ELLE: Skąd się wzięło Dog Whistle?

Ania: Chyba każda z nas chciała mieć zespół, zanim w ogóle się poznałyśmy (a poznałyśmy się jeszcze przed erą Facebooka i Myspace'a, czyli na prehistorycznym Gronie). Ja próbowałam swoich sił w graniu na gitarze jako nastolatka jeszcze w latach 90., grając covery Nirvany we własnym pokoju - z dość marnym skutkiem. Nie miałyśmy wykształcenia muzycznego i zbyt dużej śmiałości, żeby dołączyć do jakiegoś istniejącego zespołu, ale chyba to nas właśnie połączyło. Gdy zaczęłyśmy ze sobą grać w sypialni Leny - czułyśmy się bardzo komfortowo, nie paraliżowały nas potknięcia lub fałsze, nie czułyśmy presji. Uczyłyśmy się na własnych błędach i od siebie nawzajem. Szybko okazało się, że chociaż nie jesteśmy i pewnie nigdy nie będziemy mistrzami skomplikowanych solówek, to mamy dużą łatwość w wymyślaniu chwytliwych melodii i dobrze nam to idzie. Nazwę Dog Whistle wymyślił nasz znajomy Kennan, kilka godzin przed naszym pierwszym koncertem, do którego namówiła nas koncertująca wtedy w Polsce nowojorska songwriterka Nina Nastasia. Ponieważ była to trasa bardzo niskobudżetowa, organizowana przez mojego ówczesnego chłopaka, Nina nocowała wtedy w naszym mieszkaniu. Po jej koncercie w warszawskim Powiększeniu zagrałyśmy Ninie kilka naszych piosenek. Rozbawiły ją na tyle (szczególnie teksty), że postanowiła zachęcić nas do wyjścia z sypialni i zaproponowała, żebyśmy pojechały z nią następnego dnia do Poznania i wykonały kilka piosenek przed prawdziwa publicznością. W sumie, gdyby nie Nina, być może cala ta historia z Dog Whistle potoczyłaby się inaczej.

ELLE: Jaki jest podział obowiązków w Waszym zespole?

A: Zdecydowanie Lena robi praktycznie całą pracę związaną z promocją i organizacją koncertów (prowadzenie fanpejdża, maile itp.) za co jestem jej ogromnie wdzięczna. Natomiast, co do reszty spraw, nie mamy sztywnego podziału, każda z nas stara się coś robić. Na przykład ja ostatnio zajęłam się zorganizowaniem ekipy do nakręcania naszego pierwszego teledysku.

L: Ania zajęła się także bardzo sprawną organizacją nagrania. W sumie, współpraca z Michałem Kupiczem i koordynowanie brzmienia płyty to w dużej mierze jej zasługa.

ELLE: Co najbardziej zapamiętacie z nagrywania płyty ?

A: Zabrzmi to bardzo nie rockandrollowo, ale najżywiej pamiętam moment, gdy przyjechała zamówiona pizza oraz to jak oglądaliśmy na Youtubie filmiki z kotami w przerwie. A poważnie mówiąc, to bardzo dużo dała nam praca z Natalią Fiedorczuk i z Michałem Kupiczem. Ogromnie dużo się od nich nauczyłyśmy. Natalia trochę poskromiła naszą dysharmonię, nauczyła nas lepiej się słyszeć nawzajem. Michał z kolei pokazał, że niedoskonałość może być dużym atutem, dużo większym niż udawanie na siłę kogoś, kim się nie jest.

ELLE: Jak opisałybyście swoją muzykę w trzech słowach? 

A: Perski punk znad Wisły, ale to cztery!

L: „Melodramatyczna piosenka pop” albo „hardcore'owy normcore”.

ELLE: Czego same teraz słuchacie?

A: Ja pełnię w zespolę rolę tej mniej zorientowanej w najnowszych muzycznych trendach. Uwielbiam muzykę bliskowschodnią, zaczynając na iranskim popie przedrewolucyjnym, a kończąc na tureckiej psychodelii z lat 60. Zdaję sobie sprawę, jak niemodnie to brzmi. Jestem też np. fanką Shellaca i niezmiennie od czasów podstawówki Beatlesów.

L: Ja słucham wielu nowych rzeczy, ale bardzo cenię sobie starsze, od Pixies i The Breeders przez Les Savy Fav i Mclusky po Modest Mouse i Belle and Sebastian. Jestem też absolutną maniaczką zespołów, w których kobiety grają główne role: The Shangri-Las, The B52's, Sleater-Kinney, The Go-Go’s, Throwing Muses, Sonic Youth i wiele innych.

ELLE: Gdzie będzie można Was zobaczyć? Planujecie występy na festiwalach?

L: W sobotę 25 kwietnia wystąpimy w klubie Kisielice w ramach Spring Break. Jeśli ktoś z Was się wybiera, gramy o 18:00. W tej chwili rozmawiamy z dwoma festiwalami, ale to jeszcze nic ogłoszonego.

ELLE: Jesteście dwiema silnymi osobowościami. Czy zdarza Wam się kłócić się o muzykę?
A: O samą muzykę nie. Jeśli już, to denerwujemy się na siebie o to, że jedna nie słyszy dobrze drugiej, np. na soudchecku. Takie kłótnie trwają około dwóch minut, a godzimy się w 30 sekund, więc raczej można powiedzieć, że jesteśmy zgodnym zespołem.

L: To oczywiste, że czasem mamy różne zdania na różne tematy. To może być coś związanego z image'em, z tym, gdzie i ile koncertujemy, sprawy aranżacji. Zawsze jednak potrafimy osiągnąć kompromis.

ELLE: Nagrałyście piosenkę po persku - skąd ten pomysł?

A: Na naszej pierwszej płycie z perskich piosenek zdążyła się znaleźć tylko Mastom Mastom, natomiast nasze obecne koncerty są praktycznie w połowie grane po persku. Mamy też jedną piosenkę po francusku i jedną w dari. Na następnej płycie z pewnością będzie takich piosenek więcej. Jestem wielkim persofilem, podróżowałam w tamte rejony, uwielbiam tamtą kulturę, a przede wszystkich ludzi. Uczę się perskiego. Siłą rzeczy musiało się to przenieść na zespól.

ELLE: Macie zabawne teksty, bardzo w klimacie serialu "Dziewczyny". O czym śpiewacie? Czy Wasze teksty są autobiograficzne?

L: Jestem dużą fanką „Girls”, bo pokazuje dziewczyny takimi, jakie są. Możemy się z nimi identyfikować. Życie dziewczyn jest chyba wszędzie podobne: randki, klęski i inne przeżycia. Cieszę się, że Lena Dunham udowodniła, że każda z nas ma do opowiedzenia ciekawą historię, chociaż nie jest celebrytką i nie wygląda jak modelka.

A: Wątku czysto autobiograficznego jest wbrew pozorom mało, chociaż do wielu z nich zainspirowały nas sytuacje z życia codziennego, jak nieudana randka, spacer po mieście lub dziwny sen. Czasami taka inspiracja owocuje jedną, dwiema linijkami tekstu, a potem tekst zaczyna żyć własnym życiem. Bardzo chciałybyśmy kiedyś napisać dobre teksty po polsku, niestety jeszcze się tego nie nauczyłyśmy. Ale wszystko przed nami.

Zobaczcie pierwszy teledysk Dog Whistle do piosenki "Chase"! Recenzję debiutanckiej płyty Dog Whistle znajdziesz w majowym numerze ELLE!

Rozmawiała Marta Krupińska