Trzeba przyznać, że dom mody Gucci wybrał iście spektakularny sposób na to, aby uczcić setną rocznicę swojego powstania. Marka, która ostatnio znalazła się w ścisłej czołówce najbardziej wartościowych na świecie (tylko Nike został sklasyfikowany wyżej) nawiązała bowiem współpracę z jednym ze swoich konkurentów, czyli Balenciagą.

Efektem tej współpracy jest kolekcja, która łączy elementy charakterystyczne obu marek. Z jednej strony mamy więc do czynienia z typowymi dla Demny Gvasalii (dyrektor kreatywny Balenciagi) motywami, takimi jak szerokie rękawy, wysokie buty i mniej lub bardziej wyraźne nawiązania do stylu streetwearowego, a z drugiej z przepychem i zamiłowaniem do eksponowania logotypów, który natychmiast przywodzi na myśl markę Gucci. Kolekcja oczywiście spotkała się z mocno spolaryzowanym odbiorem – dla jednych jest przejawem geniuszu (zarówno artystycznego, jak i marketingowego) Alessandro Michele, dla drugich kiepskim przerostem formy nad treścią. A gdzie leży prawda? Cóż, najlepiej na własne oczy przyjrzeć się poszczególnym elementom „Arii” i wyrobić własne zdanie.

Niezależnie od tego, jak od strony artystycznej ocenia się efekty pracy projektantów Gucci i Balenciagi, to trzeba obiektywnie przyznać, że właściciele przede wszystkim pierwszej z wymienionych marek wiedzą co robić, aby było o nich głośno. Zanim światło dzienne ujrzała wspólna kolekcja z jedną z ulubionych firm odzieżowych millenialsów Gucci udowodnił, że jest na bieżąco z trendami, wypuszczając do sprzedaży swoje buty w formie wirtualnego tokena NFT. Firma niebawem zyska jeszcze większy rozgłos za sprawą filmu „House of Gucci”, który opowie historię morderstwa Maurizio Gucciego – wnuka założyciela marki i człowieka zarządzającego włoskim domem mody. W rolach głównych zobaczymy Adama Drivera i Lady Gagę.