Piątkowy wieczór. Propozycji wspólnych wyjść od znajomych: zero. Propozycji randek: zero. Kilka lat temu siedziałabym zgnębiona, zastanawiając się, do kogo zadzwonić albo wysłać SMS-a z prośbą o spotkanie. I oczywiście nie zadzwoniłabym do nikogo. Z obawy przed ewidentnym upokorzeniem, gdyby się okazało, że M. nie może się ze mną spotkać, bo właśnie je kolację z dziewczyną, P. pije z kumplami, a R. wyjechał w góry. Dziś taka sytuacja mi nie grozi. Loguję się na Facebooku i od razu wiem, co u nich słychać. Przy okazji wrzucam kilka nowych zdjęć z kursu paralotniarskiego: od razu kilka osób je „lajkuje”. W komentarzach zachwyty: że wyglądam bosko i jestem niesamowita, bo nie boję się latać. Kilku kolegów deklaruje, że chętnie wybierze się tam ze mną. Ale ja już rozmawiam na czacie ze znajomym swojej przyjaciółki, z którym wczoraj kpiliśmy na jej profilu z twórczości Coelho. I jednocześnie SMS-uję z facetem poznanym dziś w księgarni. Niebezpieczeństwo piątkowej depresji pod hasłem „Nikt mnie nie kocha, jestem sama jak palec” nawet się nie pojawia. Zasypiam spokojnie, z przekonaniem, że jestem fajną dziewczyną. I proszę, wszystko się udaje, nie potrzeba nawet randki!