Wielbiciele vintage i historycy kostiumów mogliby opowiadać o Bonnie Cashin godzinami. Jednak w książkach poświęconych modzie jej nazwisko figuruje co najwyżej w formie wzmianki. To zaskakujące, zważywszy na fakt, że jest nazywana „matką amerykańskiej mody sportowej” i wyprzedzała trendy nie o lata, lecz dekady. 

Zwykła mawiać: „Moje ubrania nie są zaprojektowane dla kobiet, które myślą wyłącznie o modzie”. Kiedy w latach 50. francuscy projektanci lansowali wyrafinowane kreacje dla dam z wyższych sfer, Cashin wolała ubierać zwyczajne śmiertelniczki. A te, chociaż stęsknione za przedwojenną elegancją, o której z tak wielkim rozmachem przypominał im New Look Christiana Diora, potrzebowały wygodnych ubrań i praktycznych dodatków na co dzień. Nowy styl życia wymagał nowej garderoby. Cashin jak nikt inny wiedziała, co powinno znaleźć się w szafach zapracowanych Amerykanek. Sama była jedną z nich. Urodzona w 1908 roku w Kalifornii Bonnie Cashin dorastała w twórczej atmosferze – ojciec Carl był wynalazcą i fotografem, mama Eunice – utalentowaną krawcową prowadzącą własny butik. To ona będzie szyła pierwsze prototypy projektów córki. 

Już szkice z czasów liceum zdradzały talent i przywiązanie do szczegółów. Widać na nich, że oryginalne kreacje są uzupełniane przez równie ciekawe dodatki, np. czarne szpilki z czerwoną podeszwą (ciekawe, co na to Christian Louboutin?). Swoją pierwszą poważną pracę w Hollywood zawdzięczała determinacji i sprytowi. W 1924 roku, mając zaledwie 17 lat, Cashin została projektantką kostiumów w Fanchon and Marco – znanej firmie produkującej rewie i przedstawienia teatralne. Udało jej się to dzięki temu, że wzięła udział w castingu dla tancerzy. Kiedy wyczytano jej nazwisko, podobno weszła na scenę i powiedziała, że wprawdzie nie umie się tak rewelacyjnie poruszać, ale za to świetnie rysuje. Wkrótce, choć brzmi to nieprawdopodobnie, dla każdego z 24 tancerzy tworzyła trzy wersje kostiumów tygodniowo. Wraz z firmą przeniosła się na 10 lat do Nowego Jorku, by w 1944 roku wrócić do Hollywood i podpisać kontrakt z wytwórnią 20th Century Fox. W zaledwie sześć lat wyprodukowała kostiumy do prawie 60 filmów, w tym nagrodzonego Oscarem „Drzewka na Brooklynie” w reżyserii Elii Kazana. Uważała, że większą sztuką niż tworzenie kreacji scenicznych jest projektowanie ubrań „ready to wear”, dlatego gdy wygasł jej kontrakt z wytwórnią, Cashin postanowiła się przebranżowić.

W 1952 roku założyła markę Bonnie Cashin Design, ale cały czas chętnie realizowała projekty dla innych firm. Nie interesowała ją współpraca na zasadzie użyczania licencji, co w tamtych czasach robili m.in. Christian Dior i Pierre Cardin, dbała o to, żeby jej nazwisko widniało na projektach zaraz obok logo marki. Uzbierało się tych marek ponad 40 – od American Airlines (pierwsze mundurki stewardess) po Samsonite, Coach i sportową kolekcję dla Hermèsa. 

Jeden ze szkiców Bonnie Cashin (fot. Getty Images)

Niewielu jej kolegów po fachu potrafiłoby sprostać tak wszechstronnym wyzwaniom. Autorskie kolekcje Cashin sprzedawano na całym świecie, m.in. w nowojorskim Bergdorf Goodman i londyńskim Liberty, a także w paryskim butiku Hermès. To jedyny taki przypadek w historii francuskiego domu mody. Wiele pomysłów Cashin nadal jest punktem wyjścia koncepcji, na których opiera się współczesna branża odzieżowa, jak np. idea „warstwowania”. Przywiozła ją z jednej ze swoich podróży do Japonii, gdzie powiedziano jej, że przy chłodniejszej pogodzie Japończycy mówią o „dziewięciowarstwowym dniu”, a kiedy jest ciepło – o „jednowarstwowym”. Tę zasadę wykorzystała w projektowaniu. Dżersejowe, długie, dopasowane tuniki z wysokim golfem-kominem (zakładanym na głowę zamiast kaptura lub czapki) zestawiała z sukienkami o prostej linii, ze spódnicami szytymi z koła, spodniami w kant lub z kamizelą wielkości płaszcza oversize

Miało to jeszcze jedną zaletę. Kolekcje Cashin były zbudowane tylko z pasujących do siebie elementów. Dzięki temu zapracowane klientki nie musiały codziennie rano się zastanawiać, co na siebie włożyć. Mówiła, że chce tworzyć uniwersalne ubrania, które można nosić latami, a potem przekazywać córkom. Umiała łączyć przeciwieństwa. W kolekcjach wykorzystywała skórę, tweed, płótno i bawełnę. Często je zestawiała, wykańczając np. wełniany żakiet czarną, skórzaną lamówką. 

Jej ubrania miały być użyteczne i luksusowe, a zarazem przystępne cenowo i tak funkcjonalne jak mundury wojskowe, które projektowała dla amerykańskich żołnierek podczas II wojny światowej. Klientki pokochały otulające peleryny, poncha, przeciwdeszczowe trencze, a w szczególności moherowy płaszcz Noh jak z dziecięcego kocyka. Bestsellerem okazał się również inny płaszcz, tym razem skórzany, ale też obszerny, z kapturem. Stworzony dla marki Sills + Co został okrzyknięty „fordem branży mody”. 

Proste formy zwracały uwagę detalami. W tej roli Cashin jako pierwsza obsadziła zatrzaski i zamki obrotowe odlane z błyszczącego mosiądzu. Trudno było im się oprzeć, podobnie jak sukienkom z ogromnymi kieszeniami zapinanymi niczym portmonetki czy spódnicom upinanym za pomocą karabińczyków. Zrewolucjonizowała rynek akcesoriów. Uważała, że czas skończyć z traktowaniem torebki jako elementu dekoracji czy symbolu statusu. Te stworzone przez nią miały przede wszystkim „uwalniać” ręce kobiet. Tak powstały pierwsze w historii it-bags: płócienne i skórzane worki na ramię różnej wielkości, noszona na biodrach nerka czy inspirowana torbami na zakupy kultowa dziś shopperka, którą Cashin zaprojektowała dla amerykańskiej marki Coach w 1969 roku. Ma ona do dziś ją w swojej ofercie w odświeżonej wersji pod nazwą Cashin Carry Tote.

W połowie lat 80. projektantka przeszła na emeryturę. Z czasem jej nazwisko i dorobek zaczęły odchodzić w zapomnienie. „Wiedziałam, że to najwspanialsza nieopowiedziana historia w dziejach mody” – mówi Stephanie Lake, doktor nauk w dziedzinie sztuki dekoracyjnej i historii wzornictwa, która w 1997 roku przypadkiem trafiła na prace Cashin. Postanowiła ją odszukać. Spotykały się regularnie co tydzień aż do śmierci projektantki w lutym 2000 roku. Nie miała dzieci, dlatego wszystkie archiwa zapisała swojej biografce. Po latach kompletowania materiałów i konsultacji z markami, z którymi współpracowała Cashin, w 2016 roku nakładem wydawnictwa Rizzoli ukazał się pierwszy album poświęcony jej twórczości – „Bonnie Cashin: Chic Is Where You Find It”. To m.in. dzięki inicjatywie Lake twórczością projektantki zainteresowali się inni. 

W Peabody Essex Museum w stanie Massachusetts w listopadzie otwarto wystawę poświęconą kobietom, które zrewolucjonizowały modę, i nazwisko Cashin pojawia się obok Coco Chanel czy Elsy Schiaparelli. Gdyby szukać współczesnej następczyni Bonnie Cashin, byłaby to najpewniej Phoebe Philo. Ich projekty łączy wyrafinowanie, funkcjonalność i przywiązanie do detalu. Przyglądając się z bliska debiutanckiej kolekcji Philo dla Céline z łatwością można odnaleźć nawiązania do stylu Cashin. Zestawienie skóry z wełną w ramoneskach czy peleryny zapinane na metalowe sprzączki z kolekcji Céline Resort 2010 to elementy, które po raz pierwszy pojawiły się w modzie właśnie dzięki Cashin. 

Przykładów na to, że amerykańska projektantka wciąż dyktuje, jak się ubrać, jest więcej. Tom Ford, JW Anderson, Calvin Klein, Miu Miu… Trudno o sezon bez inspiracji z archiwum projektantki. Tej jesieni znajdziemy je na wybiegach u Stelli McCartney, Christophe’a Lemaire’a czy Marca Jacobsa. Jego oprawiony piórami, trójwymiarowy, czarno-biały żakiet łudząco przypomina ten zaprojektowany przez Cashin w 1968 roku. Oryginały zdarzają się na aukcjach eBaya i Etsy, wśród których można wyłowić prawdziwe perełki z metką Cashin: trencz z czerwoną podszewką, skórzany płaszcz, no i oczywiście torebki. Kto wie, może w poszukiwaniu skarbów vintage trafimy na trop kolejnego równie wielkiego i zapomnianego nazwiska?

Artykuł pochodzi ze styczniowego wydania magazynu ELLE.