Tekst Marta Szarejko

Artykuł ukazał się lutowym numerze ELLE Polska, w 2017 roku.

Mają szczególną skłonność do gapienia się. W metrze, tramwaju, autobusie albo na ulicy. Jeśli bezwstydnie będą cię obserwować – nie przejmuj się. One po prostu wymyślają, jak ciekawie cię opisać. Pewnie wracają z redakcji, ale nie mogą przestać pracować. Nie jesteś do tego przygotowana, ale udawaj, że tego nie widzisz. A potem im wybacz – to reporterki. 


Prasa
Pierwsza rozbraja mnie tak: – W pracy pomaga moja zwyczajność. Nigdy nie stosuję intelektualnych rozgrywek. Nie jestem też piękną blondynką, która onieśmiela. Może dlatego ludzie zawsze podkreślali, że czują się przy mnie swobodnie i bezpiecznie. A to dla reportera najważniejszy atut. To Justyna Kopińska, reporterka „Gazety Wyborczej”, która zrobiła najbardziej spektakularną karierę dziennikarską ostatnich kilku lat. Najpierw ukazały się jej bestsellerowe książki: „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?” i „Polska odwraca oczy”, a potem sprawy potoczyły się szybko: posypały się nagrody i propozycje pracy. Kopińska została nagrodzona Amnesty International Journalism Award, a potem European Press Prize, ­zwaną europejskim Pulitzerem. – Zajmuję się sprawami związanymi z prawem karnym, sądami i więziennictwem. Dlatego często rozmawiam z osobami, które są ofiarami przemocy i czują się oszukane przez system sprawiedliwości. Nie muszę namawiać ludzi na rozmowę, oni sami się do mnie zgłaszają. Ale już uwiarygodnienie ich słów dla czytelników, czyli dotarcie do osób z wymiaru sprawiedliwości, urzędników, znalezienie konkretnych dokumentów, wymaga ogromnego wysiłku i znajomości prawa. 
Najpierw chciała zostać policjantką śledczą. – W mojej rodzinnej miejscowości często mówiło się o niesprawiedliwości i poczuciu, że jeśli coś złego się wydarzy, to nie można liczyć ani na policję, ani na prokuraturę. Zaczęłam śledzić sprawy sądowe, wyroki, żeby się przekonać, czy faktycznie tak jest. Poza tym już jako dziecko lubiłam programy polityczno-publicystyczne i filmy kryminalne. A najbardziej „Milczenie owiec” – uważałam Clarice Starling za piękną, odważną postać. Na odrabianie lekcji zostawiałam sobie 15 minut dziennie. I tak miałam dobre oceny. Zaczęła studiować socjologię. Przez przypadek na imprezie w akademiku poznała policjanta. – Przegadaliśmy cały wieczór, ale on cały czas opowiadał o swoim rozczarowaniu pracą: o tym, jak wiele rzeczy w policji jest podporządkowane statystykom. Jak tuszuje się różne sprawy. Wróciłam do domu i w zeszycie, w którym spisywałam decyzje życiowe, słowo „policjantka” zamieniłam na „dziennikarka śledcza”. Wciąż interesowała mnie walka ze złem, ale nie chciałam być uwikłana w sieć policyjnych powiązań czy nacisków. Dziennikarz to chyba najbardziej wolny zawód, jaki znam. Twierdzi, że to, że jest kobietą, zdecydowanie pomaga jej w zawodzie. – Tą dziedziną zajmuje się niewiele dziewczyn. Często osoby z wymiaru sprawiedliwości są zaskoczone, że kobieta pisze o najtrudniejszych sprawach, takich jak morderstwa, przemoc, gwałty. A na etapie rozmowy płeć przestaje się liczyć, najważniejsze jest przygotowanie i wiedza. W mojej pracy, jeśli czujesz się pewnie i wiesz, że jesteś równa facetom, to cię szanują. Nie pozwoliłabym sobie na to, żeby zarabiać mniej niż mężczyzna albo żeby mnie gorzej traktowano. Od początku znajduje spektakularne tematy – pisze o wpływowych osobach, którym dzięki kontaktom udało się uniknąć kary. I o tych, które im w tym unikaniu pomagały. Bez przerwy zgłaszają się do niej kolejni bohaterowie. – Ludzie zawsze mi powtarzali, że dobrze się ze mną rozmawia. Dlatego niezależnie od tego, o czym piszę i w którym kraju mieszkam, szybko nawiązuję znajomości. Wielokrotnie miała okazję to sprawdzić – mieszkała w Anglii, Stanach Zjednoczonych i Kenii. W Londynie, po liceum, pracowała jako barmanka i manager recepcji w hotelach. W czasie studiów pisała do polonijnych gazet. W Los Angeles uczyła się pisania scenariuszy. A w Kenii była przewodniczką i pisała opowiadania. – W Nairobi poznałam jedną z najlepszych tenisistek w Afryce, która oprowadzała mnie po niezwykłych miejscach. Raz trafiłyśmy do klubu dla kobiet, które do czwartej rano piły wino i opowiadały różne historie. Robiły to fantastycznie. W Afryce duży nacisk kładzie się na umiejętność opowiadania anegdot – słowa mają znaczenie, są wręcz magiczne. Pisze obrazowo, jej teksty przypominają filmy. Właśnie skończyła scenariusz do filmu, który wyreżyseruje Borys Lankosz. Następne czekają w kolejce. Czy reporterka, która bez przerwy pracuje, ma czas na życie prywatne? – Oczywiście, że tak! I tu bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności: mało sypiam. Jak byłam młodsza, jeszcze w Kalifornii, wystarczały mi trzy godziny. Teraz, w Warszawie – pięć. Wstaję o 4.00, czytam akta, odpisuję na mejle albo pracuję nad tekstami. Potem idę do redakcji, zaszywam się w kącie i dalej piszę. Po południu biegnę na siłownię, a wieczory poświęcam znajomym i przyjaciołom. Mam w życiu dużo szczęścia w sferze prywatnej: nikt mnie nie ciągnie w dół, nikt nie narzeka, że za dużo pracuję. A jak ma się oparcie w bliskich, to śmiało można iść do przodu.

W pracy dziennikarza śledczego - jeśli czujesz się pewnie i wiesz, że jesteś równa mężczyznom - to cię szanują - mówi Justyna Kopińska.


Internet
Druga mówi, że praca dziennikarza nigdy się nie kończy. Wpisanie jej nazwiska do internetu powoduje nie tylko wysyp jej tekstów, lecz także wpisów hejterów. – Interpretuję to tak: jeśli ktoś czyta tekst i nie ma się do czego przyczepić, to zwraca uwagę na wygląd autora. Jak dziennikarz jest mało atrakcyjny, można mu napisać, że jest brzydki. A jak jest atrakcyjny, to pewno głupi – mówi Paula Szewczyk, dziennikarka newsweek.pl. – Pracuję tu trzy lata, więc zdążyłam przeczytać o sobie mnóstwo ciekawych rzeczy. Począwszy od tego, że mam krzywy ryj, przez to, że muszę być słaba w łóżku, a skoro piszę o uchodźcach, to może próbuję przemycić do Polski jakiegoś terrorystę. Po maturze myślała, żeby zostać aktorką, ale szybko się okazało, że nie ma dla niej życia bez literatury. – W szkole aktorskiej w Krakowie zorientowałam się, że to zupełnie nie to. Wychodziłam na scenę i czułam, że jestem przede wszystkim ciałem. A miałam coś do powiedzenia, wolałam, żeby ludzie mnie słuchali. Dałam sobie z aktorstwem spokój. Wyjeżdża do Łodzi i zaczyna studiować polonistykę. Jednocześnie pracuje jako kelnerka. Po trzech latach przyjeżdża do Warszawy, tu kończy studia. – Cały swój wolny czas wykorzystywałam na pisanie. Chciałam jak najwięcej się uczyć, pracować i oswoić miasto. Ale rok po skończeniu studiów ciągle pracowałam w restauracji. Myślałam: „Pięć lat studiów, tony przeczytanych książek, ciągle wysyłam CV i cisza!”. Ale po roku następuje przełom. – Zaczęłam pisać do miesięcznika literackiego „Chimera”, w którym wkrótce zostałam sekretarzem redakcji. I niemal jednocześnie dostałam staż w „Newsweeku”. Miał trwać miesiąc, zostałam pół roku. A potem otrzymałam propozycję pracy w dziale internetowym. Internet daje jej mnóstwo możliwości: robi wywiady, jeździ na konferencje, odwiedza sztaby wyborcze, w błyskawicznym tempie rozbudowuje siatkę kontaktów. Teraz zajmuje się sprawami równościowymi,   zwłaszcza prawami kobiet i osób LGBT. – Nie musiałam specjalnie szukać tematów, przyszły do mnie same. Kiedy byłam kelnerką, nie mogłam się pogodzić z tym, że w czasie sprzątania restauracji koledzy decydowali, że nie będą czyścić toalet, bo to przecież kobiece zajęcie. Wtedy mogłam się buntować, teraz o tym piszę. Oprócz tego, że pisze, regularnie nagrywa wywiady wideo. – Kamera to jednak duży stres. Najgorzej, gdy zapomni się oczywistego nazwiska albo daty. Przytrafiło mi się to ostatnio – od pasa w górę byłam rozluźniona, ale za to nogi zaplątałam w taki supeł, że potem przez kilka dni bolały mnie mięśnie. Jakbym ćwiczyła z Ewą Chodakowską!

Radio
Trzecia jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych głosów radiowych. Cztery lata temu została laureatką Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego przyznawanej przez PAP. To wyróżnienie za reportaż radiowy, ale od czasu do czasu bywa też korespondentką. Na co dzień prowadzi program publicystyczny. Agnieszka Lichnerowicz, dziennikarka Tok FM, zajmuje się tematyką międzynarodową, dlatego często nadaje z zagranicy. – To bardzo wyczerpujące, bo prime time w radiu jest o siódmej rano, czyli trzeba wstać przed czwartą, a potem być na bieżąco przez cały dzień i nadawać do późnych godzin. Czasem z niebezpiecznych miejsc. Przyznaję, że często przed kolejnym wyjazdem za granicę pluję sobie w brodę, że się w to wpakowałam, ale chwilę po lądowaniu przypomina mi się, dlaczego ta praca wciąż mnie kręci. Fascynuje mnie poznawanie innych punktów siedzenia, a przez to i widzenia, inspirują mnie ludzie, których poznaję, i rozmowy z nimi. Pytam o jej najtrudniejszy wyjazd. Agnieszka pamięta mnóstwo szczytów brukselskich, które odbijają jej się czkawką do dziś, kiedy to skomplikowane prawne mechanizmy musiała opisywać w 40 sekund. Ogromnym wyzwaniem była wojna rosyjsko-gruzińska, pierwsza, na którą pojechała. – Ale moment największego strachu przeżyłam w Egipcie, na placu Tahrir. Kobiety, szczególnie Egipcjanki, ale też zagraniczne dziennikarki, padły tam ofiarą przemocy seksualnej.Ja też znalazłam się w wyjątkowo nieprzyjemnej sytuacji. Czułam się tam bardziej zagrożona niż na linii frontu w Doniecku czy Kurdystanie. Na czym polega specyfika reportażu radiowego? – Kiedy reporter radiowy pracuje z dziennikarzem prasowym, wkurzają się na siebie. Bo radiowiec, nawet jak coś wie, musi zapytać bohatera po to, żeby nagrać jego głos. A prasowiec sam może coś zaobserwować i potem to opisać, nie musi o wszystko pytać. W tym sensie praca nad reportażem radiowym może być frustrująca.Kiedyś robiła materiał o suszy w Kenii. I strasznie zależało jej na tym, żeby przekazać słuchaczom bezmiar tej pustyni i dokuczliwość upału, który sieje spustoszenie. – To było niebywale trudne, bo starałam się skonstruować materiał na podstawie wypowiedzi swoich bohaterów, ale dla nich pustynia była czymś oczywistym. Nie mogłam wyciągnąć z nich żadnej obrazowej wypowiedzi, dzięki której polski słuchacz mógłby sobie tę suszę wyobrazić. Chyba mi się nie udało.  Co w tym zawodzie budzi największą frustrację? – Chyba próba opisania ludzkich tragedii, np. w Donbasie, i przekazania tego ludziom w Polsce, którzy są zajęci swoimi problemami. Reporter ma poczucie, że jest świadkiem historycznych wydarzeń, a od wydawcy słyszy, że ludzi w Warszawie emocjonuje pożar mostu Łazienkowskiego. Z jednej strony to zrozumiałe, z drugiej irytujące. Odreagowuje, oglądając amerykańskich komików, przełamujących schematy i pokazujących pułapki, w które wpadają dziennikarze w opowiadaniu o świecie. – Oni to bardzo dobrze punktują i mogą sobie pozwolić na skróty myślowe, dowcipy i obrazoburstwo. To bardzo odświeżające.

Telewizja
Czwarta miała pracować w PR-ze kryzysowym, ale szybko zmieniła zdanie. Monika Krajewska, reporterka „Faktów”, studiowała nauki polityczne. Już na drugim roku zaczęła pracować. – Interesował mnie PR, który w Polsce dopiero raczkował. Chciałam doradzać firmom albo politykom w momencie, kiedy ich wizerunek legł w gruzach – to trudna, ale niewiarygodnie opłacalna działka i wymaga cech i umiejętności, które mam. Na przykład wysokiej odporności na stres i rozsądnego myślenia w obliczu trudnych sytuacji. Ale zrozumiałam, że bardziej niż wizerunek polityków ciekawi mnie świat. Postanowiła spróbować w telewizji, dostała staż w „Faktach”. I mniej więcej trzeciego dnia wiedziała, że to jest to. – Taką pracą ciężko się znudzić, codziennie zajmujesz się czymś innym. W poniedziałek wojną w Syrii, a we wtorek rozwodem Angeliny Jolie z Bradem Pittem. 
Dwie sytuacje utwierdziły ją w tym, że świetnie wybrała zawód. Pierwsza, kiedy poleciała do Iranu robić reportaż. Miała wizę na trzy dni, została tydzień. Była pod ścisłą obserwacją irańskich służb. – Ale wszystko poszło doskonale. Pamiętam moment, kiedy stoję na największym bazarze w Teheranie – dookoła ludzie niosący dywany, przyprawy, kwiaty, koło mnie mój operator, fantastyczny kompan w tej wyprawie,  i myślę: „To niesamowite, nie mogłam wybrać lepiej!”Drugi raz poczuła to w Londynie. – Robiłam relację z premiery „Gwiezdnych wojen”. Kocham ten film i to było spełnienie moich dziecięcych marzeń. Takie tematy mnie relaksują – jeśli przez 10 dni zajmuję się piekłem w Syrii, oglądam zdjęcia wyciąganych z gruzowisk zwłok, martwych dzieci i matek nad grobami, to po tym zajęcie się życiem Kim Kardashian może byś prawdziwym oddechem. Praca reportera jest jej sposobem na życie. – Trzeba się do tego przyzwyczaić, bo zdarza się, że pracujemy przez kilka tygodni po kilkanaście godzin dziennie. To zależy od tego, co dzieje się na świecie. Tych wydarzeń jest tak dużo, że wszyscy musimy być na pokładzie. Nieistotne, czy mamy urodziny, są święta, weekend, czy wolny dzień. Po jakimś czasie wracasz do domu i się zastanawiasz: „Jak to możliwe, że już jest grudzień?!”. Ale szybko przestajesz to roztrząsać, bo znowu chcesz odkrywać świat i zacierasz ręce np. na myśl o wyborach w Stanach. Czeka cię przecież kilka ciekawych miesięcy, kiedy będziesz tłumaczyć widzom, jak wygląda świat po wygranej Donalda Trumpa. I sama będziesz się tego uczyć. A to w naszym zawodzie najważniejsze, prawda?