elle Dlaczego pojechała Pani na studia do Warszawy, przecież Wrocław był bliżej?

A.R. No właśnie dlatego, że Warszawa była dalej. Zanim zdałam maturę, wiedziałam, że nie będę artystką, pozostała historia sztuki. Myślałam też o chemii, była taka logiczna. Jednak przeważyła skłonność do sztuki, tkwiąca w rodzinnych genach. Mama jeszcze przed wojną zaczynała pracę jako montażystka filmowa. Potem ułożyło się inaczej, musiała zarabiać na dom, bo ojcu to nie bardzo wychodziło. Więc szyła suknie. A jeszcze później zajmowała się zdobieniem porcelany, na której wymalowywała złote rokokowe motywy, komponowała układy ozdobnych kalkomanii.

elle Nie bała się Pani wyjechać z domu?

A.R. Nie, takie lęki w ogóle nie wchodziły w grę, zawsze należałam do odważnych dziewczynek.

elle A jakie lęki wchodziły w grę?

A.R. Bałam się uzależnień, zarówno emocjonalnych czy psychicznych, jak i administracyjnych. Nie potrafiłam się utożsamić z żadną grupą rówieśniczą. Potem też narodowościową, religijną ani etniczną. Zrozumiałam, że nie mieszczę się w definicji i nie pozwolę, żeby mnie w nią wtłaczano. Wiele razy miałam wybór: albo przystać do grupy, z którą nie czułam więzi, albo żyć swoim życiem i ponosić konsekwencje. Tylko w dzieciństwie chciałam być częścią większej grupy. Dobrze się czułam w harcerstwie.

elle Dziś ma Pani wielu przyjaciół?

A.R. Lepiej powiedzieć, że mam dość rozległy krąg znajomych. Przeważają wśród nich ludzie kultury: są ciekawi świata, przyglądają mu się, dziwią, zadają pytania. Mam też kilka przyjaźni z bardzo dawnych lat, kiedy wszyscy byliśmy innymi ludźmi. Te przyjaźnie są jak więzi rodzinne. I nawet jeśli z niektórymi rozjechały się drogi, to ta obecność istnieje. Wiem, że tak będzie zawsze.

elle Chodzi Pani z przyjaciółkami na kawkę, na zakupy?

A.R. Nie, jakoś nie. Na zakupy chodzę z wnukami, synową albo sama. Ale ja nie kupuję ubrań dla przyjemności czy kaprysu. Otwieram szafę i robię przegląd: mam to, potrzebuję tego, bo schudłam, utyłam albo muszę „coś na siebie włożyć” za granicą, na wakacjach albo na konferencji. Zawsze na ostatni dzwonek, w pośpiechu.

elle A w ogóle zdarza się Pani robić coś powoli?

A.R. Chyba nie. Podobno nawet na rowerze jeżdżę szybko. Nie wiedziałam tego, powiedział mi mój asystent. Bardzo szybko też pracuję i narzucam to tempo zespołowi. Jak byłam dyrektorem w Zachęcie, któregoś dnia spytałam swoją zastępczynię, czy jest OK. Szczerze. Powiedziała, że jest OK, tylko pracują dziesięć razy szybciej niż wcześniej.

elle A jak ktoś za Panią nie nadąża?

A.R. Nie rozliczam z tempa pracy, oczekuję rezultatów. A jak ich nie ma, pytam, co się stało. Zawsze wierzę w dobrą wolę ludzi, z którymi pracuję. Z Zachęty nie wyrzuciłam z pracy nikogo poza portierem, który wpuścił do galerii Daniela Olbrychskiego z szablą. Ale ten portier pracował na godziny, nie był członkiem stałego zespołu.