Spotykamy się w „Warszawie Wschodniej” w ostatnich dniach twardego lockdownu. Otwierają specjalnie dla nas Vip room i pijemy kawę jak ludzie. My po szczepieniu. nasz bohater po ciężkim przebiegu i leczeniu pod respiratorem. Przeżywała to cała polska. Jedni współczuli, inni hejtowali. taki mamy klimat.

Wietrznie, ale pełne słońce. Andrzej Piaseczny jest punktualny, a to wiele mówi o człowieku, który napisał „Budzikom śmierć” i podniósł spanie do południa do rangi sztuki. Nie nosi już włosów do ramion ani brzydkich kolczyków, ani futra, które przyćmiło kiedyś wszystkie szafy eurowizji, choć było o dziesięć lat za wcześnie na takie outfity. No i nie wygląda na pięćdziesiątkę, z uśmiechem Pierce’a Brosnana i manierami dżentelmena.

Andrzej Piaseczny – początki

To oczywiste, że nie chciał nagrywać jubileuszowych „Złotych przebojów”, ale przygotował całkiem nowy materiał, bo jest w doskonałej formie. Może znowu trafią mu się takie lata jak po występie w Jarocinie, kiedy miał świat u stóp. „noce całe” z Mafią, a zaraz potem z Robertem Chojnackim „Prawie do nieba” i „Niecierpliwi” – jedna z najlepszych piosenek o miłości w języku naszego plemienia. Bezpretensjonalna, nieoczywista, po prostu doskonała.

Wciąż ją lubisz?

Andrzej Piaseczny: No tak. Bo ja nie bardzo potrafię pisać historie, które nie są z życia wzięte, piszę automatycznie, nie potrafiłbym sobie wyobrazić fikcyjnej historii. Dlatego nie umiałbym napisać książki, ale gdyby we właściwej kolejności poustawiać kilkanaście piosenek z różnych okresów mojego życia, to one by w sumie mogły posłużyć za biografię. 

Ale przecież stały się wielkimi przebojami, bo są uniwersalne.

To dlatego, że wszyscy czujemy podobnie.

Przyszli wtedy całym zespołem na wywiad do Kuby Wojewódzkiego. Ostatnio Wojewódzki przypomniał Piaskowi, że kiedy szli, to najpierw cały zespół, weseli, pewni siebie, a na końcu on – wokalista. Co to za frontman? Czapka nasunięta na oczy, głowa spuszczona. Wtedy piasek traktował Mafię jakby byli jego parawanem. Zawsze schowany. Zawsze w cieniu. A reporterzy chodzili za nim wszędzie. Dziesiątki, setki fanów, ale on trzymał się w cieniu.

Andrzej Piaseczny – o odwadze

Odwagę miałeś tylko na estradzie?

Problem ze mną polega na tym, że zawsze byłem trochę obok. Nie chcę powiedzieć, że nie byłem świadomy, co się dzieje, ale czy zgarnąłem całą pulę? Czy świat należał do mnie? Nie, nie należał i to nie tylko w tym wymiarze finansowym.

Ale spełniłeś marzenie Mickiewicza, twoje słowa trafiły pod strzechy, każdy je śpiewał.

Teraz to doceniam i rozumiem. Wtedy wydawało mi się to po prostu zwyczajne

Uważałeś, że ci się należy? To pycha.

Czasem człowiek nie uświadamia sobie własnych emocji, ale czy to była pycha? Wydaje mi się, że nie.

Z jednej strony miałem genialny sukces, z drugiej pomyje na mnie wylewali, że młody chłopak, którym wtedy byłem, nie potrafi podnosić oczu znad podłogi i trotuaru. Dzisiaj jestem dorosłym człowiekiem i dzisiaj patrzę w oczy, nawet jeśli nie mam po drugiej stronie przyjaznych ludzi. Wtedy z wywiadów kilka razy uciekłem po prostu. Próbowałem trzymać fason, ale jeśli wstajesz i mówisz: „sorry, na takim poziomie nie będę rozmawiał”, to jest ucieczka. Dzisiaj wiem, że to głupie, że pytania wcale nie były aż tak bardzo agresywne. Kiedyś dla „Gazety Wyborczej” wywiad ze mną miał robić krytyk muzyczny Robert Leszczyński. nigdy mnie nie oszczędzał i po prostu mnie nie lubił. Siadamy, a on pyta: „Jak się czujesz ze świadomością, że jesteś wyprodukowany od początku do końca, a wszystkie dźwięki i wszystkie słowa, które słyszę na twojej płycie, to pomysły Marka Kościkiewicza?”. Czy to było brutalne pytanie? Nie. Prowokacyjne, ale ja zamiast odpowiedzieć, wstałem i wyszedłem. Usłyszałem w tym pytaniu: „Jesteś nikim, jesteś chłopcem z plakatu, o co ci, kurwa, chodzi? po co ty tu w ogóle jesteś?”. Kilka lat później w pewnej firmie fonograficznej usłyszałem: „powinieneś wiedzieć, że na twoją płytę nikt nie czeka”.

No, ale przecież byłeś królem życia.

Nie. na przykład nigdy nie wyprowadziłem się z Kielc. ok, miałem zajebistą hondę, ale rozbiłem się już pierwszego dnia, a wtedy Rysiu Adamus kupił mi drugi taki sam samochód. Było z czego brać... Wciąż myślę, że to nie była pycha, po prostu chciałem mieć dobry samochód. To nie jest tak, że my, muzycy, opływamy kasą. Wtedy nie bardzo się znałem na podpisywaniu umów. Dzisiaj mogę powiedzieć o sobie, że należę do klasy średniej tylko dlatego, że... 

Dlatego, że masz to telewizyjne doświadczenie?

Nie wiem, czy o to chodzi. Od kilku lat się zmieniam. Być może przeczytałem trochę więcej książek, a kiedy czytasz, to widzisz, jak chciałbyś się zachowywać, jak byś chciał, żeby wyglądało twoje życie. Zaczynasz po prostu w nieodwracalny sposób realizować to, co nieuniknione. Dorosłem. a dorastanie polega na tym, że dostrzegasz, co ci pasuje w życiu i to właśnie robić i mówić. i nawet jeżeli przyjdzie jakiś Robert Leszczyński i cię podepcze, to już nie uciekasz. Już wiesz, kim jesteś i co zrobiłeś w życiu i ile to jest warte. 

Nie potrzebujesz już opinii innych ludzi?

Potrzebuję, ale rozumiem, że wszyscy się różnimy i nie musimy się we wszystkim zgadzać. Mogę dziś rozmawiać z każdym, nawet z jakimś wszechpolakiem, bo na tyle dobrze czuję się ze sobą, żeby każdemu powiedzieć: „ej, spróbuj odrzucić te ekstrema i bądź sobie, kim jesteś, wolałbym, żebyś mnie nie nienawidził, ale nie musisz lubić, bo na tym polega piękno różnorodności”. nie uwierzylibyście, ale ja w domu jestem milczkiem i nie mówię prawie nic.

Andrzej Piaseczny – o sobie

Po to tu jesteśmy dzisiaj, żebyś ty mówił.

Żebym wyczerpał słownik? Wiecie, kiedy się nauczyłem mówić o sobie? Kiedy zrozumiałem, że ten program, „Voice of Poland", wcale nie jest o tych wszystkich śpiewających ludziach. On jest o jurorach przede wszystkim. no, może jest fifty-fifty. Jeżeli ktoś jest rozsądny, to siadając w fotelu jurora, może pokazać znacznie więcej niż tylko: „o! Fajnie, kurde!”. Oczywiście w ostatnim okresie, kiedy się wymazuje pioruny, jest znacznie trudniej, bo program w wersji senior jest montowany, ale wciąż możesz pokazać siebie od takiej strony, od jakiej chcesz to świadomie robić.

Nie masz wrażenia, że nadeszły czasy takiej obfitości, że w telewizji czy socialmediach, na youtubie, sukces przynosi tylko jakiś rodzaj prawdy?

Ale czy prawda, tyle że wykreowana, też nie jest jakimś rodzajem fałszu? Przecież ludzie kochają przede wszystkim to, co jest głośne, różowe i słodkie. Prawda ma to do siebie, że im bardziej jest szara i zwykła, tym mniej przebija się na okładkach i dlaczego o tym mówię? Bo w dużej mierze dlatego ta uśredniona świadomość społeczna nie lubi gejów i lesbijek. 

Bo nie są dość różowi ani dość głośni?

nie, dlatego, że ludziom wydaje się, że są zbyt różowi i zbyt gło- śni. najpierw w szkole nie mówimy dziecku, że jest dobre niezależ- ne od tego, czy chce być gwiazdą youtube’a, czy pracować w sklepie, nie mówimy, że jest kochane niezależnie od swoich wy- borów. a potem doprowadzamy do sytuacji, że ludzie z małych wsi i miasteczek, myśląc o gejach i lesbijkach, nie myślą o tym, że to jest normalne, zwyczajne, tylko że jest dziwne, bo widzą na okładkach, pierwszych stronach, w internetach czy wiadomościach, że wjeż- dża platforma, a na niej jakiś przebrany człowiek z dildo w ręce. Ludzie patrzą na to i myślą: „zboczeńcy”. i choć nasz pierwszy narciarz mówi w końcu o swoich sąsiadach: „no przecież wie- dzieliśmy, że oni tacy są: sympatyczni, kulturalni, normalni ludzie”, to i tak przebija się do świadomości społecznej po ostatniej kampanii strach, że „do waszej wsi jutro zawita parada, a ta parada będzie się sprowadzała do tego, że na platformie będzie koleś z gołą dupą i dziewczyna z gołymi cycami”.

Z tego pocisku można było strzelić po raz ostatni.

Myślisz?

Tak.

Obyś miał rację, ale wątpię, bo strzelali z tego kilkakrotnie w ciągu ostatnich lat.

Bo to przynosiło skutek w przeliczeniu na słupki wyborcze, ale teraz dało pół procenta, to znaczy, że nie będzie można z tego już skorzystać.

Obyś miał rację.

Mówicie o tym jak o narzędziu, ale to przecież prawdziwe emocje, ludzkie uczucia. jeśli ktoś kocha inaczej, to... 

Kurwa, no! Jakie inaczej? Rozumiesz? No, uśmiechnij się... Ja sam uczę się rozmawiania na ten temat, znajdowania adekwatnych słów. Uczę się, żeby powiedzieć, że nie chcę tolerancji, ale akceptacji. Chcę wreszcie mówić, a nie wciąż milczeć. 

Uświadomiłeś mi, że ja często używałem tego „kochać inaczej”, a to nie jest kochać inaczej, to jest po prostu kochać... 

Dlatego uśmiechnij się, nie mam żalu.

I znowu do Kościkiewicza wróciliśmy.

O nie, to jest Krzywego piosenka (śmiech). Może macie rację, że to się zmieni wreszcie. Na Netfliksie pary jednopłciowe są już zwyczajnymi bohaterami, w nowej produkcji pixara ma się pojawić postać transpłciowa... Świat się z tym w końcu oswoi, bo dzieciaki na wsi też mają internet i włączają Netflix. Chciałbym, żeby to była zwyczajna sprawa, żeby można było zwyczajnie rozmawiać.

Obecność tych, co idą za sztandarem  gołą dupą, ułatwia sprawę drugiej stronie. Jedyną drogą są osobiste znajomości, przyjaźnie, osobiste relacje, ludzkie,  mamy wielu znajomych gejów w otoczeniu. Od dwudziestu paru lat przyjaźnimy się rodzinnie z chłopakami, którzy są w wieloletnim, szczęśliwym i twórczym związku. Moi synowie, a mam ich trzech, uważają ich za najfajniejszych wujków i traktują sprawę ich miłości naturalnie.

Do pewnego momentu i ja wierzyłem, że to wystarczy. To nazywam efektem motyla. ale na razie jeśli ktoś rozpoznawalny powie, że jest gejem czy lesbijką, to nagle jest „pisarzem gejem”, a nie po prostu pisarzem. albo „aktorką lesbijką”. Znowu nie jesteśmy tacy sami. Zawsze musimy być wyróżnieni jakąś innością.

Eltonowi Johnowi to nie przeszkadza.

Niektórzy nie mają z tym problemu, a inni mają. Chcieliby pozostać w pamięci, czy w Wikipedii, po prostu malarzem czy pisarzem, a nie „artystą gejem”. Były czasy, kiedy miałem mnóstwo okładek, a przez ostatnie lata nie mam, chociaż nagrywam, gram koncerty, mam wielką publiczność...

Nie wystarcza ci telewizja?

Doceniam to, ale chciałem powiedzieć co innego. Oczywiście, że proponują mi okładki, ale zawsze mówili: „Dostaniesz okładkę, ale jak zrobisz coming out”, a ja, kurwa, nie chcę być na okładce z tego powodu. Mam w dupie lansowanie się na tym, żeby mieć tęczową aureolę. Mogę sobie powiesić flagę na balkonie, przecież nikt nie będzie do mnie strzelał, ale z wami też mówimy o zupełnie innych sprawach, a przecież mieliśmy mówić o płycie.

Urodzinową imprezę wyprawił Andrzej jeszcze w styczniu. Balanga była po byku, przyjechało spore grono przyjaciół – muzyków, zaśpiewali przeróbkę jednej z jego piosenek z tekstem: „nowa płyta na pół wieku, a tyś jurny wciąż człowieku”, a Nergal nagrał wszystko i do sieci poszło, jak Piasek w kilku niewybrednych słowach mówi, co myśli o rządzącej partii i zrobiła się z tego impreza roku. Cokolwiek by mówić – skandal, ale z rodzaju tych, co źle nie robią.

Na nowei płycie „50/50” mógłby zaśpiewać wszystko sam, ale zaprosił do współpracy czołówkę polskiej sceny. są: Paulina Przybysz, Kayah, Mrozu, Adam Sztaba, Jarecki, Kuba Badach, Michał Fox, Król i Tomasz Organek.

Muszą cię lubić, skoro się na to zdecydowali.

Śmiałe założenie (śmiech). przecież to wszystko wariaci. niezależnie od tego, że się lubimy, prawda jest taka, że aby upra- wiać ten zawód, trzeba być świrem.

Co masz na myśli? Egocentryzm, narcyzm, skupienie na sobie? Przecież wszyscy dali ci kawał siebie.

Ja nigdy nie należałem do ludzi, którzy bardzo mocno wierzą w siebie. Sukcesy przyszły, bo kocham muzykę i bardzo lubię śpiewać, ale na siłę wewnętrzną to się nie przełożyło. Wybrałem ich właśnie ze względu na ich siłę. a okazało się, że to czasami jeszcze bardziej wrażliwi i delikatni ludzie niż ja. Kayah wydaje się osobą silną jak kamień. Jak skała. ale, co można w jej mniej popularnych utworach wyczytać, kiedy się ją zna bliżej, to poznajesz, że ona jest jak liść na wietrze.

Andrzej Piaseczny – o artystach

No, wszyscy nakładamy maski. artyści robią to z całą pewnością. To wasza, mam wrażenie, ucieczka do przodu.

Kayah jest prawdziwą królową. kKażdy, kto chce wejść w jakąś współpracę artystyczną, wymieni ją w pierwszej grupie zainteresowanych. Jest absolutnie docenioną artystką. Udźwignie każde zadanie. Wyjdzie na scenę i publiczność jej ulegnie. W sumie o to chodzi. Żeby ten tłum dał ci się porwać. Ludzie, kiedy przeżywają muzykę, łatwo ulegają naszemu wpływowi. ale nie tylko my. Zobaczcie, jak to robią aktorzy. Byłem przed lockdownem w och-teatrze na spektaklu z Krystyną Jandą i Jerzym Stuhrem. Genialni aktorzy, nikt tego nie poda w wątpliwość. Kiedy jesteś na widowni, rozumiesz, że oboje są gigantami. Rosną. Po spektaklu asystent pani Krystyny zaproponował, żebyśmy się przywitali chociaż. Wprowadził nas za kulisy i zobaczyłem, jak schodzą ze sceny, jakby byli babcią i dziadkiem. Tyle z siebie dali. Byli kompletnie wyeksploatowani w tym emocjonalno-energetycznym sensie. Tak to się robi. Do samego spodu. Wiem, że tak jest, bo kiedy sam jestem na scenie, to każdy gest ręki jest z taką siłą, że publiczność chwyta to od razu i bez namysłu. ale to wyczerpuje akumulatory kompletnie. 

A ty się boisz przemijania?

Nie boję się, a mimo wszystko powraca mi dosyć często myśl o śmierci. O własnej, ale nie pytania z rodzaju, czy będę chorował, czy przyjdzie to nagle, nie chodzi o didaskalia, tylko o samą esencję. O sam ten moment. Wrócę do tego pytania, ale najpierw opowiem wam taką historię. Byłem kiedyś w Wilnie, jest tam cmentarz na Rossie. Stara polska nekropolia, leży tam matka Piłsudskiego. Nekropolie są dobrym miejscem do rozmyślań albo do tego, żeby po prostu patrzeć. To przenosi głowę w zupełnie inne miejsce. Idę, czytam inskrypcje na nagrobkach i nagle napis: „Marek Sokołowski, gitarzysta europejskiej sławy”. Pomyślałem, że to jest znak. tak trzeba żyć. Mam świadomość tego, że może dwie, trzy piosenki po mnie zostaną. Widzę, jak czas się obchodzi z twórczością moich nieżyjących już kolegów. Świat nie stanie w miejscu, a jeśli wstrzyma oddech, to na milisekundę, kiedy mnie już nie będzie. Mainstreamowe media zajmują się chwilą obecną, rzadko kiedy usłyszysz piosenkę sprzed lat. Nikt już nie gra Beatlesów.

Tak, myślę o przemijaniu i to mnie uczy być czujnym. Uważnym i czujny. Przez siedem czy osiem lat rok w rok zabierałem moją mamę na Florydę nad Ocean. Miałem wtedy znacznie mniej pieniędzy niż mam teraz, ale znajdowaliśmy dla siebie czas. Czas jest przecież najcenniejszy. teraz mama nie ma już dość sił. ale nie w tym rzecz. Łapię się na tym, że przez ostatnich kilka lat o tym nie pomyślałem...

Myślisz czasem o przodkach? o korzeniach?

A wiecie, że często. Zostaliśmy wychowani i ja, i moja siostra, i mój brat, i bratankowie w poczuciu szacunku do rodzinnej opowieści, choć w tym kraju, który był przejechany w te i we w te wojnami, może nie jest to specjalnie fantastyczna historia. To nie był wielki ród, jak u Mellerów czy Lubomirskich. To historia dziewczyny z biednego, wielodzietnego domu, która została przez bogatą szlachciankę zabrana na wychowanie do dworu, bo państwo byli bezdzietni. Przysposobili ją niemal jako córkę, ale pewnego dnia przyjechali murarze, żeby remontować dwór i pradziadek tę dziewczynę nocą wykradł przez okno. Tak się zaczyna. Potem wiadomo – wojny i wszystko, co chcecie. Dorobili się, mieli dom w Legionowie. tam urodziła się moja mama. Podczas drugiej wojny wszystko, co cenne, zakopali w ziemi, ale kiedy wrócili, dół był rozkopany. Została jedna srebrna łyżka i nadpalona lalka mamy. Zresztą po wielu, wielu latach odkupiłem działkę, która kiedyś należała do pradziadków i w ubiegłym roku podarowałem ją w prezencie ślubnym mojemu starszemu bratankowi. pod jednym warunkiem – że zbudują tam dom, że wrócą na miejsce rodziny. W Legionowie mamy nasz rodzinny grobowiec...

Co za piękna opowieść.

Wiem, może niedzisiejsza, ale dla mnie ważna. no czy ja jestem normalny? no, powiem wam. pojechałem tam w jakimś trudnym momencie życia. Bo co jakiś czas, mimo że mieszkamy w różnych miejscach, jeździmy do Legionowa i palimy wspólnie świece, sia- damy przy grobowcu... ale wtedy miałem taki naprawdę niespecjalny moment i pojechałem zupełnie sam. Kupiłem świeczuszki, spaliłem blancika i zacząłem z nimi rozmawiać.

?

No, wiadomo... mówić do nich. Rozumiem ten byt rodzinny jak jakąś masę energii, do której prawdopodobnie my sami wrócimy. Nie umiem tego oceniać i nie chcę, ale odbyłem taką rozmowę o wszystkim, co mnie wtedy bolało. Przyprowadziła mnie do tego myśl, że wy też byliście zwykłymi normalnymi ludźmi, kochaliście, mieliście problemy w pracy, borykaliście się z codziennymi sprawami z miłością, z odrzuceniem, z nadzieją.

A potem zacząłem im dziękować za to, kim jestem dzięki nim i powiem wam, że od tego momentu moje życie stało się spokojniejsze. Staram się ich nie prosić o nic więcej niż o opiekę dla mamy, żeby nie cierpiała.

A dla siebie nic?

No, ja teraz przecież szczęśliwy jestem.