Ania, fotografka, 33 lata

Rozstałam się z chłopakiem tuż przed trzydziestką. Po 10 latach. I to był dla mnie mentalnie powrót do liceum: moje przyjaciółki, które wcześniej długo były same, teraz tkwiły w stałych związkach, niektóre miały już dzieci. A ja nagle zostałam sama. Dopiero po roku spróbowałam się z kimś spotkać, ale nie było w tym już młodzieńczej ekscytacji, bo po pierwsze, trochę już byłam poturbowana i zmęczona, a po drugie – cyniczna. Mimo to kompletnie nie nadaję się do one night standów, więc zaczęłam umawiać się ze znajomym znajomych. Trwało to kilka miesięcy, ale w ogóle nie miało potencjału związku – ani z mojej, ani z jego strony. To był idealny układ, symetryczny emocjonalnie, nikt nikogo nie krzywdził, ale też niczego nie oczekiwał. Poza tym ta relacja w żadnym stopniu nie była brutalna: nie było tak, że tylko chodziliśmy z sobą do łóżka – zdarzało nam się wychodzić do kina, na imprezy, nie kryliśmy się z tym. Ale też nie planowal iśmy ślubu. W końcu rozeszło się to po kościach. I wtedy wkroczył Tinder.

W przeciwieństwie do innych aplikacji czy stron internetowych Tinder jest odciążony, jeśli chodzi o tabu i obciachowość. W ogóle nie mam poczucia, że to narzędzie do szybkiego seksu. Ja przynajmniej go nie miałam, no ale każdy znajduje to, czego chce, bo na Tinderze są absolutnie wszyscy. Trafiałam na same fajne osoby, ominęły mnie upiorne randki z chłopakami, którzy np. mówią wyłącznie o sobie albo wyglądają zupełnie inaczej niż na zdjęciu. Jedyna forma przykrości czy rozczarowania, która mnie przez tę aplikację spotkała, była zaskakująca. Łapałam momenty przygnębienia, kiedy widziałam się z chłopakiem obiektywnie fajnym: inteligentnym, zabawnym, przystojnym, z którym świetnie mi się rozmawiało, a jednocześnie żegnaliśmy się, wiedząc, że więcej się już nie spotkamy. Bo nie było tzw. chemii. Taka dodatkowa przeszkoda, ryzyko, że nawet jeśli znajdziesz kogoś wspaniałego, to on i tak może ci być obojętny. Umiem spotykać się z maksimum trzema chłopakami w miesiącu, a potem i tak jestem wyczerpana energetycznie. Mam wrażenie, że trzeba mieć specyficzny rodzaj siły czy temperamentu, żeby umawiać się częściej. Być może jeśli ktoś jest ekstrawertykiem, kocha rozmawiać z ludźmi na przystankach autobusowych i w windzie, może umawiać się z kimś nowym codziennie. 

Ja męczę się w small talkach, wkładam w nie pewien wysiłek, więc muszę mieć naprawdę dobry humor, żeby pójść na randkę z kimś obcym. Mroczna strona Tindera to łatwość w odrzucaniu ludzi. Bez żadnej odpowiedzialności można zniknąć. Najbardziej zaskoczyła mnie chyba arogancja niektórych facetów wyłaniajaca się z ich profili. Pisza np.: „Księżniczkom dziękujemy”. Albo: „Jeśli nie jesteś ładna i mądra, nie trać mojego czasu”. Zastanawiam sie, czy są dziewczyny, które na coś takiego odpowiadają? Dla mnie to kompletnie niezrozumiałe – po co używać takiego języka? I czego taki facet tam szuka? W rzeczywistości mniej jest w facetach tej bezczelności, a więcej blazy. Mają takie podejście, że jak nie ta, to inna. Nie starają się, nie chce im się. Nie mam takich oczekiwań, że ktoś od razu przyjedzie do mnie z kwiatami, ale też nie chcę czuć na drugiej randce, jakbyśmy siedzieli w dresie, z browarem przed telewizorem. Są wiecznie zmęczeni, zamknięci w schemacie. I już nawet nie czują, jak ostentacyjnie to brzmi, kiedy mówią, że wieczorami siedzą w domu, grając w gry i towarzyszy im pudełko pizzy. A rano idą do korpo. Wysnuwa się z takich randek obraz absolutnej, stereotypowej, filmowej, miejskiej samotności. A przecież one są po to, żeby się otwierać!