Pogodne, nostalgiczne wzory Irlandki Orli Kiely każdy gdzieś widział i potrafi rozpoznać. Ona sama przyznaje, że kocha motywy dekoracyjne, desenie, szlaczki, rytm, kolor i faktury. W swojej książce „Pattern” pisze: „Czasami myślę, że mój mózg wymaga bezustannych powtórzeń”. I dodaje: „Lubię porządek narzucany przez reżim repetycji”.

Nie może się też oprzeć pokusie, by raz opracowanego motywu nie powielać i odmieniać. Dlatego każdy ma wiele wersji: narysowaną konturem, jednobarwną w wielu kolorystycznych wariantach, wielobarwną... Żongluje także skalą. Ten sam wzór, jak flagowy projekt Stem – łodyga - z rozmieszczonymi symetrycznie liśćmi po obu stronach – może być drobnym rzucikiem i rozdmuchanym, dużym, mocnym znakiem graficznym.

Swoje desenie Orla Kiely drukuje na wszystkim, od odzieży po radioodbiorniki, i firmuje własnym nazwiskiem. Jej wzory trafiły też na pokrowce na laptopy Apple, pudełka czekoladek Butlers, butelki na wodę Brita, tapety Harlequin. W 2014 roku znany motyw żołędzia (Acorn) w oliwkowym kolorze znalazł się na karoserii i we wnętrzu limitowanej edycji Citroena DS3. Nawet jako konsultantka Marks & Spencer czy współpracując z markami Target i Habitat, nie porzucała swego kalejdoskopowego widzenia świata, jakby nieustannie patrzyła przez pryzmat dziecięcej zabawki.

Projektantka urodziła się w 1964 r. Odkąd pamięta, zawsze coś bazgroliła; lubiła lekcje plastyki i komplementy nauczycieli. Gdy jako dwunastolatka dostała maszynę do szycia, ubierała siebie i młodsze siostry (miała ich dwie oraz starszego brata). Od dziergania swetrów na drutach wolała szydełkowanie. Dawało szybsze efekty. Pamięta kamizelkę własnej roboty we wściekłych kolorach. Już wówczas instynktownie wiedziała, że bliżej jej do mody niż malarstwa. Po studiach z projektowania tkanin drukowanych w National College of Art and Design w rodzinnym Dublinie Orla Kiely wyjechała do Nowego Jorku, by projektować tapety i tkaniny, a potem do Niemiec, gdzie pracowała jako projektantka graficzna w marce Esprit. Po czterech latach przeniosła się do Londynu i kontynuowała studia w Royal College of Art. Specjalność: dzianina. Na dyplomowej wystawie w roku 1993 pokazała, oczywiście wzorzyste, kapelusze. Kolekcję na pniu kupił londyński dom towarowy Harrods.

Pracując dla marki Esprit, po raz pierwszy zetknęła się z komputerami. Była zachwycona tym, jak łatwo można poprawić linię, zmienić kolor czy skalę elementów rysunku. Jeszcze w Nowym Jorku malowała próbki kolorów gwaszami i suszyła je suszarką do włosów, by przyspieszyć pracę. Na tych zaakceptowanych przez szefa rysowała cienkim pędzlem wzory na tapety, powtarzając je kilkakrotnie, żeby można było ocenić deseń z dystansu. Każdy błąd oznaczał rozpoczęcie pracy od nowa. Dzięki uwagom szefa w rodzaju „nie dość brudny” lub, przeciwnie, „bardziej czysty” dostała dobrą szkołę mieszania barw. Przyprószona brązem paleta, która przypominała jej dzieciństwo w Irlandii, stała się znakiem rozpoznawczym projektantki.

Dzisiaj Kiely nie polega wyłącznie na technologii. Powtarza, że komputer za nikogo nie zaprojektuje. Nadal ważna jest wyobraźnia i zdolność przewidywania. W 1997 r. założyła z mężem, Dermottem Rowanem, spółkę Orla Kiely Partnership. Rowan wspomina, że poszli na żywioł: „W tygodniu Orla pracowała na zlecenia, w weekendy projektowała własną kolekcję, a ja organizowałem produkcję wzorów. Gdy zaczęły napływać do naszego mieszkania, groziło nam, że nie będziemy mieli na czym siedzieć”. Pierwszą kolekcję zaprezentowali na londyńskim Fashion Week. To wówczas ojciec Orli Kiely zauważył, że w trakcie pokazu „każdy miał torbę, a tylko nieliczni nosili kapelusze”. Projektantkaz dnia na dzień porzuciła nakrycia głowy na rzecz torebek. Gdy i te odniosły sukces – postanowiła produkować powlekane tworzywem tkaniny, by torby były trwałe i sprzedawały się przez okrągły rok. Kolejną kolekcję Kiely i Rowan lansowali rok później w ogrodach Tuileries w Paryżu podczas Premiere Classe, prestiżowego przeglądu akcesoriów modowych.

Dawno już nie mają biura w domu, a produkty marki Orla Kiely można kupić w 34 krajach. Pytana o inspiracje, projektantka wspomina kiczowatą kuchnię swojej matki, oliwkowozieloną z pomarańczowymsufitem na wysoki połysk. Fascynuje ją ceramika, tapety i tkaniny vintage, także te anonimowe, które wyszukuje w sklepach ze starzyzną. Wykorzystuje również teorię kolorów Newtona, geometrię podpatrywaną w przyrodzie, kolorystyczne objawienia wyniesione z wystaw malarstwa. Z kolorów lubi brąz („wyszukany, spokojny i bardzo wyrazisty”), który uważa za dobre tło dla żółtego, błękitów, turkusu. Nie połączyłaby nigdy fioletu z różem. Fiolet, którego specjalnie nie ceni, zestawiłaby raczej z… brązem. Projektując, stosuje zwykle rodziny kolorów, a nie barwy kontrastowe. „Czerwień jest urocza z delikatnym różem, ochra z żółtym”, tłumaczy.

A skąd tak wielki sukces? Upraszczając znalezione motywy, kolory i ich zestawienia, Orla Kiely wyciągnęła z wzornictwa lat 50., 60. i 70. XX wieku to, co najbardziej charakterystyczne, przerobiła, powieliła i stworzyła własny język, któremu jest wierna. Nie goni za trendami. Nie wymyśla siebie samej na nowo co sezon. Kocha modę, ale deklaruje, że nie chce być jej niewolnicą. Jej projekty są klarowne i proste, a mimo silnego zabarwienia retro – współczesne. Kiely udało się też wstrzelić w modę na vintage i retro, która jest reakcją na minimalizm lat 90. XX w., kiedy kolor i deseń zniknęły z naszych domów. Przede wszystkim jednak, nawiązując do przeszłości, obiecuje to, czego najbardziej brak w naszych czasach: stałość i niezmienność.

Tekst: Maria Tyniec

Królowa wzorów: Orla Kiely - galeria>>