Wszystko zaczęło się od filmu. Kilka lat temu Paolo Genovese zrealizował obraz „Perfetti sconosciuti”, czyli „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”, w którym grają m.in. rewelacyjne Alba Rohrwacher i Kasia Smutniak oraz znakomici Marco Giallini i Valerio Mastandrea. Jest to opowieść o relacjach między przyjaciółmi z jednej paczki. Wspólne spotkanie przy kolacji i idiotyczna „gra w telefony”, która jest hardcorową odmianą młodzieżowej gry w butelkę, przeistacza się w kaskadę wyrzutów, intymnych wynurzeń, rozdrapywania małżeńskich i przyjacielskich ran. 

Większość z nas funkcjonuje w „paczkach” przyjaciół. Wygląda to tak: znamy się od dzieciństwa, część z nas miała ze sobą romanse, niektórzy nawet się pobrali i mają dzieci. Spotykamy się bardziej z przyzwyczajenia niż z sympatii. Wydaje nam się, że – z racji tego, że znamy się tak długo – wiemy o sobie wszystko. Nie rozmawiamy ze sobą, za to o sobie mówimy znacznie za wiele. Wymieniamy informacje. Czasem spotykamy się na zakupy lub sport. Jeździmy na wspólne weekendowe wypady lub wakacje, z których wyklucza się, w zależności od opcji, tych z dziećmi lub tych bez dzieci. Znamy swoich rodziców i rodziny. Wydaje nam się, że żyjemy w dużej zażyłości. Tylko… czy to na pewno jest przyjaźń? 

Kiedy zedrzemy z wizerunku naszej paczki wierzchnią, lukrowaną warstwę, to okazuje się, że nasze przyjacielskie relacje nie są wcale takie piękne. Zazdrościmy sobie, konkurujemy ze sobą, obgadujemy, nie lubimy. Jesteśmy ze sobą siłą rozpędu. Jak w związku. Z wygody. Z konformizmu. Ja sam zdałem sobie sprawę kilka lat temu, że przynależność do takiej paczki (nie)przyjaciół więcej mi zabiera niż daje. Zbyt dużo wiedziałem o tych ludziach, męczyła mnie ich nieszczerość, małe tajemnice, które nas bardziej krępowały niż scalały, romanse, o których nie mogłem mówić, brak pomocy w sytuacji, kiedy była naprawdę potrzebna. Dziś wiem, że „paczki” przyjaciół to literacka fikcja. Ale jeśli komuś pasuje życie w takiej ułudzie, to proszę bardzo. 

Film Genovese stał się hitem na całym świecie. W zeszłym roku na ekrany kin weszła również polska wersja filmu, pod tytułem „(Nie)znajomi” w reżyserii Tadeusza Śliwy. Był to jeden z najchętniej oglądanych filmów 2019 roku. Łącznikiem między polską a włoską wersją była Kasia Smutniak. Oprócz niej w polskim obrazie za grała plejada gwiazd, w tym: Kot, Simlat i Ostaszewska, ale i tak całą pulę uwagi widzów zgarnęła Aleksandra Domańska, której Bianca była najsilniej zarysowaną postacią. 

Odkąd w kinach pojawiła się włoska wersja, w środowisku aktorskim przebąkiwano, że dobrze byłoby z filmu zrobić spektakl teatralny. Co rusz pojawiały się informacje o tym, kto kupił prawa do wystawienia sztuki na podstawie filmu w Polsce, gdzie będzie grany, kto go wyreżyseruje, kto w nim wystąpi. Wszyscy wiedzieli bowiem, że spektakl „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” może być frekwencyjnym hitem. Niemalże rok temu rozpoczęto próby do spektaklu, a pół roku temu odbyła się premiera. Niestety z powodu lockdownu był to falstart. Zaraz po premierze zakazano wystawiania spektakli, zamknięto teatry, a aktorów i twórców teatralnych wysłano na długi bezpłatny urlop. 

Jednak w myśl zasady „co się odwlecze, to nie uciecze” spektakl „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” w reżyserii Marcina Hycnara uświetnił właśnie premierę nowej teatralnej sceny produkcyjnej kooperatywy SPEKTAKLOVE. Scena znajduje się na prawym brzegu miasta w Małej Warszawie. Ale mam bardzo dobrą wiadomością dla widzów, którzy nie mieszkają w stolicy: sztuki wyprodukowane przez SPEKTAKLOVE będzie można zobaczyć w całym kraju.

Wróćmy jednak do spektaklu Hycnara. Trudno sobie wyobrazić lepszą inaugurację sceny niż „Dobrze się kłamie”. Widzowie zgotowali aktorom owację na stojąco! W pełni zasłużenie. Scenariusz filmu Genovese na polski zaadaptował Bartosz Wierzbięta, który jest jedynym w swoim rodzaju mistrzem, gwarantem sprawnych dialogów. Drugi mistrz to Marcin Hycnar, reżyser. Nie od dziś jestem wielkim fanem tego, co reżysersko (aktorsko również) ma do zaproponowania. Jest niezwykle sprawny. Aktorzy bardzo lubią z nim pracować, a widzowie od razu zatapiają się w świecie, który dla nich przygotował. Jest szalenie bystry, inteligentny, ma bardzo dobry gust i idealnie prowadzi aktorów. Zrobienie w teatrze sztuki, w której główną rolę gra stół, jest nie lada wyzwaniem. Reżyserowi w jego wizji ogromnie pomógł Wojciech Stefaniak – scenograf. Przy pomocy paru magicznych sztuczek i wsparciu Karoliny Gębskiej – reżyserki światła, stworzył uroczy klimat bogatego mieszkania, a widzowie mogą śledzić losy bohaterów na kilku planach: salonu, kuchni, balkonu, a nawet łazienki! 

Nie byłoby jednak aplauzu publiczności po spektaklu, gdyby nie – nomen omen – zgrana paczka aktorów. Obsada w większości jest podwójna. Pozwolę sobie opowiedzieć o tych, których widziałem na scenie, będąc jednocześnie przekonanym, że druga obsada w niczym nie odstaje od tej, którą udało mi się zobaczyć. 

Motorem napędowym spektaklu jest bez wątpienia Szymon Bobrowski, grający Peppe. To niezwykle charyzmatyczny aktor, którego pamiętam z pięknych czasów Teatru Powszechnego w Warszawie, a jego role w „Dotyku” Marka Modzelewskiego w reżyserii Bogajewskiej czy w „Kto się boi Virginii Woolf?” Albeego w reżyserii Pasikowskiego zostaną ze mną na zawsze. Bobrowski na scenie jest jak walec – w dobrym tego słowa znaczeniu. Idzie po swoje i kto za nim nie zdąży, ten zginie. Doskonale wtóruje mu Przemysław Sadowski (na roli z Bartłomiejem Topą), aktor zna-ko-mi-ty, niezwykle obecny na scenie. Grany przez niego Lele przez przypadek i wskutek własnej intrygi staje się sumieniem całego towarzystwa.

Wspaniali są też Piotr Grabowski (na zmianę z Marcinem Perchuciem), grający wycofanego Rocco i Wojciech Zieliński, który dla odmiany gra żywiołowego Cosimo. Mam wrażenie, że energia panów nieco spycha na dalszy plan Anitę Sokołowska, grającą Evę i Katarzynę Kwiatkowską grającą Carlottę. A może taki był zamysł reżysera? Ja jednak namawiałbym obie panie do silniejszego zaakcentowania swojej obecności, tym bardziej, że obie są bardzo utalentowane i w niczym nie odstają swoim kolegom aktorom. Tym bardziej, że nie ma co liczyć, podobnie jak w realnym życiu, że panowie w czymkolwiek odpuszczą.

Trzecią, kobiecą postacią w sztuce jest Bianca. W oglądanym przeze mnie spektaklu swoją premierę grała Magdalena Lamparska, która występuje w dublurze z Olgą Bołądź. Bardzo się cieszę, że Lamparska znalazła swój własny pomysł na Biancę – różny od kreacji Rohrwache i Domańskiej. Bianca stworzona przez Lamparską jest czysta, nieskażona, naiwna. Ale nie ma w tej naiwności głupkowatości. Jest świeżość i naturalność, która kontrastuje ze zgnilizną moralną pozostałych członków grupy przyjaciół. Magdalena Lamparska weszła w zgraną paczkę aktorów bez kompleksów, podobnie jak jej bohaterka w paczkę starych znajomych. Gra pysznie, wygląda zjawiskowo. Odnoszę wrażenie, że ma teraz wspaniały, twórczy czas. Życzę jej, żeby sięgała po najwyższe laury i pracowała z najlepszymi reżyserami. Zasługuje na to!

fot. Bartek Warzecha

„Dobrze się kłamie” to znakomita porcja dobrej zabawy, ale też wielkie lustro, które reżyser postawił przed każdym z nas. Co w nim dojrzymy? Na ile przejmiemy się zobaczonym przez nas wizerunkiem? Czy zweryfikujemy coś w naszym społecznym wyglądzie? To zależy tylko od nas. Teatr może wiele zmienić, ale samych siebie możemy zmienić tylko my.

  • DOBRZE SIĘ KŁAMIE
  • przekł. Bartosz Wierzbięta
  • reż. Marcin Hycnar
  • Mała Warszawa, SPEKTAKLOVE

ZOBACZ: Filmy dla mężczyzn: najlepsze męskie kino [RANKING]

CZYTAJ TEŻ: Najlepsze seriale komediowe: TOP 10. Te produkcje bawią do łez i zaskakują

WIĘCEJ O PREMIERACH TEATRALNYCH: Zabawa w niedomówienie, czyli „Trzy dni deszczu” w Teatrze WARSawy [RECENZJA]