Rynek męskiej mody zmienia się w ekspresowym tempie.Z roku na rok zwiększa się jego skala, rośnie liczba facetów zainteresowanych modą i kolekcji tylko dla nich. Zmienia się wszystko oprócz… wyglądu modeli. Tu od lat dominują dwa typu urody – chudego, androgenicznego nastolatka lansowanego przez Saint Laurent, Celine czy Dior Homme albo adonisa z sześciopakiem, który co sezon przechadza się po wybiegach Dolce & Gabbana, Ralpha Laurena i Versace. 

Śmiało mogę powiedzieć, że pod tym względem moda męska utknęła w średniowieczu. A na pewno gdzieś na szarym końcu wszelakich wydarzeń i przemian, które obserwuję na wybiegach mody damskiej. Tam już od dobrych kilku sezonów paradują modelki z fałdkami na brzuszku i cellulitem. W Nowym Jorku w prawie każdym show chodzą dziewczyny w rozmiarze plus size. Jeśli ich nie ma – natychmiast słychać komentarze, że to wielkie faux pas popełnione przez projektanta. Damski rozmiar XL widać na billboardach, w reklamach i na manekinach w sieciówkach. Tymczasem nie widziałem w tym sezonie ani jednej męskiej kampanii, w której wystąpiłby facet ważący więcej niż 90 kilogramów. 

Domyślam się, dlaczego tak jest. Po pierwsze, negatywny obraz siebie to zjawisko znacznie popularniejsze w damskiej części populacji. Po drugie, kobiety są wobec swojego ciała dużo bardziej wymagające. Rozumiem i współczuję. Mimo to irytuje mnie sposób, w jaki świat mody podchodzi do facetów o większych rozmiarach (może dlatego, że wiem, co to znaczy mieć niewymiarową sylwetkę – mam 195 cm wzrostu i od lat mam problem choćby z zakupem spodni sensownej długości). A już najbardziej irytuje mnie fakt, że w ogóle ich nie zauważa. Ignorują ich projektanci, fotografowie i dyrektorzy castingów. A to właśnie ich wsparcie przydałoby się mężczyznom najbardziej. W końcu kto jak nie branża mody kreuje tendencje, które później adaptuje cały świat? 
Badania pokazują, że mężczyźni są coraz mniej zadowoleni z siebie. W przeprowadzonej w Wielkiej Brytanii ankiecie 38 proc. facetów przyznało, że poświęciłoby rok z życia, żeby poprawić mankamenty swojego wyglądu. W Anglii już co trzecia osoba trafiająca do lekarza z problemem zaburzeń żywienia to właśnie mężczyzna.

Do takiego stanu rzeczy najbardziej przyczyniły się oczywiście social media. Zdjęciami tysięcy idealnie zbudowanych przystojniaków codziennie bombarduje nas Instagram. Niektóre zdjęcia motywują oczywiście do działania, ale większość inspiracji potrafi zdołować. Paradoksalnie jednak światełko w tunelu widać właśnie na Instagramie. Bo gdy świat mody chowa głowę w piasek, tam rosną w siłę męskie ikony ruchu body positive, jak model Zach Miko (@zachmiko) czy muzyk Troy (@abearnamedtroy), którzy lansują sylwetkę niedoskonałą i pokazują, że nie będąc idealnym, wciąż można dobrze czuć się we własnej skórze. Imponuje mi piosenkarz Sam Smith, który mimo braku bicepsów i kaloryfera na brzuchu kocha obnosić się z dodatkowymi kilogramami, a na Instagramie pisze: „Takie kształty dostałem od rodziców i nie zamierzam się ich wstydzić”. Mnie nie gorszą. Wprost przeciwnie – drażni mnie, że mężczyźni nie mogą pochwalić się nimi na wybiegach i w kampaniach. To sugeruje, że w świecie mody wciąż mamy mniejsze prawa niż kobiety. I jak tu znaleźć pocieszenie? Może zakupy? Dobrze dobrany ciuszek zawsze potrafi naprawdę pozytywnie zamieszać w głowie.
 

Tekst: Marcin Świderek