Moje spektakle odwołane. A ja zatrzymałem się w biegu. Z człowieka, który prawie nie wychodził z pociągu, stałem się domatorem. W tym zamrożeniu, wywołanym izolacją zdałem sobie sprawę, że odpowiedź na te nurtujące mnie pytania jest bardzo prosta, ale trudność w dotarciu do niej polegała na tym, że okazała się nie być słowem. To stan emocjonalny. Uczucie zespolenia, bliskości, tworzenia magicznej relacji. Tego uczucia doznaję na scenie, kiedy jestem z widzami, kiedy nasze energie się łączą i mogę opowiedzieć im historię, która jest dla mnie istotna. Ten proces trwa z reguły 3 godziny, ale we mnie i – chcę wierzyć, że również w odbiorcach – pozostawia niezatarty ślad i rezonuje jeszcze długo po wyjściu z teatru. 

A teraz? Teraz nie mam przed sobą setek widzów. Teraz na scenie jestem sam. I sam jestem jednocześnie swoim widzem. To rodzaj laboratorium, w którym się sobie przyglądam i auto-analizuję. To doświadczenie jest trudne, ale ożywcze. Mówię to z pełnym przekonaniem. Polecam to spotkanie samemu ze sobą każdemu z nas. Na co dzień uciekamy od samych siebie. Brzmi to dziwnie, ale tak jest. Jeśli z czymś jest nam w życiu niewygodnie czy coś nas uwiera, próbujemy to zagłuszyć, przytłumić. Myślimy: „Jakoś to będzie!” i biegniemy dalej. Służy temu świat dokołaa, pełen bodźców, odciągający nas od głębszej autorefleksji. W tej chwili, wskutek ograniczeń wywołanych koronawirusem, liczba bodźców znacząco spadła. Warto byłoby, żebyśmy ten czas wykorzystali dla siebie. Ale nie w sposób, który jest propagowany przez wielu, a więc nauczenia się trzech języków obcych czy wyrzeźbienia super sylwetki.  To pułapka niespełnienia, która może doprowadzić do frustracji. A ta jest ostatnim czego potrzebujemy przebywając w izolacji.

Ja wykorzystuję ten czas, żeby zastosować metodę rewizji. Polecam ją każdemu. Na czym ona polega? Po pierwsze, zrewidowałem swoje relacje. Dość szybko okazało się, kto jest ze mną w tym trudnym okresie, a kto nie znalazł przez pięć tygodni czasu, żeby do mnie zadzwonić czy zapytać, jak się czuję. Po drugie, zrewidowałem swoje oczekiwania wobec świata. Jak większość z nas, chciałem więcej i więcej, a tymczasem okazało się, że już bardzo dużo mam, wiele osiągnąłem ale nie miałem czasu, żeby to naprawdę docenić. Po trzecie, zrewidowałem swój stosunek do siebie. Okazało się, że często bywałem dla siebie niesprawiedliwy, zbyt surowy, że nierzadko nie potrafiłem siebie przytulić, pochwalić, docenić. Uświadomiłem sobie, że przez lata byłem „zakładnikiem” swoich marzeń i ambicji. Dopiero kiedy to wszystko odpuściłem,  zrozumiałem, że moje życie jest… dobre. 

Warto, żebyśmy wprowadzili tę metodę w życie i stosowali ją co jakiś czas. Oszczędzimy sobie wielu zmartwień i frustracji. Ale i toksycznych relacji czy poczucia braku akceptacji. 

I jeszcze coś. Uczę się postrzegać moje życie z perspektywy tego, co mi daje, a nie tego, co mi zabiera. Wcześniej skupiałem się głównie na deficytach. Teraz staram się koncentrować na tym wszystkim, co już mam. 

Kiedy to wszystko się skończy, będę starał się co jakiś czas zatrzymać i uświadamiać sobie, że to, co mnie spotyka, to nie są rzeczy oczywiste. Będę za nie codziennie dziękował. Sytuacja obecnej epidemii pokazała mi, ale i pokazała nam wszystkim, że fakt, że możemy bezkarnie pobiegać po lesie, spotkać się z przyjaciółmi na kawie czy nawet pójść do pracy to ogromny przywilej, nie każdemu dany. Dziś już wiem. I doceniam całym sobą. 

---------

Filip Cembala - aktor, wokalista, absolwent Akademii Muzycznej w Katowicach na Wydziale Jazzu i Muzyki Estradowej oraz Studium Wokalno-Aktorskiego im. Baduszkowej w Gdyni. Pracuje na deskach takich teatrów jak Teatr Muzyczny w Gdyni, Teatr Syrena w Warszawie czy Teatr Muzyczny w Poznaniu. Od 2011 roku jest aktorem Teatru Polskiego w Szczecinie. W 2012 wyreżyserował widowisko słowno-muzyczne pt. „Waśnie tysiąca i jednej nocy”. W mijającym sezonie zasłynął rolą Lonny’ego w spektaklu „Rock of Ages” w Teatrze Syrena.  Występuje w serialach, dubbinguje, a jego hasztag #lowizm to hit Instagramu.