surowce. 

– Macierzyste komórki służą za wzór strukturalny. Na ich podstawie powstają materiały prawie takie same jak oryginały – tłumaczy Miroslava Duma. – Co więcej, do wyrobu sztucznych skór nie stosuje się wody ani chemicznych substancji. Magia? Nie, biotechnologia. Dzięki temu firma produkująca ubrania może funkcjonować, przestrzegając zasad ochrony środowiska i nie krzywdząc zwierząt. W ten sposób VitroLabs zaoszczędza ponad 57 tysięcy litrów wody, którą zużyłoby przy tradycyjnej produkcji tony skór – dodaje Duma. Podkreśla też, że dzięki innowacyjności pracownicy firmy nie mają kłopotów ze zdrowiem, bo są wolni od kontaktu z substancjami toksycznymi obecnymi w tradycyjnych garbarniach i fabrykach futrzarskich. Future Tech Lab, której przewodniczy Duma, zrzesza kilkadziesiąt światowych firm i marek, które działają na rzecz ochrony środowiska, wpisując się w nowoczesne programy pozyskiwania surowców. W 2017 roku VitroLabs zasiliło szeregi FTL, z czego Duma jest szczególnie zadowolona. I dodaje, że wiele firm przeszło lub właśnie przechodzi na produkcję ubrań z organicznej bawełny. Problemem pozostaje koniec cyklu, czyli przetwórstwo zużytych materiałów. Ten segment produkcji – dekonstrukcja i przerabianie – jest mniej spektakularny niż początkowy etap – pozyskiwanie, projektowanie i konstruowanie. – Bycie na początku cyklu gospodarki zamkniętej wciąż jest ciekawsze, niż działanie na finiszu. A niesłusznie… – dodaje Duma. To przestrzeń wciąż nieodkryta. I przy okazji można zbawić świat! Inne firmy, które funkcjonują pod egidą Future Tech Lab, to Worn Again Technologies, przedsiębiorstwo reklamujące się jako „waste free”; Evrnu, które z zużytych ubrań i materiałów wytwarza nowe. Opatentowany przez nich materiał oznaczony symbolem NuCycl wszedł już do powszechnego użycia – wykorzystują go światowe marki, np. Adidas w kolekcji zaprojektowanej przez Stellę McCartney.

W London College of Fashion od lat działa Agencja Innowacji Modowych – FIA (Fashion Innovation Agency), na której czele stoi Matthew Drinkwater. Jej głównym celem jest badanie możliwości współdziałania świata mody i technologii. Wszystko po to, by tworzyć kolektywnie, spójnie i konsekwentnie. – Dzisiaj produkcja mody nie może odbywać się w oderwaniu od ekologicznych i moralnych wyzwań – podkreśla Drinkwater. – Ambicją tego segmentu przemysłu nie powinno być tylko stworzenie ponadczasowego modelu torby czy butów z ultracienkiej skórki. Musimy wspólnie pracować na to, by osiągnąć wyższe cele – etyczne i ekologiczne – tłumaczy. – Trzeba edukować dzieci, że życie oparte na konsumpcjonizmie jest moralnie niedopuszczalne – dodaje. To prawda, w  London College of Fashion na wielu wykładach mówi się o nadwyżkach produkcyjnych sieciówek (śmieciówek – jak chcą przeinaczać niektórzy). To już coś więcej niż samo hasło, że aby przetrwać, musimy mniej konsumować (czyli też mniej produkować). Musimy mniej kupować, mniej gromadzić i tym samym mniej wyrzucać – nie zaśmiecać tak bardzo Ziemi. Drinkwater wskazuje na działalność firm, które wyspecjalizowały się w badaniu rynku i potrafią obliczyć, jakie są realne potrzeby danej społeczności, punktując potencjalne nadwyżki produkcyjne. Największą jednak ekscytację, nie tylko w świecie mody, wzbudza program rozwiązań innowacyjnych dla start-upów związanych z rozwojem biotechnologii. Na przykład London’s Open Cell to 45 pomieszczeń biurowych, laboratoryjnych i przemysłowych, które zostaną za darmo oddane do użytku młodym naukowcom, biologom, biotechnikom, laborantom i projektantom mody w wielokulturowej dzielnicy Londynu Shepherd’s Bush. Wszyscy mają działać wspólnie, a ich celem ma być pozyskanie w procesie recyklingu nowych materiałów, tekstyliów, tkanin i surowców. Pierwszeństwo w dostępie do tych przestrzeni mają mieć ludzie spoza instytucji państwowych i uniwersyteckich. Chodzi o aktywizację sektora prywatnego. Zgłosili się już pierwsi, którzy prowadzą badania nad pozyskaniem i wytworzeniem płyt wiórowych z odpadków ziemniaczanych.
 
Warto – wychodząc poza świat mody – wspomnieć o działalności belgijskiego architekta, Vincenta Callebauta. Jest on prekursorem w dziedzinie ekoarchitektury. Jego plany zakładają budowę wieżowców mieszkalnych, które na bardzo małej przestrzeni mają pomieścić wiele rodzin, a przy tym każda z nich ma funkcjonować w zgodzie ze swoimi przyzwyczajeniami kulturowymi. To szczególnie ważne w obliczu konfliktów zbrojnych, gdy w krótkim czasie wielu ludzi traci swoje domy. Ale to nie wszystko. Callebaut w paryskiej siedzibie swojej firmy pracuje nad projektem Aequorea. To oceaniczne wieżowce, wybudowane na platformach w wielu miejscach na świecie. Ma powstać sześć kompleksów w różnych przestrzeniach oceanicznych (m.in. na Oceanie Indyjskim, Pacyfiku itd.). Na tych pięknych pływających wyspach mieszkalnych oprócz drapaczy chmur mają się znaleźć obiekty poniżej linii wody (do 1000 metrów w głąb). Z czego zostaną zbudowane? Kluczową rolę odegrają dwa surowce. Przede wszystkim odpady pływające na Pacyfiku. Dziś wyspa śmieci jest nazywana niechlubnie siódmym kontynentem. Surowiec do budowy oceanicznych osiedli Callebauta z jednej strony pochodziłby stamtąd, z drugiej – ma to być białko pozyskane z organizmu meduzy – Aequorea victoria. Jest to naturalnie występujące białko, które charakteryzuje jaskrawo zielona substancja fluorescencyjna przy ekspozycji na światło. Callebaut twierdzi, że jest w stanie mieć tę substancję, nie krzywdząc meduzy i nie wpływając na jej populację. Zresztą białko tejże meduzy od dawna jest wykorzystywane w biologii molekularnej komórek (nie wykazuje toksyczności względem żywych organizmów). 

Callebaut w swojej teorii dotyczącej przetrwania ludzkości  zakłada zwrócenie się człowieka ku życiu na wodzie. – By przetrwać, będziemy musieli zawrzeć sojusz z oceanami – oczyścić je z toksyn i spróbować osiedlić się poza stałym lądem – twierdzi architekt. – Wykorzystanie wyspy śmieci, recykling tego, co tam nagromadziło się przez lata, jest moim głównym celem, a w zasadzie marzeniem – mówi. W myśl zasady, którą powtarza na prowadzonych przez siebie wykładach: śmieci, w tym plastik, odbierają życie, ale też mogą je dawać, Callebaut pracuje nad metodami przetwarzania śmieci w surowce budowlane. Jego wizja przyszłości zakłada powstanie społeczeństwa, które na stałe osiedli się na wodzie – tzw. ludzi mórz. Zwolnią oni miejsce na stałym lądzie tym, którzy nie będą w stanie przenieść się w głębiny. Czy planeta odetchnie z ulgą? Miejmy nadzieję. Jednocześnie Callebaut zakłada, że źródła energii niezbędne do zasilania jego osiedli również będą pochodzić z wody – architekt pracuje nad systemem turbin, które pod wpływem prądów wodnych będą generować ruch, co z kolei będzie przekładać się na produkcję energii elektrycznej.

Tak więc zanim zaczniemy pakować walizki, by wraz z Jeffem Bezosem zamieszkać na Księżycu, może lepiej rozważyć kilka innych scenariuszy? Wiele wskazuje na to, że dzięki futurystycznym planom i innowacyjnym rozwiązaniom Ziemia będzie miejscem, gdzie da się żyć i to w całkiem ciekawym trybie: gospodarki o obiegu zamkniętym. Funkcjonowanie bez ciężkiego przemysłu (który zostałby przeniesiony na orbitę) nie wydaje się takim złym pomysłem, prawda? Być może będziemy zmuszeni kupować mniej, ale to również nie wydaje się jakimś tragicznym rozwiązaniem… Może warto przyzwyczajać się do wizji świata, w którym skóry pozyskuje się z ziemniaków, ekrany tabletów to po części przetworzone zniszczone ubrania, a szczęśliwe krowy pasą się na futurystycznych nowoczesnych wyspach powstałych w wyniku recyklingu śmieci?
 

Tekst: Brooke Roberts-Islam