Trendy na 2018 rok nie mają wiele wspólnego z minimalizmem. W tym sezonie nic nie może być proste. Królują wzory, ozdoby, przeźroczystości, pióra i plastik. Sprawdźcie 18 trendów na 2018 >>>

Top modelki walczą o prawa kobiet, a projektanci toczą boje o powrót kobiecości na wybiegi. Planeta Wenus to w tym sezonie piąta stolica mody.

Nie będę oryginalny, jeśli napiszę, że z wszystkich stolic mody najbardziej lubię Paryż. Podczas tygodni mody tu dzieje się zdecydowanie najwięcej. Ale lista plusów jest znacznie dłuższa. Świetne lokalizacje pokazów, tanie i wygodne metro. Concept store Colette, do niedawna obowiązkowy punkt na mapie dla każdego fashionisty, niestety od grudnia zamknięty. I prawie zawsze niezła pogoda. Szczególnie podczas tygodnia mody promującego sezon wiosenny – pod koniec września. Wtedy spacery między Luwrem, Hôtel les Invalides i Palais de Tokyo, gdzie najczęściej odbywają się pokazy, to czysta przyjemność. To ostatnie miejsce jest mi wyjątkowo bliskie. Tu znajduje się moja ulubiona księgarnia z genialnym wyborem magazynów, tu przeprowadzałem kilka wywiadów. Tu można spotkać najwięcej światowej sławy stylistów, dziennikarzy, redaktorów. Nie bez powodu od samego rana dzień w dzień wokół koczują blogerzy i fashion paparazzi. Nawet jeśli nie masz zaproszenia na pokaz, w Palais de Tokyo i tak możesz poczuć świat wielkiej mody. Wystarczy zamówić espresso w tutejszej kawiarni i chwilę poczekać. Gwarantuję, że za moment pojawi się Anna Dello Russo albo Edward Enninful. Innym miejscem, w którym możesz ich wypatrzyć, jest legendarna kawiarnia Café de Flore na bulwarze Saint-Germain. Podczas ostatniego tygodnia mody byłem tam na śniadaniu i widziałem Karla Lagerfelda z Amandą Harlech, top modelkę Liyę Kebede i Grace Coddington z przyjaciółką.

W Palais de Tokyo odbył się też mój ulubiony show w tym sezonie – Ricka Owensa. Z reguły na pokaz wpadam w ostatniej chwili, ale tym razem pojawiłem się na miejscu pół godziny wcześniej, jakbym czuł, że coś się święci. Zdążyłem nawet pokręcić się za kulisami. Tam najlepiej kogoś znać (albo przynajmniej udawać), np. fryzjera albo którąś z polskich modelek, wtedy ochrona -przestaje zwracać na ciebie uwagę. U Owensa towarzyszyłem fotografowi Kubie Dąbrowskiemu, który robił relację zza kulis dla dziennika „Women’s Wear Daily”. Pokaz odbywał się na patio budynku wokół gigantycznej fontanny. Na siedzeniu każdego z gości znajdowała się peleryna przeciwdeszczowa. Spoj-rza-łem w niebo, ale nic nie zapowiadało załamania pogody. Wkrótce miało się okazać, do czego są potrzebne. Mniej więcej w połowie show woda z fontanny wystrzeliła wysoko w górę i opadła na publiczność. Dla projektanta, o którego kolekcjach mówi się, że to bardziej sztuka niż moda, na pewno miało to znaczenie symboliczne. Same modelki na pokazie wyglądały jak chodzące rzeźby – jedne były niczym kokony otulone stretchem, inne przypominały futurystyczne wojowniczki. Ten rodzaj awangardowego performance’u naprawdę robił wrażenie.

O tym, że Paryż to centrum świata mody, świadczy też fakt, że tak znane amerykańskie marki, jak Proenza Schouler, Rodarte czy Thom Browne, postanowiły przenieść tu swoje pokazy z Nowego Jorku. Kwintesencją paryskiego tygodnia mody był jednak pokaz Saint Laurent, którego scenografią była... wieża Eiffla. Ta prawdziwa, bo projektant marki, Anthony Vaccarello, urządził pokaz tuż u jej stóp. Był to rodzaj hołdu, który Włoch złożył niekwestionowanej stolicy mody. To także w stolicy Francji podczas pokazów po raz pierwszy pojawiły się plotki, że Brytyjka Phoebe Philo zamierza zrezygnować ze stanowiska dyrektor Céline. W grudniu pogłoski się potwierdziły. To duży cios nie tylko dla zagorzałych klientek marki, lecz także całej branży, bo to właśnie Philo nadawała jej kreatywny ton przez ostatnie 10 lat. Miejmy nadzieję, że nie zostawia mody na dobre, a jej talent będziemy mogli podziwiać pod szyldem innego domu mody. Wciąż jest przecież nieobsadzony fotel dyrektora kreatywnego Burberry, które pod koniec października zostawił Christopher Bailey. Zmian na najwyższych stanowiskach w domach mody było więcej. Ale są tego plusy. Pojawiły się świeże nazwiska, które już zrobiły spore zamieszanie w świecie mody. Krytycy entuzjastycznie przyjęli debiutancką kolekcję Oliviera Lapidusa (syna znanego w latach 70. i 80. projektanta Teda Lapidusa) dla Lanvin i Paula Surridge’a dla marki Roberto Cavalli.

Nikt jednak nie wywołał takiego zamieszania jak Donatella Versace. Włoszka zrobiła furorę, gdy w finale pokazu pojawiła się z supermodelkami wszech czasów, m.in. Cindy Crawford, Naomi Campbell i Claudią Schiffer. Nie chodziło tu o tanią sensację. Cały show był dedykowany bratu projektantki, zmarłemu 20 lat temu Gianniemu. Kolekcja była inspirowana jego najsłynniejszymi projektami, a królowe wybiegów, które uświetniły pokaz, przez lata były jego muzami. To wydarzenie rozpaliło Instagram do czerwoności, a Donatella została najczęściej hasztagowaną projektantką wiosennych tygodni mody, przebijając nawet Karla Lagerfelda.

Przywracanie blasku modelkom popularnym w latach 90. to nowy fetysz projektantów. I tak Demna Gvasalia do udziału w pokazie Balenciagi zaprosił Stellę Tennant i Alek Wek, a Shayne Oliver do show Helmuta Langa zaangażował Kirsten Owen. Na wybiegach występowało też wiele modelek zaangażowanych społecznie. Wśród nich prym wiedzie czarnoskóra brytyjska piękność Adwoa Aboah. Stworzona przez nią feministyczna platforma Gurls Talk wspiera kobiety w różnych aspektach ich życia, a organizowane przez nią na całym świecie warsztaty biją rekordy popularności. Inną modelką zmieniającą świat jest Karlie Kloss, gwiazda m. in. pokazów Alberty Ferretti i Jeremy’ego Scotta. Jej fundacja Kode with Klossy wspiera naukę kodowania wśród uzdolnionych nastolatek. Potężną i wciąż rosnącą w siłę ekipą na wybiegach są młodociane córki światowej sławy gwiazd. Absolutnym odkryciem sezonu była pierworodna Cindy Crawford – Kaia Gerber, ale sukcesy odnosiła też Elfie Reigate, córka Rosemary Ferguson. Kaię widziałem na pokazie Tommy’ego Hilfigera w Londynie i przyznam, że na żywo robi wrażenie. Swoją drogą nie przepadam za londyńskim tygodniem mody – nieustanne korki, przez które nie zdążyłem na kilka pokazów, i horrendalne ceny potrafią dać w kość. A do tego na ogół mało znaczące kolekcje.

Tegoroczna wiosna to najmniej minimalistyczny sezon od lat. Wzory, ozdoby, skrajna strojność to DNA większości kolekcji. Projektanci nawiązują do stylu sprzed kilkunastu lat, czyli z początku nowego millennium, kiedy chciano odciąć się od monochromatycznych lat 90. i wejść w okres „mody na bogato”. Stąd skupienie się na detalach: suto zdobionych ramiączkach, piórach, którymi są udekorowane sukienki, i tysiące wariacji na temat dekoltu. Do mody wraca kult logo. A nawet jeśli widzimy na wybiegach takie klasyki jak trencz, to tylko w wersji z twistem, mocno „stuningowany”, czyli zdobiony we wzory, hafty lub wielobarwnymi aplikacjami. Przepych widać też w akcesoriach. Królują mało praktyczne, ale widowiskowe dodatki – okulary z kolorowymi szkłami, bogato dekorowane worki czy sandały noszone do skarpet. Skąd taki „mało uniwersalny”, ale ultrakobiecy zwrot w modzie? To sprzeciw większości projektantów wobec przerysowanej, karykaturalnej mody naśladującej styl z czasów Związku Radzieckiego lansowanej przez Vete-ments i Goshę Rubchinskiego. Fenomen, w którym nieoczekiwanie zakochał się świat. Nowe, wiosenne trendy to rodzaj solidarności projektantów i ich manifestu przeciwko promowaniu brzydoty. Jednak dopiero kolejny sezon pokaże, czy ten sojusz przetrwa i czy ta misja ma szansę na sukces.

Tekst Marcin Świderek