Agata Pawłowska. Studiowała prawo we Florencji, w korporacji zajmuje się logistyką. fot. archiwum prywatne

Z precyzyjnym planem na Erasmusa pojechała też Agata Pawłowska. Mieszkała już w Kairze, jeździła do Jerozolimy, zwiedziła Azję i Afrykę, bo miłość do podróży wyniosła z domu rodzinnego. Nie szukała nowych kultur. Chciała w pół roku nauczyć się włoskiego i wyjechać na chwilę z Warszawy, bo po dwóch latach bez długich podróży zaczęło ją nosić. Wybrała Florencję. „Znalazłam piękne studio z antresolą i kominkiem w zabytkowej kamienicy przy starówce. Chciałam mieszkać sama, podróżować i uczyć się, bo miałam inne oczekiwania od większości ludzi, którzy tak jak ja wylądowali na prawie we Florencji. Moi młodsi koledzy z Erasmusa chcieli pić wino z plastikowych kubków i jeść najtańszą pizzę. Ja już wiedziałam, że szukam innych smaków”. Udało jej się połączyć całotygodniowe zajęcia na uczelni, dzięki którym w ekspresowym tempie opanowała włoski, z weekendowymi eskapadami do toskańskich winnic. Zamiast wina za dwa euro wybrała specjalistyczne kursy sommelierskie. W winnicy założonej wokół zamku włoskiego markiza zrozumiała, pogryzając świeżo upieczony w zamkowej kuchni chleb z miejscową oliwą, że właśnie o to jej chodzi w życiu. O smaki. O intensywność. I że chce mieć czas na to, by cieszyć się każdą chwilą.

Euroodmiana

„Erasmus to nie jest rzeczywistość. Ulegasz magii południowego słońca i myślisz, że tak będzie wiecznie. Błąd. Bo prawdziwe życie w innym kraju poznajesz, kiedy płacisz tam rachunki i wstajesz codziennie rano do pracy”, mówi Agata. Ona nie chciała podzielić losu koleżanek, które urzeczone klimatem Erasmusa zostały we Włoszech i pracują teraz jako pomoce domowe. Im dolce vita nie smakuje już tak słodko. Wróciła do Polski i dalej podróżuje, tym razem pracując w korporacji jako specjalistka do spraw logistyki i projektów energetycznych. Plan na przyszłość? „Winnica w Toskanii. Ale to za kilka lat”, uśmiecha się.

Wróciła też Asia Mróz. Rok temu, z dyplomem magistra prawa. „Od kiedy przyjechałam z Biłgoraja do liceum w Lublinie, musiałam być zorganizowana i odpowiedzialna, bo byłam zdana na siebie. We Włoszech polubiłam radość, niemartwienie się o jutro. Tam wszystko toczy się wolniej i trwa dłużej. Ludzie dłużej studiują, dłużej mieszkają z rodzicami, wolniej się wiążą i budują kariery. Mają czas na życie. Dlatego zostałam tam na sześć lat”, mówi. „Znajomi plotkowali, że zostałam, bo mam jakiegoś starego, bogatego faceta. Śmiałam się z tego, bo trafili jak kulą w płot. Zostałam tam dla siebie”. Co więcej – po to, żeby odłożyć na później poważne życiowe decyzje, a nie je przyspieszać. Wróciła, bo we Włoszech też jest kryzys, a ona ciągle była dla nich „straniera”. Obca. „Po powrocie znowu zaczęłam odczuwać presję, żeby biec w kieracie, gnać przed siebie w wyścigu szczurów. Ale staram się temu nie poddawać”, mówi. Pracuje w dużej firmie branży AGD RTV, gdzie obsługuje włoskich klientów. „Dopiero zaczynam karierę. Nie muszę się nigdzie spieszyć”, uśmiecha się ze spokojem.