Kiedy wejdziemy na jakikolwiek portal informacyjny, możemy odnieść wrażenie, że współczesny świat jest jedną wielką katastrofą. Pożary, susze, powodzie, epidemie. Jeśli dołożymy do tego coraz głupsze wypowiedzi, przejmujących władzę w wielu krajach, faszysto-populistów oraz zachłanność naj(za)możniejszych, nie pozostaje nam nic innego jak tylko zaszycie się w najciemniejszym kącie i pielęgnowanie swojego lęku przed światem. Na szczęście z pomocą przychodzi nam literatura i teatr. Bo okazuje się, że obecne pogłoski o końcu świata są mocno przesadzone.

Oczywiście w żaden sposób nie chcę zdeprecjonować tego, z czym obecnie mamy do czynienia na świecie, czyli ze skutkami globalnego ocieplenia, wywołanymi szkodliwą i grabieżczą działalnością człowieka oraz z tym, że na przywódców państw wybieramy nie tych, którzy mądrze myślą, lecz tych, którzy głupio mówią. Niemniej wizja końca świata i cywilizacji stała nam przed oczami w ciągu ostatnich stu lat kilkukrotnie.

Do takiego momentu w historii odwołuje się sztuka Dürrenmatta „Fizycy”, która powstała w latach 60-ych, w świecie owładniętym zimną wojną i nuklearnym wyścigiem zbrojeń. Dwuaktówka Dürrenmatta miała być w założeniu komedią – i taką jest momentami – ale w ostatecznym wydźwięku pozostawia w duszy gorzki posmak tragedii.

To, jak aktualna jest to sztuka, dostrzegł reżyser Marcin Hycnar, który wystawił ją w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Hycnar jest teatralną potęgą, choć chciałoby się i można byłoby napisać, że jest teatralną legendą - na to nie pozwala jeszcze jego młody wiek, ale dorobek artystyczny już jak najbardziej. Marcin Hycnar znany jest z wielu znakomitych ról w Teatrze Narodowym w Warszawie, w którym zagrał chociażby niepokojącego Artura w „Tangu” Mrożka, Fuksa w „Kosmosie”, gdzie partnerował mistrzowi Zbigniewowi Zapasiewiczowi, Gustawa w „Ślubach panieńskich”, w których z Grzegorzem Małeckim jako Albinem „rozwalili system”, czy w bodaj najbardziej brawurowej, kochanej przez publiczność roli Katuriana w „Poduszycielu”, granej na dawnej scenie zapomnianego już Teatru Małego. Jednak od wielu lat aktor kierował swoje zainteresowania również w stronę reżyserii. Krok po kroku budował reżyserskie dossier, znacząc akcenty w misternym „Jakobi i Leidental” z Teatru Powszechnego w Warszawie czy w zamaszystej „Opowieści zimowej” z Teatru Narodowego. To, co jest bardzo charakterystyczne dla teatru Hycnara to RYTM. Widać to na scenie, zarówno kiedy gra oraz da się to odczuć, kiedy ogląda się wyreżyserowane przez niego sztuki. Nie jest to jednak rytm podany widzowi na tacy. To rytm, który widz musi odnaleźć. Marcin Hycnar swoją teatralną sprawnością obłaskawia widownię, ale nigdy nie pozwala jej na niemyślenie.

Tak jest również w przypadku „Fizyków” Friedricha Dürrenmatta. Reżyser twierdzi, że ten tekst, ta sztuka „chodziła” za nim od wielu lat. Całe szczęście, że Hycnar dopiął swego, bo i jego adaptacja jest bardzo udana i tekst niesłychanie aktualny. Akcja komedii rozgrywa się w domu wariatów, w którym nic nie jest jednoznaczne i – jak to z wariatami i ich opiekunami bywa – po chwili nie bardzo wiemy, kto tu jest wariatem, a kto wariata tylko odgrywa.

Głównymi bohaterami sztuki są trzej fizycy, którzy pod pozorem ratowania świata, próbują zdobyć jak najwięcej dla siebie, grając z pzostałymi znaczonymi kartami. Ale czy nie za dużo oczekujemy od naukowców? My wszyscy? Czy rzeczywiście to tylko w ich rękach pozostaje możliwość uratowania świata? Czy scedowując na naukę szukanie rozwiązań, nie zwalniamy siebie z odpowiedzialności za nas samych i nasz los? Odpowiedzi na te pytania wybrzmiewają w inscenizacji Hycnara bardzo wyraźnie. Dodatkowym, niejako wymuszonym przez okoliczność sceny, ale niezwykle ważnym smaczkiem tej inscenizacji jest to, że grający aktorzy są bardzo młodzi. Rezonuje to tym silniej z problemami współczesnego świata, które zdają się młodości niewiele obchodzić. A aktorzy grają wspaniale! Z rozmysłem, zrozumieniem, atencją i pasją. Tworzą zgrany, wspierający się na scenie zespół. Grają w rytmie. W hycnarowskim RYTMIE. Każdy z młodych twórców zasługuje na uznanie, jednak pozwolę sobie zwrócić uwagę na kilku, którzy wykorzystali tę sceniczną szansę najsilniej: Malwina Laska jako pielęgniarka jest niesamowicie wzruszająca w scenie rozpuszczonej kobiecości; Piotr Kramer jako Möbius intrygująco rozgrywa zmienne emocje swojego bohatera; Monika Cieciora jako pani Rose swoją siłą przekazu zawłaszcza scenę całkowicie dla siebie, kiedy się na niej pojawia a Michał Dąbrowski jako inspektor policji pokazuje wspaniałą acz subtelną vis comica.

No i jest jeszcze On, człowiek, który magnetycznie przyciąga uwagę widzów. Niezwykle mocno wchodzący w postać, intrygujący, prawdziwy i przekonujący – Jędrzej Hycnar. To jest jego przedstawienie. Ten bardzo młody aktor ma w sobie prawdę. Jest bardzo sprawny zawodowo, pięknie „podaje” tekst, rozumie to, o czym mówi, a przede wszystkim ma dobry gust. Słucha uważnie koleżanek i kolegów, z którymi jest na scenie. Nie gra na siebie, a mimo to JEST. Jestem przekonany, że jeśli nie straci aktorskiego zapału, który w sobie ma i nie zasklepi na głucho - w monotonii codziennej pracy - młodzieńczej miłości do teatru, którą jest wypełniony, to wiele wspaniałych ról przed nim. Bądźmy uważni. A star is born!

  • "Fizycy", Friedrich Dürrenmatt
  • reż. Marcin Hycnar
  • Teatr Collegium Nobilium w Warszawie

---------

Tomasz Sobierajski - socjolog z zawodu i z pasji, badacz społecznych zjawisk i kulturowych trendów. Naukowiec 3.0 nie bojący się trudnych wyzwań i multidyscyplinaroności. Autor kilkunastu książek o sprawach ważnych. Wykładowca akademicki i akademik z ambicjami. Znakomity słuchacz oraz wnikliwy obserwator. Kustosz dobrych manier i trener poprawnej komunikacji. Apostoł dobrej nowiny i przeciwnik złych emocji. Z zamiłowania sportowiec i podróżnik. Wegetarianin, cyklista i optymista. Nowojorczyk z duszy, berlińczyk z miłości i warszawianin z wyboru.