No i niedawno na taką właśnie książkę trafiłem. To „Lato utraconych” Anny Kańtoch, które pojawi się w księgarniach na początku czerwcu, a ja miałem ją okazję przeczytać trochę wcześniej. Kańtoch jest tak w ogóle bardzo ciekawą pisarką. Debiutowała w roku 2004, ale przez wiele lat trzymała się fantastyki. I tam też święciła tryumfy zdobywając aż pięć razy najważniejszą w tym gatunku nagrodę Zajdla. Żeby mieć porównanie, taki Dukaj ma ich zaledwie o jedną więcej.

No, a potem postanowiła spróbować swoich w kryminale. W 2016 pojawiła się „Łaska”, potem „Wiara” i „Pokuta”. A w zeszłym roku wydała „Wiosnę zagubionych” (w tym roku zresztą nominowaną do Nagrody Wielkiego Kalibru, rozstrzygnięcie już w sobotę) i właśnie „Lato utraconych”, które, jak łatwo się domyślić, jest kontynuacją „Wiosny…”. No i napiszę to z pełną odpowiedzialnością i świadomością wagi tych słów - jest Anna Kańtoch jedną z najlepszych rzeczy, które przydarzyły się polskiemu kryminałowi w ostatnich latach.

Już w swoim pierwszym kryminale, czyli „Łasce” zaprezentowała główne cechy swojego pisarstwa (przynajmniej w tym gatunku). To opowieść, której akcja dzieje się w 1985 w małej miejscowości. Jej bohaterką jest czterdziestoletnia nauczycielka Maria, która jako dziecko przeżyła niezwykłą przygodę. Zaginęła w lesie na tydzień. Kiedy ją odnaleziono, na ubraniach miała ślady krwi. Nikt nigdy się nie dowiedział, skąd się wzięły. Po latach jej uczeń zamiast kartkówki oddaje jej rysunek przedstawiający czwórkę dzieci i Kartoflanego Człowieka. Kilka godzin później chłopak zostaje odnaleziony powieszony na gałęzi.

Jest więc w „Łasce” klimat tajemnicy i nieznanego. Powieść długi czas meandruje, zwodzi czytelnika, sugeruje mu, że bliżej jej jednak do opowieści grozy niż do kryminału. Oczywiście, to tylko kolejna zmyłka, bo Kańtoch jest rzemieślniczką, która zna swój fach i rządzące nim zasady.  Do tego dochodzi piękny, precyzyjny język, świetnie wykreowane postacie kobiece i specyficzny klimat później PRLu pełnego zmęczonych ludzi i dyskretnej beznadziei. Podobnie jest w wydanej rok później „Wierze”. Lato 1986, duszny klimat małej miejscowości. Tajemnicza śmierć młodej kobiety na kolejowych torach. I kapitan milicji ze skazą, który próbuje rozwikłać zagadkę. Ta zaś dnia na dzień robi się coraz dziwniejsza oraz bardziej niepokojąca.

Przyznam od razu, że trzeciej „Pokuty” jeszcze nie czytałem (ale nadrobię). I „Łaskę”, i „Wiarę” wspominam jako świetne kryminały, które połknąłem niemal jednego dnia. Pod koniec nerwowo przerzucając kartki. Ale też rozumiem tych, którzy kręcili trochę głowami przy ich zakończeniach. Których oczywiście nie będę zdradzał, ale przyznam, że pod koniec „Wiary” nawet u mnie ten kołeczek, na którym zawiesiłem niewiarę niebezpiecznie zatrzeszczał.

No i wreszcie dochodzimy do „Wiosny Zaginionych”, gdzie po raz pierwszy pojawia się Krystyna Lesińska. Jedna z najciekawszych postaci polskiego kryminału. W „Wiośnie…” jest już na emeryturze. To była policjantka, sympatyczna, chociaż odrobinę zdziwaczała. Nie tyle zgorzkniała, ile pogodzona ze swoim wiekiem i świadoma wszystkich błędów, które popełniła w życiu. I zdająca sobie sprawę, że nie jest w stanie ich już naprawić. Tymczasem los stawia przed nią jeszcze jedną zagadkę kryminalną do rozwiązania. Taką, która w dziwny sposób wiąże się z historią jej zaginionego wiele lat temu brata. Z kolei w „Lecie utraconych” poznajmy Lesińską o dwadzieścia lat młodszą. Wdowę, która niedawno straciła męża i która dalej służy w śląskiej policji. I to właśnie ona ma odkryć, kto zamordował cztery osoby spędzające urlop w leśniczówce na uboczu. Z rzezi ocalał tylko nastoletni chłopiec.  

Jest kilka rzeczy, które mi w tych książkach cholernie imponują. Po pierwsze nastrój. Kańtoch odeszła od swoich poprzednich książek. Już nie sugeruje żadnego nadnaturalnego wytłumaczenia, niemniej nad tymi historiami unosi się nastrój tajemnicy. Nieustannie przeczuwamy, że nasi bohaterowie mierzą się z czymś niezwykłym. Po drugie, elegancja tych książek. Pomimo opisanych w nich zbrodni, nie ma tu ani grama zbędnej brutalności. Kańtoch wie, jaką historię chce nam opowiedzieć i nie potrzebuje do tego flaków i wiadra krwi. Po trzecie intrygi. Bardzo starannie przemyślane i świetnie poprowadzone. Kojarzą mi się z książkami Agathy Christie. Zresztą sama Leśniewska ma w sobie, ze swoim spokojem i bezpretensjonalnością, coś z panny Marple. I wreszcie, precyzja i celność języka. Zwróćcie Państwo uwagę na ten fragment dotyczący jednej z drugoplanowych postaci: Ostatni raz widział tak ubranego nastolatka jeszcze w latach osiemdziesiątych, kiedy wszystko było na kartki, żona wciąż go kochała, a jedyny syn, teraz narkoman spędzający czas na dworcu w Katowicach, chodził do pierwszej klasy liceum. Przedstawić cały życiorys człowieka w jednym zdaniu, nawet takim długim, to jednak mistrzostwo.

A przy tym wszystkim ma Kańtoch swój indywidualny styl, własną wrażliwość. Nikogo nie naśladuje, jest po prostu sobą. Jest w jej książkach taka szczerość, której nie da się podrobić, a która zawsze przynosi dobre rezultaty. Moim zdaniem, prawdopodobnie najlepsza w tej chwili autorka kryminałów w kraju. Przekonajcie się zresztą Państwo sami.