Legenda wśród wydawców, osobowość. W latach 90. z dwoma wspólnikami założyła wydawnictwo W.A.B. W czasach, kiedy drukowano głównie anglosaskie czytadła, ona wprowadziła do polskich księgarń literaturę wielkich pisarzy: Michela Houellebecqa, Wiktora Pielewina, Elfriede Jelinek, Imre Kertésza. Dzięki niej też w Polsce stała się modna literatura polska. A kiedy o literaturze tworzonej przez kobiety mówiono pogardliwie „menstruacyjna”, ona wydawała książki Olgi Tokarczuk, Manueli GretkowskiejKatarzyny Grocholi, Joanny Bator

Trzy lata temu wspólnicy z wydawnictwa W.A.B. usunęli Beatę Stasińską z zarządu. To był skandal, nie tylko towarzyski. A potem sytuacja się odwróciła, wydawnictwo odkupiła duża spółka giełdowa i zaprosiła jego założycielkę do objęcia stanowiska prezesa. Nie bezinteresownie: jej nazwisko jest w świecie wydawców marką. Stoi za nim nieprzeciętna intuicja, upór, siła i umiejętność kształtowania gustów literackich. Po prostu. To, co dostrzeże Beata Stasińska, będzie zauważone, ważne lub popularne. Zostanie. 

Podobno jest trudną rozmówczynią. Może dlatego że jest niecierpliwa, łatwo ją znudzić, nie da się z nią rozmawiać o pogodzie. Mówi cicho, szuka słów. Skandynawska blondynka, piękna, posągowa, nieufna. I krucha jak figurka z porcelany. Zaprosiła mnie do domu, w którym mieszka z córką Antoniną. Jesteśmy same, córka właśnie bierze udział w zawodach konnych (Beata trochę się niepokoi). Syn dzwoni, żeby umówić się z nią na wieczorną premierę filmu Andrzeja Wajdy. Jest sobota. Beata Stasińska częstuje kawą i magdalenkami, ciasteczkami, od których Marcel Proust zaczął swoją opowieść. Ale…

BEATA STASIŃSKA Chyba nie będziemy rozmawiać o książkach?
Nie. Będziemy rozmawiać o Pani.
Muszę panią uprzedzić, że w byciu wydawcą jest element szaleństwa. Wydawca ma naturę myśliwego, który łatwo się zakochuje. Zakochuje w cudzych talentach, tu nie ma miejsca na narcyzm. Jest w tej pracy rodzaj idealizmu czy nawet naiwności, dzięki którym rzeczy niemożliwe stają się możliwe. Takie przynajmniej jest moje doświadczenie. Trzeba lubić ludzi, którzy piszą, szanować ich za talent, bo to rzadki dar, i lubić książki. Pasja, bakcyl, uzależnienie. W manii wydawania książek jest też element hazardu: uda się albo nie.

Co jest nagrodą, o co się gra?
Dobra książka, którą chcą czytać inni. Taka, która coś nam mówi o życiu, nadaje mu sens albo wręcz przeciwnie – rozbija nasze wyobrażenia na temat tego, jacy jesteśmy. Kiedy literatura zadaje ciągle w inny sposób podstawowe pytania, wytrąca nas z równowagi albo nazywa coś, czego nie umieliśmy nazwać, jest darem dla czytelnika. Żadna teoria ani równanie jej nie zastąpią. 

W latach 90. zaczęła Pani wydawać współczesnych pisarzy polskich i robi to Pani do dziś. Odkryła Pani dla czytelników wielu, dziś sławnych, autorów. Gretkowska, Kuczok, Piątek, Bator, Krajewski, Grochola…
Dlaczego to robiłam? Nie mogłam uwierzyć w to, co tak chętnie głosiły wówczas media, że polska literatura jest marna i przegra z falą przekładów z Zachodu. Świat, który tak bardzo na oczach jednej generacji się zmienił i zmienia, domagał się opisu. Śledziłam książki wydawane i dyskutowane w innych krajach i szybko zrozumiałam, że nikt tego za polskich pisarzy nie zrobi. Nie musiałam długo czekać. I szybko się przekonałam, że nowa literatura w Polsce wcale nie jest gorsza od tego, co dziś czytają Niemcy, Francuzi czy Włosi. Być może byłam akuszerką kilku sukcesów. Nie przeceniałabym swojej roli. Dziś mam do siebie i tego, co wydawałam, więcej dystansu. Czytając dużo książek, nabiera się przekonania, że wybitne dzieła zdarzają się rzadko i przeoczyć je w morzu pisanych tekstów jest łatwo. To uczy pokory. Myśl, że literatura współczesna w dużej mierze odejdzie w niepamięć, jak czasy, w których powstaje, uspokaja. Nie znaczy to, że jest niepotrzebna, jest: tu i teraz w wymiarze jednej lub dwu, może trzech dekad.

Lepiej, żeby ludzie czytali złe książki czy nie czytali w ogóle?
Marna literatura psuje gusta, rozleniwia, w pewnym stopniu szkodzi. Ale nieczytanie jest jeszcze szkodliwsze. Prowadzi do utraty ważnej umiejętności, a nieumiejętność czytania ze zrozumieniem jest dysfunkcją cywilizacyjną. Nie chcemy czytać, trudno, ale nie przekazujmy tego antywzoru innym, zwłaszcza dzieciom.

Jak Pani czyta?
Wydawca z konieczności czyta inaczej, szybko, bywa, że pobieżnie, wedle pewnych formatów i kryteriów. Ale dobrych książek po prostu nie wolno czytać szybko, bo różnica jest tu jak między jedzeniem śmieciowym a slow foodem. Nie czytam szybko takich autorów jak Italo Calvino czy Thomas Bernhard. Ostatnio czytam z doskoku i w najdziwniejszych sytuacjach, kradnąc czas na książki. Zanim pani przyszła, od rana przeczytałam „Zabliźnione serca” rumuńskiego pisarza Maxa Blechera. Zwarta i drapieżna powieść o luksusowym sanatorium dla chorych na gruźlicę kości. Trochę anty-Tomasz
Mann.

Pracuje Pani w domu?
Coraz mniej niestety. Właściwie pracuję cały czas. Ciągle coś obmyślam, układam, domykam lub planuję – nawet kiedy uczestniczę w spotkaniach czy jadę na rowerze. Umiem jednak zwolnić tempo. Mam podświadomy bufor bezpieczeństwa, dużo pracuję, ale potem wyhamowuję. Znikam na kilka dni, nie odzywam się do przyjaciół. Wyjeżdżam, by zmienić otoczenie, albo nie wychodzę z łóżka.

A jeździ Pani na wakacje z dziećmi?
Zdziwi się pani – coraz częściej. Im jesteśmy starsi, tym większą sprawia nam to frajdę. Bywam matką niecierpliwą, ale mam dobre relacje ze swoimi dziećmi.

A jak były małe?
Nie byłam matką idealną: bo jaką miałam być z dwiema posadami i dwojgiem małych dzieci? Ale wracałam do nich codziennie z pracy stęskniona i spełniona. Praca po nocach była normą, pensja, którą dostawałam za pracę w piśmie „Ex Libris”, szła na nianię, ale taki płodozmian był mi bardzo potrzebny. A dzieci miały może zapracowaną, ale mniej sfrustrowaną mamę. Teraz chyba częściej mi wypominają, że nie mam dla nich czasu albo że bywam nieznośna. Ale lata ćwiczeń uczą dawać sobie radę z tak mocno wdrukowanym w nas, kobiety, poczuciem winy. Zwłaszcza że dzieci są dorosłe. Jasiek ma 24 lata, wkrótce broni się na filozofii, studiuje równolegle neuropsychologię kognitywną. Antonina jest na antropologii kulturowej i zamierza studiować historię sztuki. Obie jesteśmy uwiązane do końskiego ogona, moja córka trenuje jeździectwo, a ja przy jej każdych zawodach umieram ze strachu.

Gdzie jest mąż, kiedy kobieta realizuje swoją pasję?
Pracuje i wszystko jest podporządkowane temu, że pracuje. A ja rozdzieliłam sferę zawodową i prywatną. Dom i pasję.

Czyli można mieć życie rodzinne i zrealizować swoje pasje, odnieść sukces bez udziału męża?
Można, za pewną cenę. Mężczyzna nie jest do tego warunkiem niezbędnym.