Oscar Dąbkowski: Podobno dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają. A my, jakby na przekór, spotykamy się, żeby o nich pogadać…

Dr. Mateusz Grzesiak: To powiedzenie powstało w brytyjskiej elicie, więc ta akurat mogła sobie pozwolić na nierozmawianie o nich, bo je miała. Od urodzenia i często bez wysiłku. Dotyczyło to prawdopodobnie etykiety postępowania, np. nierozmawiania o nich przy osobach postronnych.  My natomiast o pieniądzach rozmawiać musimy, z różnych powodów. Po pierwsze, one są pierwszym powodem kłótni małżeńskich - gdy więc się o nich nie rozmawia, mamy gwarantowane spory. Po drugie, Polacy nie umieją o nich rozmawiać - według badań połowa się tego wstydzi, co trzeci czuje dyskomfort, a co piąty boi. Po trzecie, blisko połowa Polaków nigdy nie poprosiła o podwyżkę, co pokazuje, że brak rozmowy o nich hamuje rozwój kariery. Po czwarte, każdy pieniędzy potrzebuje i ich używa, więc musi umieć nimi zarządzać - bez rozmów się tego nie nauczy. Po piąte, istnieje korelacja pomiędzy pieniędzmi i szczęściem - do pewnego momentu pieniądze dają szczęście, a potem - gdy się je ma - przestają.

No dobrze. Załóżmy, że jednak trochę ich na swoim koncie mam. Kiedy mogę powiedzieć, że jestem w dobrej sytuacji finansowej?

Zależy jak na to spojrzymy. Zacznijmy od zewnętrznego punktu odniesienia. Zamożność według KMPG zaczyna się od 7100 brutto i takich osób jest 1.1 miliona w Polsce. Ludzi bogatych, zarabiających 20 tys. brutto, jest w kraju ponad 160 tysięcy. Dochody powyżej miliona rocznie zadeklarowało 20 tysięcy osób. Jest jeszcze wewnętrzny punkt odniesienia, bo to, że ktoś zarabia dużo nie oznacza, że żyje na dobrym poziomie materialnym. Przychody to nie zysk, więc dużo zarabiający i jednocześnie dużo wydający nie jest w dobrej sytuacji finansowej. Ktoś, kto zarabia tyle, ile potrzebuje, powie, że jest w dobrej sytuacji finansowej, choć być może żyje skromnie. W takim przypadku to kwestia własnej interpretacji.

A kiedy podczas gromadzenia majątku powinniśmy powiedzieć sobie „Stop, dosyć, wystarczy”?

To zależy od tego, jakie są cele gromadzącego. Co chce sobie kupić? Jakie ma plany na przyszłość? Gdzie zamierza żyć i ile wydawać? Czy gromadzi dla siebie czy też dla innych? Czy mowa o majątku prywatnym czy planach biznesowych? Pieniądze to środek do określonego celu i dopiero znając odpowiedzi na powyższe pytania możemy podejść do nich tak, jak powinniśmy - ekonomicznie. Jeśli ktoś wie, że chce mieć ładny dom w Konstancinie, to po sprawdzeniu ceny będzie wiedział, ile musi jeszcze zgromadzić. I nie jest zawsze prawdą, że im więcej tym lepiej, bo nie jesteśmy w stanie oddzielić aspektów ekonomicznych od psychologicznych. Znane są przypadki osób gromadzących pieniądze i wpadających w nałogi, rozbijających rodziny, tracącymi je na potęgę. Warto więc przestać gromadzić, gdy jakość naszego życia spada zamiast rosnąć.

Stąd pewnie ciągle rosnąca popularność minimalizmu. Ale zmieńmy wątek. O pieniądzach można rozmawiać na dwóch płaszczyznach. Zawodowej i prywatnej. Zacznijmy od tej pierwszej. Sytuacja zawodowa: idę po podwyżkę. Jak mam o nią poprosić, żeby ją dostać? 

Po pierwsze, w ogóle pójść - jak wspomniałem, połowa Polaków tego nigdy nie zrobiła. Po drugie, przygotować się merytorycznie - znać widełki płacowe na tym samym stanowisku. Po trzecie, znaleźć przekonujące powody by podwyżkę dostać - szef ją chętnie da, gdy dostanie coś w zamian. Po czwarte, wziąć pod uwagę, w jakiej kondycji znajduje się aktualnie pracodawca i ocenić, czy to dobry moment. Po piąte, przygotować się psychologicznie, pod kątem emocji, perswazji, negocjacji.

Zgaduję jednocześnie, że pozycja roszczeniowa nieszczególnie mi w tej sytuacji pomoże…?

Postawa roszczeniowa to strata czasu. Taki pracownik nie jest atrakcyjny, bo irytuje pracodawcę.