Zanim „Szczęki” okazały się nieprawdopodobnym hitem komercyjnym, Steven Spielberg należał do grupy młodych i bardzo utalentowanych reżyserów (wśród nich byli m.in. Martin Scorsese i Brian De Palma), którzy próbowali się przebić w Hollywood. „Sugarland Express”, kinowy debiut Spielberga z 1974 roku, nie okazał się przełomem, na jaki Amerykanin liczył. Nie mógł się spodziewać, że już rok później stanie się gwiazdą i specjalistą od blockbusterów. Jednak ten sukces kosztował go sporo nerwów.

Szczęki: koszmarna produkcja

O fabule „Szczęk” raczej nie trzeba pisać, bo wszyscy ją znają. Warto jednak przytoczyć historię powstania filmu, bowiem sama w sobie jest tak samo fascynująca, jak wpływ tego dzieła na popkulturę. Dość powiedzieć, że po początkowym entuzjazmie Spielberg nieszczególnie palił się do sfilmowania adaptacji powieści Petera Benchleya pod tym samym tytułem. Miał nawet zamiary jej porzucenia. Jak przyznał w jednym z wywiadów, nie chciał był szufladkowany jako reżyser od ciężarówek i rekinów, co było nawiązaniem do jego filmu telewizyjnego „Pojedynek na szosie” (1971). Ale na jego szczęście studio Universal zatrzymało go przy projekcie.

Problem zaczął się jeszcze przed padnięciem pierwszego klapsa na planie zdjęciowym. Spielberg nie był zadowolony ze scenariusza Benchleya. Reżyser chciał prostszej, mniej przeładowanej wątkami pobocznymi historii z sympatycznymi bohaterami. Za pracę wzięło się wiele osób, ale największe zasługi przypisuje się Carlowi Gottliebowi, odpowiedzialnemu za dialogi. Poprawki były jednak nanoszone cały czas, często na dzień przed kręceniem konkretnej sceny. Aż trudno uwierzyć, że z tego typu praktyk wyszedł tak zwarty fabularnie film.

Jednak scenariusz jest niczym w porównaniu z tym, co Spielberg wraz z ekipą przeżywali na planie filmowym. Największym problemem był mechaniczny rekin. Ta atrapa, a właściwie trzy, każda z nich kosztująca 250 tys. dolarów, zrobiona z poliuteranu, długa na ponad 7 metrów i poruszana z podwodnej platformy, którą kierowało aż 13 płetwonurków, ciągle się psuła i tonęła.

Szczęki: tonący budżet

Wszystkie egzemplarze rekinów sprawiły, że zdjęcia wydłużyły się z planowanych 55 dni do 159, co podbiło koszt produkcji z 4 mln dolarów do 9 mln. Spielberg powiedział później, że był przekonany o końcu swojej kariery jako filmowca. „Słyszałem pogłoski, że nigdy nie dostanę pracy w tym biznesie, bo nikt wcześniej nie przekroczył harmonogramu kręcenia filmu o 100 dni”. Ekipa filmowa w pewnym momencie miała już tak dość, że nazywała film „Flaws” (usterki, błędy), zamiast „Jaws”.

Podczas kręcenia ataku na łódź rekin nazwany przez Spielberga „Bruce” uderzył w kuter z taką mocą, że zrobił w nim dziurę, a łajba zaczęła tonąć. Ekipa szybko opuściła łódź, nie zabierając ze sobą sprzętu. Jednak okazało się, że po wyłowieniu kamer taśma filmowa była w dobrym stanie, dzięki czemu wykorzystano sekwencję tonięcia w filmie.

Wpływ na wydłużenie produkcji miał też fakt, że Spielberg mocno przywiązywał uwagę do realizmu, upierając się, by nakręcić film na otwartej wodzie, a przecież mógł to zrobić w bardziej sterylnych warunkach gdzieś w Hollywood. To sprawiało, że było sporo opóźnień: czyjeś żaglówki wpływały w kadr, sprzęt ulegał zamoczeniu lub zła pogoda nie pozwalała na pracę. Spielberg wyliczył później, że podczas 12-godzinnego dnia pracy, tylko cztery spędzano na rzeczywistym filmowaniu.

Szczeki: scysje na planie

Mechaniczne rekiny nie były jedynym bólem głowy reżysera. Robert Shaw i Richard Dreyfuss, czyli aktorzy wcielający się w jedne z głównych postaci filmu, mieli ze sobą na pieńku. A właściwie Shaw miał problem z Dreyfussem i przy każdej okazji próbował upokorzyć swojego młodszego kolegę, który wyjątkowo działał mu na nerwy. „Jesteś gruby i niechlujny. W twoim wieku to przestępstwo. Nie potrafisz nawet zrobić dobrych 10 pompek” – rzucał do Dreyfussa. W innej sytuacji często pijany na planie Shaw prowokował Dreyfussa, że da mu 100 dolarów, jeżeli skoczy z masztu kutra do wody. Spielberg przyznał, że relacje między jego aktorami przybrały paskudny obrót, ale pomogły samemu filmowi, dając mu dodatkowe napięcie.

Ostatecznie wszystkie problemy z rekinami, aktorami, scenariuszem i z miejscem kręcenia miały swój pozytywny efekt – Spielberg musiał szukać rozwiązań, które sprawią, że jego antagonista przerazi widzów, a sama historia będzie wyglądać autentycznie. Wykorzystał do tego genialny montaż, mocne aktorstwo, świetne zdjęcia i doskonałą muzykę Johna Williamsa, zamieniając na papierze kolejny b-klasowy horror w iście Hitchcockowski spektakl suspensu.

ELLE MAN POLECA: Czy wszyscy już widzieli „Ostatnie tango w Paryżu”? Tego o tym filmie nie wiedzieliście! [KLASYKI KINA]

ZOBACZ: Czy wszyscy już widzieli „Oczy szeroko zamknięte”? Tego o tym filmie nie wiedzieliście [KLASYKI KINA]

CZYTAJ: Filmy na wieczór: najlepsze horrory wszech czasów. Od „Lśnienia” po „Hellraisera”