GRAŻYNA PLEBANEK, pisarka

Rozmawiam z przyjaciółką 

Kiedy sprawy są trudne, ale wiadomo, o co w nich chodzi, staram się brać byka za rogi. Gorzej z tymi szemranymi, mniej określonymi. W moim zawodzie, z definicji narażonym na uwagi innych, krytyka zdarza się bardzo często. Kiedy moja sztuka „Pani Furia” dostała dwie nagrody i została wystawiona na deskach Wrocławskiego Teatru Współczesnego, ktoś przysłał mi SMS, gratulując: „…tej twojej przygody z teatrem”. Infantylizowanie pracy twórczej jest nagminne. Przez wiele lat nie reagowałam na taką bierną agresję, ale teraz mówię, co myślę, żeby nie trzymać w sobie trucizny.

Kiedy ktoś mnie zdenerwuje, a nie mogę mu odparować, natychmiast dzwonię do przyjaciółki (w tej roli występuje też mój partner, chyba że to on mnie akurat wkurzy). Ona daje mi się wygadać, potem solidarnie nadajemy na wredną osobę. Już po kilku minutach jest mi lżej.

A jeśli nie da się porozmawiać, skaczę na skakance, żeby wyrzucić złość w ruchu. Od lat uprawiam boks, który wbrew pozorom wcale nie służy do mściwego bicia. Tam się jest z sobą, a nie z fantomami złośliwców. Ruszam się, wtedy moje ciało pozbywa się toksyny.

 

AGNIESZKA PODSIADLIK, aktorka

Wychodzę pobiegać

Żeby poradzić sobie ze stresem, najlepszy jest spacer. I bieganie. Taki ruch powoduje, że łatwiej jest mi odłączyć się od myśli. Bieg jest jak prysznic – z każdym krokiem zmywam kolejne myśli, pozbywam się ich. Jestem tylko w tym jednym miejscu. Obserwuję krajobrazy, patrzę na twarze ludzi, których mijam – wszystko się zgadza, jestem spokojniejsza. 

Pomaga mi też praca. Spektakle czy plan zdjęciowy działają na mnie oczyszczająco. Może dlatego, że dbam o równowagę, nie robię zbyt wielu rzeczy naraz.

A potem, dla odmiany, nicnierobienie. Kiedy jestem w stresie, mój wewnętrzny rytm bywa intensywniejszy od tego, co akurat dzieje się na zewnątrz. Warto wtedy zmienić perspektywę, kontekst, zdystansować się. Wyjść ze środka wydarzeń i przyjrzeć się temu, co nas stresuje. Obserwować, jak myśli przechodzą, płyną, znikają. To uwalniające.

 

JOANNA CZECZOTT, reporterka

Piszę do siebie list

Czasem zdarzają mi się tragikomiczne wpadki: niby nic strasznego, ale czujesz, że nie panujesz nad swoim życiem. Pamiętam, jak po narodzinach dziecka mieliśmy z mężem pierwsze wyjście, na ślub i wesele znajomych. Żadna z babć akurat nie mogła zająć się naszym synem. Zaangażowaliśmy koleżankę, która przyszła na noc ze swoimi dziećmi – dla niej to było wielkie przedsięwzięcie. Wyszliśmy wystrojeni i szczęśliwi, po czym okazało się, że nie byliśmy zaproszeni. Mąż się pomylił – dostaliśmy wiadomość przez internet, do niej był załączony link, którego nie otworzył. Dodatkowo to nie było wesele w klubie, gdzie wszyscy się bawią, tylko zasiadane, przy stołach z plakietkami. Było mi tak głupio! Nie tylko tam, ale też przed koleżanką, która została z dziećmi. Czułam, że moje życie ucieka gdzieś daleko. Takie wydarzenia udaje mi się oswoić, kiedy zaczynam się z nich śmiać. Daję wtedy sobie samej sygnał, że to nie miało na mnie wpływu. Opowiadam też o tym znajomym  
w ramach anegdoty, żartu.

Z frustrującymi sytuacjami radzę sobie przez ich opisanie – wyrzucam z głowy to, co mnie męczy. Tak, dosłownie je opisuję, w liście lub po prostu w pliku tekstowym. Gdy piszę, ustawiam się na zewnątrz, co pozwala złapać dystans, zobaczyć wszystko w szerokim kadrze. Ułatwia mi to zrozumienie, co się naprawdę stało. Jednocześnie słowo daje mi możliwość odegrania się w wyobraźni – mogę coś podkręcić, zajadowicić, mogę być złośliwa. Bieganie, pływanie czy picie alkoholu to nie są moje sposoby na wyjście z trudnej sytuacji. To u mnie nie działa. A dotknięcie słowem tak.

 

SYLWIA KUBRYŃSKA, pisarka, felietonistka

Znikam na chwilę

Podczas pracy nad książką zawsze mam moment totalnego upadku, uderzenia o dno, psychicznego załamania. Pisanie ostatniej było szczególnie trudne, bo jej tematem jest macierzyństwo. Ostatnio poradziłam sobie z kryzysem tak, że na dwa tygodnie kompletnie się odcięłam, wyjechałam. Akurat znajomy zaprosił mnie do domu na Mazurach. Dzień przed wyjazdem dowiedział się, że mam kryzys, że romantyczna wizja pisarki, która zalegnie w jego domu i będzie pisać, pisać i pisać, ma się nijak do rzeczywistości. Więc stwierdził, że jednak mnie nie zaprasza. Z odsieczą przyszła dziewczyna mojego syna: dała mi klucze do swojego mieszkania w bloku w Świeciu. Spędziłam tam przepiękne dwa tygodnie. Odzyskiwałam równowagę dzięki drobnym rzeczom, takim jak basen, spacery, kawiarnia. Trochę pisałam. Było wspaniale. Kobietom się wydaje, że jeśli wyjadą na kilka dni, to świat się zawali. Najważniejsza jest moja potrzeba – nie mogę dać energii, której sama nie mam. Nie mogę się wytracać, bo zniknę.

 

GABA KULKA, piosenkarka

Nawiązuję kontakt z ludźmi

W chwilach, kiedy krzyżują się: brak snu, nadmiar pracy, zmęczenie macierzyństwem, inne narastające frustracje, najbardziej pomaga mi interakcja z ludźmi. To nie jest oczywiste, bo jestem nietypową introwertyczką: bywa, że buzia mi się nie zamyka, ale z drugiej strony – w zbyt licznym towarzystwie przestaję się odzywać i chowam się w kącie, psychicznie wyczerpana. Jednak w sytuacji, kiedy nie daję rady, to mój najpewniejszy sposób na odzyskanie energii. I nie musi to być spotkanie z kimś bliskim. Kiedyś kompletnie niewyspana jechałam tramwajem. Było zimno. W ręku trzymałam termiczny kubek z kawą. Z tramwaju jadącego w przeciwnym kierunku wysiadła dziewczyna, która miała prawie taki sam. I była tak samo zmęczona. Uśmiechnęłam się i wzniosłam kubek w geście „na zdrowie!”. Poprawiło nam to obu nastrój w sekundę. Ona zaczęła się strasznie śmiać, a mnie to małe wydarzenie niosło chyba przez tydzień. Zawsze się okazuje – i za każdym razem jest to dla mnie duże zaskoczenie – że sensowne spotkanie z drugim człowiekiem potrafi mi podnieść nastrój o połowę.

 

BARBARA WROŃSKA, piosenkarka

Wyruszam w muzyczną podróż wspomnień

Najbardziej pomaga mi tworzenie muzyki. I słuchanie jej. Jest taka płyta, która działa zawsze: to „24–25” Kings of Convenience. Słucham jej zapętlonej, bo przenosi mnie w dobry czas: mojej pierwszej samodzielnej podróży do przyjaciółki, do Izraela. Na co dzień jej nie włączam, tylko kiedy dzieje się coś złego, i natychmiast przypominam sobie, że czułam się wtedy wolna i beztroska. Tu kończyła się zima, tam już była wiosna, wszystko kwitło, jedzenie pachniało przyprawami. To wspomnienie dodaje mi otuchy i ta płyta też. Są na niej subtelne, przepiękne piosenki o sytuacjach kryzysowych – kiedy stajesz na rozstaju dróg i nie wiesz, dokąd iść. A poza tym w trudnych chwilach zawsze pomaga mi zrobienie czegoś dla kogoś. Na przykład obiadu dla rodziny. Kiedy widzę ich radość z dobrego jedzenia, moje smutki i gorycze mijają.

 

ALEKSANDRA JUSTA, AKTORKA

Myślę tylko o tym, co jest teraz

Premiera teatralna zawsze stresuje, na szczęście potrafię nad tym zapanować. Pomagają mi medytacja, pływanie, rower – endorfiny, które się wyzwalają dzięki ćwiczeniom fizycznym. Ale na większy stres, ten, z którym mam do czynienia na co dzień, wino i ruch nie pomogą. Jakiś czas temu usłyszałam o kursie redukcji stresu. Zainteresowało mnie pojęcie mindfulness, czyli uważności. To odwrotność multitaskingu, do którego tak bardzo jesteśmy przyzwyczajone. Kończę właśnie kurs nauczycielski – uczę się świadomie koncentrować tylko na tym, co jest teraz. Siedzenie z grupą ludzi, kiedy nie trzeba nic mówić, można tylko pomedytować, daje fantastyczne efekty. Wychodzę z zajęć i łapię się na tym, że przecież nigdzie nie muszę się spieszyć. W stresie człowiek działa, jakby był w tunelu, ma ograniczone pole widzenia. A jeśli przyjrzy się emocji, w której tkwi, opisze ją, zastanowi się, czym się stresuje, może zaczekać, aż ona minie.

 

Wysłuchała Marta Szarejko