Wyobraź sobie: jesteś na lotnisku w Barcelonie, wokół kłębi się tłum. A ty bez rozglądania się, a nawet bez podnoszenia wzroku znad smartfona wiesz, że kilka metrów od ciebie jest wolny, przystojny facet i że jesteś w jego typie. To aplikacja Tinder. Rewolucja w internetowym randkowaniu!

God, bless America, czas singli to przeszłość. Tinder – nowa aplikacja na smartfony, stworzona przez bystrzaków z Miasta Aniołów, łączy miliony na całym świecie. „New York Times” pisze o „niebezpiecznym uzależnieniu”, a Huffington Post, że „tinderowanie weszło do słowników”. Wygląda na to, że wchodzi i do polskich...

Piątek, 21.00, Warszawa, Ruda Kita na Kruczej – świętujemy koniec tygodnia. Julka podaje mi iPhone’a, na ekranie napis „Tinder”, a pod nim zdjęcie przystojniaka w baseballówce okraszone parametrami: wiek 31 lat, odległość 5 metrów. – O co chodzi?! – pytam. A Julka mówi z politowaniem: – Nic dziwnego, że wciąż jesteś singielką. Podnoszę wzrok i... przy stoliku pod oknem dostrzegam chłopaka w baseballówce z ekranu jej smartfona! Ma konto na Tinderze, a opcja lokalizacji namierza użytkowników co do metra. Podróżując pociągiem czy stojąc w kolejce w urzędzie skarbowym, sprawdzasz, czy ktoś stojący dwa metry od ciebie ma ochotę na flirt. Nie musisz się martwić jak na tradycyjnym portalu randkowym, że X, siedzący po drugiej stronie komputera, koloryzuje. Online jest samotnym królem nafty, na wakacjach we włoskiej Parmie, a offline – bezrobotnym ojcem trojga dzieci, mieszkającym w Parmie pod Łodzią. Amerykanie informują, że genialna swatka bazuje na prawdzie: „Bez względu na płeć, wszyscy jesteśmy wzrokowcami”. Dodatkowe atuty Tindera to mobilność, minimalizm i ekskluzywność – należysz do zamkniętej społeczności.

Czas na mój dwutygodniowy eksperyment pt. „Szukam chłopaka na Tinderze”. Loguję się i przeglądam zdjęcia potencjalnych partnerów wraz z listą zainteresowań udostępnioną przez Facebooka. W ustawieniach określam kryteria: płeć – mężczyźni, wiek – 29-40, i od- ległość od miejsca, w którym właśnie jestem. Przykład: Starbucks na pl. Trzech Krzyży, zero zainteresowanych. Jednak już Charlotte na pl. Zbawiciela – co najmniej trzech hipsterów to aktywni użytkownicy aplikacji. Jeśli ktoś mnie zainteresuje, zaznaczam to anonimowo – przesuwając ekran telefonu w prawo. Jeśli nie, to mówię dyskretne „pa, pa”, przesuwając go w lewo. Napis „It’s a match” informuje o wzajemnym dopasowaniu i możliwości nawiązania czatu.

Oficjalny wynik Tindera na świecie to ponad 150 nowych małżeństw. Nowy Kupidyn nigdy nie pudłuje? Mam wątpliwości... Z wszystkich smerfów najmniej pociągał mnie Osiłek, a na studiach zupełnie zwariowałam na punkcie studenta o głosie Aleca Baldwina. Lubiłam seksownych brzydali w stylu Javiera Bardema, którzy tacie kojarzyli się z kryminalną kartoteką, a nie potencjalnym zięciem. Zawsze to głos, zapach, mowa ciała i intelekt decydowały. Czy Tinder drogą wizualnej eliminacji nie pozbawi mnie szansy poznania Mr. Right? Wszyscy jesteśmy wzrokowcami, ale kobiety mają jeszcze wyobraźnię.