sSpośród setek piosenek skomponowanych przez Davida Bowiego trzy są poświęcone kobietom. Utwór „Golden Years” jest dedykowany temperamentnej Angie – Amerykance, którą poznał w Londynie w 1969 roku i z którą ma syna Duncana (reżysera m.in. filmu „Warcraft: Początek”). „The Wedding Song” to hołd dla wspaniałej Iman, somalijskiej supermodelki, matki jego córki Lexi. I „Never Let Me Down” został skomponowany i napisany dla Coco. Tytuł – „Nigdy mnie nie zawiedź” – mówi wszystko. Corinne Schwab weszła do życia Bowiego mimochodem, ale stała się wszechmocna. Oficjalnie przez 43 lata, aż do śmierci artysty 10 stycznia 2016 roku, pełniła funkcję jego osobistej asystentki. Żyła w cieniu artysty, ale nikt w jego życiu prywatnym nie odegrał tak wielkiej roli jak ona. Była pierwszym i najważniejszym powiernikiem, opiekunem, a nawet ochroniarzem. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu: pomogła mu wyjść z nałogów, w tej kwestii jej zasługi nie podlegają dyskusji. 

NIC Z GROUPIE 

Londyn 1973 rok. 26-letnia Amerykanka szuka pracy, dzięki której mogłaby sfinansować swoją podróż przez Stany Zjednoczone. – To miała być wyprawa rodem z „W drodze” Jacka Kerouaca, tyle że z przyjaciółką – wspomina Corinne Schwab. Corinne (dla przyjaciół Coco) dorastała w Nowym Jorku, na Haiti, w Meksyku i Indiach. Wszystko to dzięki ojcu fotografowi i jego licznym zawodowym wyjazdom. Eric Schwab, syn Francuza i niemieckiej Żydówki, zdobył rozgłos jako autor pierwszych zdjęć z obozów koncentracyjnych w 1944 roku. W jednym z nich, w Terezinie, odnalazł własną matkę. Po wojnie przeniósł się wraz z żoną, francuską psychoterapeutką, do Nowego Jorku. I zajął się lżejszą tematyką – jako miłośnik i znawca jazzu uwieczniał na kliszy muzyczne sławy grające w klubach Harlemu. Ta wielokulturowość, która otaczała Coco, na pewno wywarła na nią wielki wpływ. I kiedy pojawiła się perspektywa ciekawej pracy w Londynie, dziewczyna się nie wahała: przyjęła posadę sekretarki w firmie fonograficznej MainMan, która wydawała płyty niejakiego… Davida Bowiego.

Już na pierwszy rzut oka było widać, że Corinne nie ma w sobie nic z groupie, okazała się za to niezwykle skuteczna, zwłaszcza w kontaktach z wierzycielami. Dlatego Angie, ówczesna żona Bowiego, poleciła artyście Corinne na osobistą asystentkę. Poznali się na przyjęciu w Haddon Hall, angielskiej posiadłości Bowiego, który właśnie wrócił z tournée po Japonii. – Był wychudzony, wyczerpany, ale bardzo życzliwy, przyjazny. Polubiliśmy się od razu, choć na pewno istotną rolę odegrało moje poczucie odpowiedzialności. Zaczęłam prowadzić jego fanklub – wspomina Corinne. Angie (wówczas szczupła blondynka, rzekomo biseksualna, tak jak jej mąż) krótko ufała niepozornej brunetce. Tym bardziej że w wyzwolonym związku każdy robił, co chciał. Mijały miesiące. Coco była coraz bliżej Bowiego i właściwie porzuciła już marzenie o podróży po Stanach. – Dlaczego nie ze mną, w mojej limuzynie?! – rzucił jej któregoś dnia. – Nie wahałam się ani sekundy – przyznaje Corinne. 

ŻEBY BYŁ SZCZĘŚLIWY 

I tak w 1974 roku skromna asystentka przemierzała pustynie Arizony w limuzynie artysty. W radiu śpiewa Aretha Franklin, Coco ubrana na biało – w seksownej sukience z dekoltem – ma rozpuszczone włosy, uśmiecha się, nuci słowa piosenki i kołysze się w rytm muzyki. Za nią siedzi Bowie w czarnym kapeluszu i popija mleko prosto z kartonu. To scena z dokumentu „Cracked Actor: A Film About David Bowie” Alana Yentoba. Coco pojawia się w filmie zaledwie na kilka sekund. To jej pierwszy występ przed kamerą. W późniejszych latach też rzadko pozwalała sobie na obecność w mediach. Bowie był jednocześnie podekscytowany i rozdrażniony amerykańską rzeczywistością, do której zaczął przynależeć. Ameryka stała się jego obsesją, narkotykiem. Coco nie odstępowała go na krok. Przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. To ona przejęła codzienne zarządzanie rockandrollowym cyrkiem. Tylko ona miała dostęp do dwóch Davidów: Bowiego i Jonesa (prawdziwe nazwisko artysty – red.). Znała gwiazdę, która przywdziewa wiele masek, i człowieka o jednej ludzkiej twarzy. Eliminowała wszystko to, co Davidowi mogłoby w życiu przeszkadzać.

W swojej opiekuńczości była zaborcza, chłodna, czasami agresywna. – Najważniejsze było to, by David był szczęśliwy – mówi Leee Black Childers, były tour manager. Największą cenę za to wszystko zapłaciła Angie. Dominująca Corinne w końcu stanęła między nimi, choć jak sama twierdzi, jedynie chroniła Bowiego. Nie udało jej się jednak uchronić go przed samym sobą – pod presją artysta podjął kilka ryzykownych decyzji. Podpisując niefortunne dla siebie kontrakty, związał się na lata z producentem, który ostatecznie pozbawił go ogromnych zysków ze sprzedaży płyt i z koncertów. Bowie, już wówczas wielka gwiazda, nie miał dolara w kieszeni, miał za to kolosalne długi.

JAK ZŁY POLICJANT

Powiedzieć, że Bowie w tym czasie wciągał góry kokainy, to nie powiedzieć nic. To były Himalaje białego proszku. Coraz bardziej pogrążał się w depresji i paranoi, ważył mniej niż 50 kilogramów, jadł tylko czerwoną paprykę i pił mleko. Chude. Miewał halucynacje, zdarzało mu się nie spać przez kilka dni i nocy z rzędu lub – dla odmiany – pracował jak szalony bez chwili wytchnienia. W najgorszym momencie jego uzależnienia Coco niemal każdego ranka znajdowała go skulonego w kącie, przerażonego. Przykładała mu pod nozdrza lusterko, by sprawdzić, czy jeszcze oddycha. Mimo że większość znajomych Bowiego z tamtego okresu nie lubiła Corinne, zgadzali się, że bez zarzutu wykonywała to, co do niej należało. Miała niewdzięczną rolę „złego policjanta”, której nikt nie chciał odgrywać. Według Micka Ronsona, gitarzysty grupy The Spiders from Mars, „żyła i dałaby się zabić dla niego”. W opinii Angie Corinne pozostała na zawsze „psem łańcuchowym, odbezpieczonym pistoletem i matką zastępczą” jej męża. Coco przejęła władzę, nikt się nie mógł nawet zbliżyć do Bowiego bez jej zgody. Nie miała problemu z wydawaniem poleceń żonie swojego szefa, która na stałe mieszkała w Nowym Jorku. Zażądała od niej np., by przyjechała na plan filmu „Człowiek, który spadł na ziemię” Nicolasa Roega i gotowała posiłki dla Davida, bo ten – jak podkreślała – nie lubi dań przygotowanych dla ekipy. Angie starała się sprostać wyzwaniu, ale konfliktów było coraz więcej. – Pewnego dnia Coco po prostu mi powiedziała, żebym gdzieś sobie poszła, powłóczyć się, pospacerować… Zasugerowałam, by nie mówiła do mnie takim tonem. David rzucił się na mnie z krzykiem, chwycił za gardło i zaczął dusić. To Corinne sprawiła, że mnie puścił. O ironio, to jej zawdzięczam życie – opowiadała po latach.

ALBO JA, ALBO ONA

W 1976 roku Bowie uciekł z Los Angeles. Przeniósł się do Berlina Zachodniego. Wydał słynną trylogię, złożoną z płyt „Low”, „Heroes” i „Lodger”. Dużo spacerował, poznawał kluby. Towarzyszył mu przyjaciel, Iggy Pop. W Europie byli prawie anonimowi. To Coco wybrała mieszkanie przy Hauptstrasse 155, tak samo jak wcześniej wynajdywała Bowiemu domy w Nowym Jorku i Los Angeles. Angie, której żaden z nich się nie podobał, w końcu postawiła Davidowi ultimatum: albo ona, albo Coco. Usłyszała, że przecież Coco jest niezastąpiona. Angie trzasnęła drzwiami. To był koniec. Ludzie, którzy byli blisko Davida w latach 70., uważali, że on i Coco są kochankami. Pojawiły się nawet pogłoski o ich ślubie, jednak znajomibyli co do tego sceptyczni. Oczywiście Corinne i Bowie nigdy nie odnieśli się do tych rewelacji. Raz w rozmowie z fanami w 2001 roku Coco przyznała: – Nie wyszłam za mąż, ale spotykałam i wciąż spotykam się z mężczyznami. Wszystko, co robię, jest analizowane, szeroko komentowane, zwykle przeinaczane lub oceniane dwuznacznie. Ale przyjaźń Davida i wartość jego twórczosci rekompensują takie uczucia jak strach i zazdrość. Staram się wykonywać swoją pracę najlepiej, jak potrafię, i dobrze żyć. Co na to Bowie? – Coco jest jedyną osobą, która mimo upływu lat wciąż jest moim przyjacielem. Stała się dla mnie najważniejszym i najbliższym człowiekiem w połowie lat 70. Żyłem wtedy jak szalony, wpadłem w głęboką depresję. Jako jedyna potrafiła mi powiedzieć, że zachowuję się jak ostatni kretyn –przyznał Bowie, zawsze bardzo ostrożny, jeśli chodzi o zwierzenia na temat swojego życia prywatnego. 

NIGDY MNIE NIE ZAWIODŁA

W 1987 roku zadedykował jej „Never Let Me Down”, piosenkę, w której śpiewał: „When Ineeded soul revival I called your name / When Iwas falling to pieces I screamed in pain / Your soothing hand that turned me round / Alove so real swept over me” (Gdy musiałem się odrodzić, przyzywałem cię/ Gdy nie mogłem się pozbierać i wyłem z bólu / Twój kojacy dotyk pomagał mi wstać/ Zalewała mnie fala miłosci – tłum. red.). – To prawdopodobnie najbardziej emocjonalny utwór, jaki udało mi się kiedykolwiek napisać, opowiadający o moich uczuciach do kogoś – zwierzył się magazynowi „Star”. Po rozwodzie z Angie przez 10 lat Bowie żył samotnie. Flirtował, miewał romanse, ale nigdy nic poważnego. Wszystko się zmieniło, gdy w październiku 1990 roku poznał top modelkę Iman Abdulmajid. – Tego wieczoru, gdy zostaliśmy sobie przedstawieni, wyobrażałem sobie już imiona naszych przyszłych dzieci. Wiedziałem od razu, że to kobieta dla mnie – wyznał artysta. Dwa lata później wzięli ślub kościelny we Florencji. David pojednał się z bliskimi. Zaprosił przyjaciół, syna Duncana, matkę. Coco też tam była, uśmiechała się promiennie. W wieku 43 lat miała na koncie tylko dwa wywiady – mimo starań dziennikarzy nigdy nie zdradziła żadnych rewelacji z prywatnego życia swojego przyjaciela. W 2007 roku David ofiarował jej pierścionek z różowymi brylantami – wyraz wdzięczności za bycie lojalną przez tyle lat. Dodał też zapis do testamentu, dzięki któremu Coco dziedziczyła po nim dwa miliony dolarów. Co więcej: powierzył jej najcenniejszy dar – ustanowił ją opiekunem prawnym swojej córki Alexandrii. Gdyby zabrakło Iman, zgodnie z wolą Davida to Coco będzie zarządzać odziedziczonym przez nastolatkę majątkiem. Przecież – trawestując słowa piosenki – nigdy go nie zawiodła…