Berlińskie Mitte, nowojorski Williamsburg, londyńskie Soho. To te dzielnice przez długi czas wyznaczały europejskie i światowe trendy w gastronomii i clubbingu, które szybko dotarły do Polski, na dobre się u nas zadomowiły i rozwinęły. I całe szczęście. Imprezowo-kulinarną ofertę naszego kraju doceniają zarówno obcokrajowcy, zagraniczne media (w ubiegłym roku francuskie ELLE uznało Warszawę za jedno z miast, które trzeba zobaczyć), jak i sami lokalsi. Zwłaszcza latem – wtedy te najgorętsze miejsca gromadzą tłumy i tętnią życiem od zmierzchu do świtu.
Pierożki bánh giò, bułeczki na parze bao, makrela w zielonej herbacie i galangalu. Żeby spróbować tych specjałów, nie trzeba jechać do Azji. Wystarczy odwiedzić warszawski Nocny Market. Industrialna przestrzeń dawnego dworca Warszawa Główna okazała się idealnym miejscem na stworzenie targu, który już drugi sezon z rzędu co weekend przyciąga tysiące turystów i mieszkańców stolicy, spragnionych nowych, egzotycznych smaków. O tym, żeby wskrzesić teren nieczynnego dworca, inicjatorzy marketu: Katarzyna Dziedzic, Dagmara Dziedzic i Piotr Dorak, myśleli już od dawna. – To miejsce idealnie pasowałoby na imprezy techno. Ale to nie nasz klimat, więc szukaliśmy innego pomysłu – mówi Kasia.
Asia Express
Pomysł zrodził się podczas podróży Kasi i Piotrka po Azji. Odwiedzili Indonezję, Singapur, Malezję, Tajlandię, Birmę, Laos, Kambodżę i Wietnam. – Wszędzie tam działają nocne targi z jedzeniem, wokół których toczy się życie towarzyskie. Najbardziej zainspirował nas ogromny Rachada Train Market w Bangkoku na gigantycznym placu. Przez dwa kolejne miesiące jeździliśmy po Azji i zbieraliśmy inspiracje – tłumaczy Kasia. Do współpracy zaprosili jej siostrę – Dagmarę. Wrócili w połowie marca, a market ruszył pełną parą już w czerwcu. – Pierwszy raz spałam wtedy na dworcu. Siedzieliśmy tam trzy doby, dopracowując szczegóły. Sami skręcaliśmy stoły, krzesła, wieszaliśmy lampki. Nie wierzyłam, że uda nam się zdążyć z wszystkim na czas – opowiada Dagmara. – Baliśmy się, że ludzie do nas nie trafią, znajomi pukali się w głowę, mówili, że zwariowaliśmy. Pod koniec dnia, w którym założyliśmy na Facebooku wydarzenie otwarcia, zapisanych było na nie około 150 osób. Kiedy się obudziłam, było już prawie 12 tysięcy. Okazało się, że trafiliśmy w dziesiątkę – dodaje Kasia.
To, co przyciąga warszawiaków na Nocny Market, to nie tylko różnorodna oferta gastronomiczna, która zmienia się co tydzień i obejmuje klasyki street foodu z całego świata, a także lokalne specjały. Oprócz azjatyckich przysmaków spróbujemy tam m.in. włoskiej porchetty, polskich piw z małych rzemieślniczych browarów czy naturalnych lodów w bąblowych waflach z ciasta, które przypomina ptysia (hit ubiegłego roku). Ponadto można tam kupić ubrania i dodatki polskich marek, skorzystać z usług barbera, nawet zrobić tatuaż. A wszystko w rytm energetycznej muzyki granej przez najlepszych warszawskich didżejów. Odbywają się tam też wystawy fotografii i koncerty. Dla wielu młodych mieszkańców stolicy to idealne miejsce na „before” przed wyjściem na miasto. – Ale market jest demokratyczny, przychodzą tam zarówno spragnieni zabawy imprezowicze, jak i rodziny z dziećmi – mówi Kasia. Ma doświadczenie w organizacji dużych wydarzeń w plenerze, bo razem z narzeczonym i wspólnym kolegą od czterech lat prowadzi też popularny klub nad Wisłą Hocki Klocki. Dagmara przy markecie odpowiada za całą jego stronę wizualną. Studiowała projektowanie mody w Nowym Jorku, a jej pasją jest dekoracja wnętrz. Z kolei Kasia ukończyła marketing mody. Siostry śmieją się, że żyłkę organizatorską mają w genach: ich mama prowadzi agencję eventową. To od niej Kasia dostała wkład na otwarcie pierwszego biznesu – klubu nad Wisłą.
Kasia i Dagmara przyznają, że w ich branży podstawą jest zaufana ekipa. – Mamy Kacpra, który opiekuje się naszymi barami, Marcelinę, odpowiadającą za research i kontakt z wystawcami w markecie, Ewę od PR-u naszych miejsc. Oraz dziesiątki osób, które są z nami już od kilku sezonów – mówi. Nowych pracowników szukają głównie przez znajomych. Ale i tak każdy weekend spędzają w swoich miejscach. – Tworzymy je głównie z myślą o sobie i swoich znajomych. Tak samo było z Hockami Klockami. Teraz może nie bawię się tam już tak dobrze jak cztery lata temu, wolę posiedzieć przy winie i zjeść coś dobrego, stąd pomysł na Market. Jedyny minus to ten, że we własnym miejscu zawsze jest się czujnym – tłumaczy Kasia. Przydają się też żelazne nerwy, szczególnie w sytuacjach kryzysowych, np. gdy zrywa się burza albo jest awaria agregatu i przez 20 minut nie ma światła. – Wtedy trzeba działać błyskawicznie, szybki okrzyk: „Zniżka na barze!”, i czekamy. A później wszyscy klaszczą, że włączyli prąd. Z kolei nad Wisłą zdarzają się awantury i bójki, ale jesteśmy na to przygotowani, mamy na miejscu pracowników ochrony. Choć Market działa tylko latem, dziewczyny pracują nad nim przez cały rok, obmyślają też kolejne projekty. Niedawno otworzyły kawiarnię i lunch bar Przestrzeń Otwarta. – Menu zmienia się co miesiąc, gościmy tam szefów kuchni z różnych warszawskich restauracji – mówi Kasia. Swoją pracę najbardziej lubi za szybko widoczne efekty. – Miarą sukcesu są ludzie, którzy do nas wracają. To najlepszy dowód na to, że dobrze się u nas bawią – przyznaje. A Dagmara dodaje: – Tworzymy coś swojego i możemy od początku do końca decydować, jak te miejsca wyglądają. Zabawne jest to, że w piątek, kiedy wszyscy znajomi się cieszą, że jest początek weekendu, dla nas akurat zaczyna się najgorętszy czas pracy. My czekamy zawsze na poniedziałek, bo w gastronomii jest to dzień wolny.
Komentarze