1991 rok. „Thelma i Louise”, pierwszy film drogi z udziałem kobiet, podbija serca widzów na całym świecie fot. East News

Przyczyna? Według Foster kobiety dały sobie wmówić, że ktoś wie lepiej, jaki rodzaj kina je interesuje. Co więcej, producenci filmowi nie mają przekonania co do tego, że aktorka lub reżyserka pociągnie za sobą tłumy. Za każdym razem musi wykazać, że wygeneruje zysk. – Jak to udowodnić? – pytała retorycznie Foster. – Nikt nie prosi mężczyzn o dowody ich sukcesu przed jego osiągnięciem – ironizowała. – Dałyśmy się przekonać, że lepiej, gdy decydują za nas mężczyźni, bo to oni znają nasz gust filmowy. Nie znają. Za to bardzo chcę go kształtować. Niedawno zrealizowałam thriller sensacyjny. Trzech z czterech producentów, do których zgłosiłam się po wsparcie, zapewniło mnie, że rozważa moją propozycję, o ile zamienię gatunek na komedię romantyczną, bo to pewniejszy format w kinie tworzonym z myślą o kobietach. Tylko dlatego, że jestem kobietą moje kino automatycznie jest definiowane jako to dla kobiet? Czy to oznacza, że większość filmów jest dla mężczyzn, bo ich autorzy to mężczyźni? Śmieszny wniosek w branży, w której ponad połowę widowni stanowią kobiety! 

Aktorka Chloë Sevigny przyjechała do Cannes ze swoim krótkometrażowym filmem „Kitty” (to jej debiut reżyserski). Mówiła: – Wielokrotnie na planie spotykałam się z sytuacją, w której kobieta podnosząca głos lub wdająca się w sprzeczkę, gdy się z czymś nie zgadza, jest uznawana za histeryczkę. Jej zdaniem w konsekwencji dziewczyny nie angazują się potem w żadne konflikty ani dyskusje z obawy przed tym, że nie zostaną ponownie zatrudnione. – Chciałabym, by w tym biznesie zezwalano im na to samo co mężczyznom, aby skala ocen była dla wszystkich jednakowa – podkreślała Sevigny. Przyznała też, że długo zwlekała, nim stanęła za kamerą: – Wydaje mi się, że budowanie i umacnianie wiary w siebie i w to, że ma się coś do zaoferowania światu, trwają dłużej u kobiet niż u mężczyzn. Tracimy czas na mnóstwo wątpliwości. To oczywiście kwestia wychowania i obyczajowości, ale kobieta zwykle musi zmierzyć się całą masą leków narzuconych przez normy i system, w którym żyje. Mężczyzna nie pokonuje tego typu barier. 

Już pierwsza edycja cyklu „Women in Motion” z 2015 roku była powiewem świeżości, chociaż Thierry Fremaux, dyrektor festiwalu, spotkał się z falą krytyki. Zarzucono mu, że podpina się pod modne feministyczne hasła, by festiwal jawił się jako impreza na czasie. Tymczasem, chcąc wziąć w niej udział, trzeba podporządkować się bardzo określonemu wzorcowi kobiecości. Jeszcze w zeszłym roku Emily Blunt, gwiazda konkursowego filmu „Sicario” Denisa Villeneuve’a, wyrażała głośno swój sprzeciw wobec restrykcyjnych zasad, według których na galowe pokazy aktorki, reżyserki i producentki obowiazkowo muszą wkładać szpilki. 

– Znam mnóstwo kobiet, które ze wzgledów zdrowotnych nie mogą chodzić w butach na obcasach. Czy to je dyskwalifikuje jako widzów? – pytała, choć sama nie miała odwagi wyłamać sie z dress code’u. Zrobiła to w tym roku Julia Roberts, gwiazda filmu „Zakładnik z Wall Street” w reżyserii Jodie Foster. Amerykańska aktorka przybyła na czerwony dywan… boso. „Czy na pewno mogę wejść?” – pytała zakłopotanego ochroniarza z niewinnym uśmiechem (oczywiście nikt nie zatrzyma Julii Roberts…). Jodie Foster pękała z dumy, a partnerujący obu artystkom George Clooney tłumaczył, że ma… niewyszorowane pięty, dlatego przyszedł w butach. 

Całe zdarzenie celnie skomentowała Juliette Binoche, która także była tegorocznym gościem „Women in Motion”. – Myślałam, że Europa oprze się chorobie idealnego stroju, urody, uśmiechu, zachowania – mówiła z rozczarowaniem. – Ameryka ma swoją poprawność, czasami mi się wydaje, że wręcz nadpoprawność. Gram w filmach, więc wiem, co to znaczy iluzja. Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek wcześniej – czyli w latach, gdy byłam młoda i mogłam się na to nabrać – czuję się zakładniczką jakiegoś przedziwnego systemu. Wszędzie czytam, że to na mnie chodzą tłumy do kina, że to ja generuję sukces filmu. Jeśli jestem siłą napędową, to dlaczego pozostawia mi się tak niewielkie pole do decyzji? Zaczynam wręcz brzydzić się tego, co osiągnęłam, wiedząc, jak niewiele ode mnie zależy. To nie jest mój triumf, moje wybory, moje pole bitwy. A jednak jest to zawód, który wykonuje od lat, który kocham, spełniam się w nim. Jak ochronić siebie w tym świecie? Jak pozostać sobą na własnych warunkach i nie iść na bolesne kompromisy? 

Te pytania rzucają inne światło na czerwony dywan i pozwalają zrozumieć, dlaczego bose stopy Julii Roberts uwolnione z niewygodnych szpilek to nie tylko smaczna anegdota z targowiska próżności.

Teskt Anna Serdiukow